Ledwo zszedłem do baru, zaczepiło mnie dwóch ubranych na czarno jegomościów. Nie miałem ochoty na bójkę.
– Gratulujemy – odezwał się chudy dryblas. – Słucham?
– Pan wyszedł, a ona… hm… nie.
– Jesteśmy w T&P To się zdarza, nieprawdaż? Niski brunet uśmiechnął się. Było w tym grymasie coś brudnego.
– Tak, ale pan nie wie, kogo pan przed chwilą pokonał, panie… Aymore.
Z zaskoczenia otworzyłem usta. Trochę udawałem. Specjalnie stosowałem niewyszukane cyfrowe narzędzia, żeby ktoś usiłujący namierzyć moje prawdziwe dane nie musiał się zbytnio męczyć. Dzięki temu przeciwnik nabierał przekonania, że nie jestem zbyt silnym oponentem. Albo uznawał, że sam jest świetny. Finta w fincie.
Usiedliśmy.
– Kogóż więc zadźgałem? – spytałem niefrasobliwie.
Anorektyk sięgnął po papierosa.
– Koleżankę po fachu. Bardzo dobrą.
Zrobiłem zdziwioną minę.
– Ostatnią z listy – dodał drugi.
Stare filmy podpowiadają, że najlepszą metodą wyciągania informacji jest milczenie. Milczałem więc. – Skoro eliminacje dobiegły końca, oto nasza propozycja…
– Eliminacje? – przerwałem.
– Szukamy kogoś najlepszego. Czy nie uważa pan, że najdoskonalszą metodą wyłonienia czempiona są zawody?
Zamyśliłem się. Ostatnimi czasy nie szukałem zajęcia. To raczej robota mnie znajdowała… Brunet znowu paskudnie się uśmiechnął. Jak to jest? Przecież widzę tylko projekcje wewnętrznych stanów. Rzeczywiście tak się krzywi czy to błąd programu? Zatarł ręce.
– Reprezentujemy pewną osobę, która potrzebuje ochrony.
– Weźcie policję. Albo bodygardów.
– V Runners mają za małe doświadczenie. – Chudy się skrzywił. Postanowiłem nazwać go Vinnie. – A ochroniarze, cóż, stoją… przy łożu. Tu, w grze, najlepszym strażnikiem jest gamedec. Nie zaszkodzi, jeśli przy okazji świetnie rozumie zasady T&P, a pan, jak się wydaje, opanował je w stopniu mistrzowskim…
– Ta niby przypadkowo spotkana dziewczyna… – zacząłem.
– …doskonale wiedziała, co robi – wszedł w słowo czarny.
Ze względu na brudny uśmiech nazwałem go Harry.
– Znała moje personalia?
– Tak. Ale to już nie ma znaczenia. Odpadła z gry.
– Czy mógłbym wiedzieć, kim była?
Mężczyzna zeszpecony zgniłym grymasem odchylił się na oparcie fotela.
– To pana nie obchodzi. Liczy się pan i zlecenie. Zmrużyłem oczy.
– Kto potrzebuje pomocy? Vinnie splótł palce.
– Salvator Nes – słowa wypłynęły z jego ust niczym długi, modulowany syk.
Harry złożył ręce jak do modlitwy. – Sprawa jest delikatna. Obawiamy się, że coś mu grozi.
– Kto to jest?
– Już mówiliśmy. Salvator Nes. Potrząsnąłem głową.
– A naprawdę?
– Ten fakt nie jest relewentny. Pan ceni dyskrecję? – Chcę znać ryzyko.
Vinnie wyprostował się na krześle. Zatrzeszczały wiązania rattanu.
– Honorarium je zlikwiduje.
– Hm? – starałem się usunąć z oczu błysk chciwości.
– Pięćdziesiąt tysięcy za udaną ochronę. Przełknąłem ślinę. Zapowiadała się miła praca, ale…
– A jeśli nikt się nie pojawi? – Dziesięć procent.
– Jak długo?
– Do odwołania.
– Chcecie ze mnie zrobić psa na smyczy? Co będzie, gdy rzecz się przedłuży do dwóch, trzech miesięcy?
Harry potarł kark.
– Tego nie przewidzieliśmy – Spojrzał w prawo, jakby próbował zwizualizować rozwiązanie. – Cóż. myślę, że po dwóch miesiącach…
Vinnie uniósł rękę.
– Będziemy musieli to skonsultować.
Zawsze powtarzam: po zamordowaniu kochanki weź antygrawitacyjny tusz, owiń się w szlafrok i zrelaksuj piwem, winem, brandy lub dymem z cygara. Ewentualnie wszystkim naraz. I powspominaj. Albo jeszcze lepiej odtwórz zdarzenie z nagrywarki. Na to ostatnie nie miałem czasu. Włączyłem muzykę, ustawiłem fotel naprzeciwko panoramicznej szyby, wziąłem w garść ciężką szklanicę z Danielsem i zatopiłem się w medytacji popołudniowego krajobrazu Warsaw City Pneumobile, ludzie – tak naprawdę niewidoczni z powodu odległości, ale zawsze można poimaginować – drabiny linowców i nierealne miliardy świateł… uwielbiałem ten widok. Zrobiłem gapiowatą minę – zawsze pomagała mi w koncentracji.
