Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Blaine Kelly wziął sobie do serca rozbrzmiewające w głowach wszystkich słowa i podwijając poły habitu, zaczął szybciej przebierać nogami. Gdzieś w głębi siebie czuł, że jest największym szczęściarzem, jakiego nosił świat. Nie miał również najmniejszych wątpliwości, że los nadal mu sprzyja.

Rozdział 19

Mariposa

208

Poranek po zniszczeniu Katedry

Jakkolwiek trudno uwierzyć w wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin, wbrew wszystkiemu - udało się! NA BOGA, UDAŁO SIĘ! Cudem uniknąłem śmierci i dokonałem niemożliwego. Kiedy znalazłem się na ostatnim poziomie Krypty, żywiłem głębokie nadzieje, by wszystko poszło po mojej myśli . Gdy jednak okazało się, że głowica jądrowa wymaga specjalnego klucza aktywacyjnego, a ja nie mogę znaleźć żadnej alternatywnej metody jej detonacji, poczułem przerażający, odbierający wszelkie siły życiowe lęk. Szło zbyt łatwo. Zbyt łatwo. Wtedy to do mnie dotarło. Gdzieś w głębi siebie wiedział, iż decydując się na powrót, trafię prosto do otwartej paszczy czyhającego na mnie powyżej lwa.

Nie myliłem się. Kiedy ujrzałem ustawiony przede mną niczym pluton egzekucyjny oddział, poczułem jak grunt osuwa mi się spod stóp, a ja trwam w wyprostowanej postawie ostatkiem sił. Miałem nadzieję, desperacką nadzieję, że być może, za sprawą tego osobliwego i wypieranego przeze mnie tylekroć losu, ud a mi się jeszcze ujść z życiem.

Gdyby jednak miało okazać się inaczej, a jakaś zdroworozsądkowa, autodestrukcyjna część mnie, była przekonana, że to właśnie ona ma racje: pragnąłem, by śmierć była szybka.

Gdy jednak przebudziłem się w obrzydliwym, przepełniającym mnie jakimś atawistycznym, nieludzkim obrzydzeniem korytarzu, wiedziałem, że moja droga przez mękę będzie trwała, aż nie napotkam czekającego na mnie przeznaczenia.

Wszystko to wydaje mi się teraz niczym nierealny, rozpływający się tuż po przebudzeniu sen. Istota… to Coś, co wszyscy określali mianem Mistrza, przypominała najgorszą, żądną krwi i zniszczenia wszystkiego, co inne, zmorę.

Była również doszczętnie szalona i kiedy tylko znalazłem się z nią t ęte-ŕ-tęte, wiedzia łem, że czeluści Piekła rozstąpiły się pode mną, a ja nigdy już nie powrócę do znanego mi wcześniej świata.

Wiedziałem, że miejsce to, centrum dowodzenia znajdującej się pod Katedrą Krypty, pogrzebie wszystko, czym byłem i nie ma żadnej, absolutnie żadnej nadziei, bym wyszedł stamtąd „żywy”.

A jednak udało się. Udało mi się uciec. Za sprawą troszczącej się o mnie Opatrzności, za sprawą Siły, której istnienia nigdy wcześniej nie podejrzewałem, a z którą mocą i potęgą zetknąłem się po raz pierwszy poza grodzią Krypty 13, UDAŁO SIĘ!

Chyba zaczynam się robić religijny. Nigdy bym nie przypuszczał, że Blaine Kelly, będzie gorącym orędownikiem sprzyjającego mu Boga. Jednak po tym, jak spowity brunatnym szlamem, szczątkami ludzi i sączącym się ze ścian płynnym lękiem, ujrzałem na własne oczy żywe, fizyczne wcielenie Złego, jestem w stanie uwierzyć we wszystko.

Nawet w Boga. Zwłaszcza, że Mistrz, kimkolwiek niegdyś był, w ostatnich chwilach życia, zrozumiał własne szaleństwo i wynikające z niego cierpienie. Próbując naprawić błąd, uruchomił autodestrukcję. Coś, czego nigdy, żadna świadoma część mnie, nie byłaby w stanie przewidzieć. Gdzieś w głębi tej spowitej woalem ciemności i niszczycielskiej nienawiści istoty, tkwiła iskra dobra. Iskra, która w decydującej chwili przeważyła nad tym, jak będzie wyglądała przyszłość.

Zupełnie jak w tym starym filmie, Gwiezdne Wojny, kiedy Darth Vader…

Ach, czas to kończyć. W gruncie rzeczy nic z tego, co zapisuję w Pipku, nie ma najmniejszego znaczenia. Wątpię, by kiedykolwiek przeczytał to ktokolwiek poza mną. Moja misja nie jest skończona. Przede mną ostatnie zadanie. Ostatnia, decydująca bitwa, która uwarunkuje to, jak będzie wyglądał ten umęczony, ledwie dyszący, acz wciąż żywy świat.

