Литмир - Электронная Библиотека
A
A

bez wahania, jeśli nie wykonacie moich rozkazów! Słuchajcie zatem, jaka jest moja wola:

odejdziecie za rzekę zwaną Adal Vin i zostaniecie za nią już na zawsze. Najdłuższa z rzek

Suhurty będzie od tej pory nieprzekraczalną granicą dla was i dla Wojowników Kości. Macie

jednak moje słowo, że żaden Suhur nie dotknie szponami południowego brzegu, jeśli mu na to

nie pozwolicie. Każdego wojownika, który mi się przeciwstawi, spalę na popiół, nie

zostawiając nawet jednej kostki, by mogła trafić na klanowy totem. Jeśli wy mnie nie

posłuchacie, wygnam was z Suhurty na dobre, a potem poprowadzę nieprzeliczone klany na

żyzne równiny Gurdu’dihanu, by zamieniły go w martwą pustynię. Odejdźcie natychmiast,

a zostaniecie oszczędzeni.

Po tej tyradzie wody rzeki zostały wysmagane gradem laserowych promieni, zapewne

wystrzelonych z zamaskowanego grawilotu albo satelity.

– Kim jest ten domorosły klon Oppenheimera z taniego holo? – zapytał Farland, nie

odrywając wzroku od projekcji.

– To, mój drogi, jest Beta Xana 4 i bliżej ci nieznany kapitan, a podówczas sierżant,

Henryan Święcki.

– Nie do końca rozumiem, o co w tym nagraniu chodzi.

– Wiesz, czym zajmowałem się przez ostatnie sześć lat? – zapytał Rutta.

– Tak. Nadzorowałeś operację badania jakiejś planety, na której znaleźliśmy dwie bardzo

prymitywne rasy obcych istot, niełapiących się nawet na zero w skali Kardaszewa.

– Mniej więcej. Odwołano nas stamtąd w nader interesującym momencie. Gurdowie, ci

bardziej rozwinięci, zamierzali właśnie dokonać eksterminacji resztek Suhurów, których nie

bez racji nazywaliśmy Zwierzakami. Alarm ogłoszono na kilka dni przed ostateczną bitwą,

która miała się rozegrać w tym właśnie miejscu.

Wielki admirał raz jeszcze odtworzył całość projekcji.

– Nadal niewiele z tego rozumiem. Skąd masz to nagranie?

– Znalazłem je w poczcie przychodzącej, gdy wróciłem ze spotkania. Zostało wysłane

dzisiaj z Xana 4. Naukowcom udało się jakimś cudem przekonać władze do kontynuowania

badań, ale… – Zamilkł na moment. – Po przybyciu na miejsce okazało się, że tubylcy mają

nowego boga. Naszego niecenionego sierżanta…

– A to skurwyklon… – mruknął wielki admirał, odtwarzając przemówienie po raz trzeci.

– Godbless, ta jędza, o której ci wspominałem…

– Ta od pajaców w jednakowych mundurkach i w fikuśnych czapeczkach?

– Ta sama. Napisała do mnie, czujesz to? Napisała – powtórzył, szczerząc zęby. –

Poinformowała mnie w krótkiej notce, że to nagranie trafiło także do admiralicji. Xiao dostał

je wcześniej, ponieważ mój nowy adres musiała dopiero zdobyć.

– Cudnie, po prostu cudnie. Jestem chyba jedynym dowódcą floty, który ma pod rozkazami

prawdziwego boga, i to wyznawanego przez dwie całkowicie odmienne rasy, ale powiadam

ci, jeśli ten Święcki spieprzy cokolwiek na Ulietcie, to przysięgam jak tu stoję, że osobiście

wykastruję go na oczach wszystkich wyznawców.

– Myślę, że nie mamy się czym martwić – zapewnił go pułkownik. – Ten facet ma naprawdę

dobrze poukładane w głowie.

– Właśnie widzę… – Farland opadł ciężko na oparcie fotela, nie mogąc oderwać wzroku

od nieznanej planety i postaci widmowego żołnierza.

.

TRZYNAŚCIE

System Anzio, Sektor Zebra,

23.10.2354

– Nie!

– Pułkowniku…

– Powiedziałem: nie! Kto wam dał prawo podjęcia takiej decyzji bez konsultacji ze

sztabem metasektora?

Święcki przełknął ślinę. Nie przypuszczał, że Rutta zapiekli się do tego stopnia. Dokumenty,

które przesłał w nocnym raporcie, mówiły przecież wyraźnie, że brak reakcji może się

zakończyć katastrofą. Przyciśnięty przez Henryana główny inżynier kopalni zarządził dokładną

kontrolę wszystkich torów. Po przeanalizowaniu wyników wydał jednoznaczny werdykt –

kontynuacja prac pod takimi obciążeniami doprowadzi do nieuchronnej katastrofy w ciągu

następnej doby.