Jak można zaszkodzić graczowi w T&P? Osłabić blokady i naprawdę zamordować? Pokręciłem głową. Zgon odczuwano w sposób nieprzyjemny, ale ograniczniki były bezpieczne. Niektórzy – masochiści – wręcz rozkoszowali się chwilą wniknięcia w ciało ostrza, kuli lub promienia energii: specyficznym mdlącym uczuciem, gdy po całym organizmie przechodzi dreszcz, a mięśnie wiotczeją. Wzdrygnąłem się na to wspomnienie. Mało prawdopodobne. Program był legalny, nieustannie kontrolowany przeznaczony dla umiarkowanych zboczeńców. Takich jak ja. Prawdziwa śmierć oznaczałaby procesy sądowe, odszkodowania, kłopoty i gigantyczne straty Nawet najlepszy haker nie odważyłby się na to. O ile by podołał. Łyknąłem. Aaale ładne aerauto. Limuzyna, limuzyna… Podziwiałem podłużne srebrne cygaro. W środku pewnie lala jak malowanie. Pojazd przepłynął i zginął w powietrznym nurcie. Jeśli coś mu grozi, musi być bardziej pokrętne… Na przykład trik czasowy. He, he. Wykrzywiłem twarz w wyuzdanym grymasie. Uwięzić diabła w nieskończonym orgazmie, aż skończy się gamepill! Hę, panowie przy łożu musieliby odłączyć go na twardo. A wtedy biedaczek przeżyłby szok. Wyrwać kogoś z takiego stanu… Uuu, reset główki gotowy. Ja bym tak zrobił.~ Naprawdę byłem zboczony. Torkil, skup się! Ładne niebo. Tamta chmurka jak… baranek. Baranek boży. Cholera! Ze złością odstawiłem szklankę. Przesadziłem z trunkiem. Wstałem i zacząłem się przechadzać. Myśl!
„Anioł stróż” to jedna z form pracy gamedeka. Człowiek nie uczestniczy bezpośrednio w świecie, tylko go obserwuje. Coś jak duch, niewidzialny świadek albo właśnie anioł. By utrudnić przeciwnikowi wyśledzenie powiązań, kontaktowałem się tylko z Vinnle’em i Harrym. Salvator nie powinien wiedzieć, czy przy nim jestem. Ale chyba wiedział. Mimo to zachowywał się naturalnie. Był łysym, drobnym mężczyzną lubującym się w duszeniu prostytutek. Mordy bez broni były najwyżej punktowane. Zdawało się, że podnieca go szamotanina, jęki kobiet, które próbują się bronić, nawet te momenty, kiedy prostytutki go atakują lub ranią. Chyba miał trochę nie po kolei w głowie: mamrotał wersety z Apokalipsy i z tym większą zaciekłością rzucał się w szaleństwo.
Poderwała go ponętna szatynka. Gdzieś w bramie. Typowy wstęp do pojedynku. Obejrzałem ją dookoła.
Standardowe wyposażenie: dwa noże w pończochach, długa brosza od biedy mogąca służyć jako narzędzie do łamania krtani. Niewiele więcej. Salvator jak zwykle był bez oręża. Tylko wprawne rączki. Wdrapali się do jakiegoś pokoju – wirtualnego mieszkania kurtyzany – i rozpoczęli rytuał. Kobieta dała się położyć na plecach. Zdziwiłem się, bo w tej pozycji miała niewielkie szanse na szybkie dobycie ostrzy. Kamizelkę z biżuterią również położyła poza swoim zasięgiem. Może punkty doświadczenia przeznaczała na siłę ud i miażdżyła klatki piersiowe?
Obserwowałem akt bez większego zainteresowania. Skupiłem się na stabilności programu, śledząc wykresy w oknie podglądu. Gdy byli mniej więcej połowie stosunku – tak przynajmniej wskazywały wskaźniki podniecenia – wychwyciłem ingerencję program. Otworzyłem drugie okno. Psiakrew! śledczy! Uruchomiła program śledczy! Dotyka go wykorzystuje to… ale po co?! Otworzyłem trzecie okno. Włączyłem program kontrujący. Pasek postępu śledzenia zwolnił, ale nadal piął się do celu. Zaalarmowało mnie coś innego. Gość był rozbierany. Zdejmuje mu skina! Wtedy zrozumiałem. Dla osoby pragnącej zachować anonimowość największym zagrożeniem była demaskacja! Program śledczy służył wyłuskaniu Indywidualnego Numeru potwierdzającego tożsamość i przywołaniu oryginalnego wyglądu, zaś rozbieracz przygotowywał miejsce na prawdziwą skórę! Dreszcz przerażenia poczułem wtedy, gdy kontroler poinformował, że właśnie uruchomiono ukrytą kamerę.
– Anioł stróż do ochrony!