Potem będę mógł wrócić do domu. Do domu… aczkolwiek gdzieś w środku czuję, że kres tej drogi będzie zupełnie inny, niż się spodziewam.

A może będzie właśnie taki, jaki oczekuję?

209

Ochłap niemalże pękł ze szczęścia, kiedy ujrzał, jak jego pan wraca w jednym kawałku. Rzucał się na mnie, podpierał łapami na moich nogach i z bezbrzeżnym wyrazem euforii spoglądał w moje o czy. Potem lizał mnie po twarzy i kąsał poły i rękawy brud nej, ufloganej w szlamie szaty.

Potem oczywiście, jak to Ochłap, zasikał wykładzinę w bibliotece Uczniów Apokalipsy. Nikt go jednak nie winił. Moje życie było efektem niewyobrażalnego splotu wypadków i przeczyło wszelkiej logice. Chyba nikt nie przypuszczał, że naprawdę uda mi się dokonać tego, czego dokonałem.

Ja sam w to nie wierzyłem.

Ku mojej radości (aczkolwiek nie tak wielkiej jak w przypadku Ochłapa) pośród pełnych książek regałów, czekała na mnie przebrana w skórzaną kurtkę, spodnie i buty Laura. Miała rozpuszczone włosy, a na jej twarzy widniał szeroki, promienny uśmiech. Uścisnęliśmy się w bardzo sugestywny sposób. Jej obecność była dla mnie wielką niespodzianką i szczerze cieszyłem się, że udało jej się wymknąć z Katedry.

Nicole poinformowała mnie, że Brzytwa przejęła całkowitą kontrolę nad Adytum. Od teraz, miejsce to nazywa się Nowe Adytum, a jej uzbrojony gang Ostrzy sprawuje pełną kontrolę i pieczę nad bezpieczeństwem mieszkańców. Podobno pseudo obozowe niewolnictwo zostało zniesione w chwili, w której Brzytwa wzniosła sztandar z własną flagą – wtykając jednocześnie urżnięty łeb Caleba tam, gdzie niegdyś wisiała głowa jej ukochanego . Ludzie wiwatowali i bili brawa. Regulatorzy zaś zostali wybici, co do jednego. Nicole uznała to za: „niezwykle szczęśliwy zbieg okoliczności”.

Wieści o destrukcji Katedry rozeszły się po Gruzach z prędkością podmuchu radioaktywnego. Ten na szczęście sam w sobie nie był problemem. Głowica eksplodowała głęboko pod ziemią. Widziałem miejsce po budowli, głęboki, podobny do tego z Blasku krater. Budynek i Krypta implodowały do środka, zapadając się w sobie. Atom okazał się w tej sytuacji łaskawy dla wszystkich.

Nicole zapewniła mnie również, że Brzytwa zawiązała sojusz ze Zbrojeniowcami. Oczywiście nikt nie wiedział, dla kogo naprawdę pracuje Brzytwa, a le realizując swoje „lokalne” plany wzięła pod uwagę dawne wytyczne z Cytadeli. Pod pretekstem bezpieczeństwa dla dawnego L.A., ona i Zbrojeniowcy mieli zająć się resztkami uciekinierów z Katedry. Podobno pierwszy, niewielki oddział Mrocznych został wyrżnięty, kiedy próbował przedrzeć się do Nowego Adytum.

Wraz z Nicole i Laurą ruszyliśmy w stronę Bractwa Stali. Wszyscy mieliśmy raporty do złożenia. Wszyscy również byliśmy zdecydowani i jednogłośni, co do tego, co według nas należało dalej robić. Spróbujemy przekonać Starszyznę o potrzebie zmasowanego ataku na północną placówkę Supermutantów. Teraz, kiedy ich Mistrz dołączył do faktycznej jedności i nie jest już dłużej obecny w świecie żywych, siły będą osłabione, zdekoncentrowane, a ich morale na granicy załamania. Nie nadarzy się lepsza okazja ku temu, by zaatakować.

Będę musiał sprawdzić teren wokół bazy. Generał Maxson liczy na mnie. Przy odrobinie szczęścia i za sprawą wprawnego nosa Ochłapa, uda mi się uniknąć bezpośredniego starcia. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zaatakujemy mutanty i raz na zawsze poł ożymy kres ich chorej ideologii i utożsamianemu z nimi zagrożeniu dla pustkowi.

134
{"b":"571199","o":1}