– Wydano mi rozkaz dopilnowania, aby załadunek rdzeniowca przebiegł bez zakłóceń –

odparł kapitan, siląc się na spokój. – Wykryłem poważne zagrożenie dla realizacji mojej misji

i poczyniłem stosowne kroki.

– Nie, wy nadal nie rozumiecie, coście zrobili. – Rutta na przemian bladł i siniał, jakby za

moment miał dostać apopleksji. – Głową za was poręczyłem, a wy… wy…

– Proszę mnie zrozumieć, pułkowniku – spróbował jeszcze raz Święcki. – Widział pan

dokumenty sporządzone przez nadzór kopalni. Wyniki badań nie pozostawiają wątpliwości.

Od katastrofy dzieliły nas godziny. Gdybym nie kazał zmniejszyć obciążenia torów, być może

rozmawialibyśmy teraz o fiasku na niebywałą skalę…

– Te półtora miliona ton, które stracimy, to fiasko na niebywałą skalę – przerwał mu Rutta.

– Admiralicja każe was rozstrzelać. Na miejscu. I mnie pewnie też przy okazji. Nie zdajecie

sobie sprawy, jak ważna jest każda tona tej rudy.

– Proszę mnie zatem oświecić.

– To ściśle tajna wiadomość – burknął pułkownik.

Na moment zapadła niezręczna cisza.

– Wezmę całą winę na siebie… – zaczął znowu Święcki, ale umilkł w pół zdania,

zgromiony stekiem wyzwisk.

– Nie, niczego nie będziecie na siebie brać, za to skontaktujecie się natychmiast z zarządem

kopalni i każecie im wrócić do starego harmonogramu.

Henryan pokręcił głową.

– Jeśli to zrobię, rdzeniowiec odleci bez kilku kolejnych milionów ton ładunku.

– Tego nie możecie wiedzieć! – wydarł się Rutta, ale już ze znacznie mniejszym

zacietrzewieniem. Zaczynało do niego docierać, że jego podwładny jednak postąpił słusznie.

Ale czy admiralicja potraktuje tę samowolkę w ten sam sposób? – A jeśli nawet, to i tak nie

mieliście prawa podjąć takiej decyzji. Powinniście zaczekać na jej zatwierdzenie, choćby na

poziomie sztabu metasektora.

– Proszę wybaczyć, pułkowniku, ale czy pan wierzy w to, że ktoś od Farlanda podjąłby tego

rodzaju decyzję w ciągu kilkunastu godzin?

To także była bardzo celna uwaga. Trwała wojna, na zatwierdzenie każdego istotnego

rozkazu czekało się czasem nawet dobę. A im ważniejsze dyrektywy, tym dłuższe oczekiwanie.

W tym konkretnym przypadku nikt na Anzio nie podjąłby decyzji, sprawa zostałaby przekazana

admiralicji i… Święcki miał rację, prędzej doszłoby do katastrofy niż do rozstrzygnięcia, ale

przynajmniej odbyłoby się to z zachowaniem drogi służbowej, a odpowiedzialność za porażkę

spadłaby na któregoś z admirałów, nie na nich.

– Ale tu przecież nie o nasze głowy chodzi, tylko o wyższe cele. Sam pan to przed chwilą

powiedział – obruszył się kapitan, gdy usłyszał kolejny, nieco tylko łagodniejszy wywód

przełożonego.

– Wy mi tu nie wyjeżdżajcie z wyższymi celami, Święcki – wymamrotał przygwożdżony

Rutta. – To flota, nie korporacja. Nie po to wymyślono drogę służbową, żebyście mi tu drugi

Xan 4 urządzali.

– Jaki znowu Xan 4, pułkowniku? Próbowałem podjąć najlepszą z możliwych decyzji

i zminimalizować straty.

– Straty, sraty. Może to do was jeszcze nie dotarło, ale nie jesteście bogiem.

– Nie rozumiem…

– Nie rozumiecie, niszczycielu światów ujarzmiający żar słońc? – warknął Rutta, próbując

wylać z siebie resztę żali.

Święcki poczuł, że kark mu sztywnieje.

– Skąd pan… – zatchnął się na drugim słowie.

– Godbless wróciła na Xana 4. I powiadomiła o wszystkim admiralicję. Teraz rozumiecie,

dlaczego mamy podwójnie przesrane? Xiao osobiście o was wypytywał. Kazał mi

dopilnować tej operacji, a ja, jak ten skończony dureń, dałem za was głowę.

31
{"b":"577817","o":1}