Kiedy skończył, Blaine Kelly nie miał najmniejszych wątpliwości: życie w Krypcie, jego życie, miało ulec niewyobrażalnej zmianie.
Teraz manifestacją narastających w nim tamtego dnia obaw była jego obecność po drugiej stronie grodzi. Wszyscy spoglądający na nią wcześniej widzieli tylko wewnętrzną stronę. Blaine Kelly, młody chłopak o niebywałej – według rygorystycznych kryteriów obowiązujących w schronie – inteligencji, był pierwszym mieszkańcem schronu oglądającym na własne oczy zewnętrzną część opatrzonego liczbą „13” włazu.
Sam ten fakt wydał mu się jakąś niezdrową ironią i gdyby nie paraliżujące przerażenie, z pewnością roześmiałby się obłędnym, maniakalnym chichotem.
Jednak cała chęć do śmiechu przeszła mu, gdy tylko ujrzał rozciągający się na podłodze jaskini szkielet. Szkielet był stary i wysuszony, a regulaminowy, standardowy uniform w kolorze błękitu zgnił praktycznie w całości. Plakietka technika-konserwatora pyszniła się dumnie na tle ogólnego rozkładu wisząc w miejscu, gdzie zmarły w niewyjaśnionych okolicznościach człowiek, miał niegdyś pierś.
Nazywał się Ed.
Blaine przetarł oczy z niedowierzania. Nadzorca zapewniał go, iż jest pierwszą osobą opuszczającą Kryptę. Pośród mieszkańców krążyły plotki, chociaż Kelly uznawał je raczej za mity lub legendy, o ludziach, którzy zdecydowali się na porzucenie podziemnego bunkra. Jeżeli słowa nadzorcy były nieprawdą…
Blaine poczuł dławiący uścisk dobywający się z żołądka i mknący w górę ku przełykowi. Dużym wysiłkiem woli ułagodził uczucie nudności pomagając sobie poprzez oparcie ręki na zimnym metalu grodzi. Ponad jego głową, oświetlająca ostatni bastion schronu żarówka zdawała się migotać przez chwilę w swoim siermiężnym, blaszanym kloszu, po czym pociemniała nieznacznie ograniczając już i tak skąpe światło. Poza nim nie było nic. Tylko niekończąca się, smolista czerń.
Dlaczego ja? Do jasnej cholery, dlaczego ja? Pytał sam siebie Blaine. Dlaczego Nadzorca wysyła na wyprawę ratunkową, od której nota bene zależy raptem istnienie wszystkich mieszkańców Krypty, niespełna trzydziestoletniego chłopaka? Jasne, Blaine Kelly był szalenie inteligentny, o czym wspominaliśmy już wcześniej. Tylko, że inteligencja w konfrontacji z wypalonym przez nuklearny konflikt pustkowiem, gdzie rozmach mutacji osiągnął niewątpliwie tak niebywały poziom rozpusty i kreatywności, że najprawdopodobniej może na nim żyć dosłownie wszystko i to wszystko jest zapewne świetnie przystosowane do zabijania, na niewiele się zda. Może został wybrany dlatego, że w wieku siedemnastu lat włamał się do magazynu z bronią i wraz z dwójką znajomych urządzili sobie małą strzelnicę w stołówce. Może chodziło o to, że Blaine Kelly lubił sobie postrzelać, a przy jego umiejętnościach otwierania zamków i krasomówczym potoku wypływających z jego ust słów, całość we wspólnej kombinacji niejednokrotnie ratowała mu skórę łącząc się jednocześnie w dość nieprzewidywalną dla innych mieszankę. Incydent na stołówce skończył się, co prawda, tylko miesięcznym dyżurem w kuchni, po którym jeszcze pół roku później Blaine i jego znajomi mieli pamiątki w postaci ropiejących pęcherzy na palcach obu dłoni. Ale oficer dyżurny służb ochrony oraz Nadzorca - obaj pod wpływem retoryki Blaina - sami już chyba nie wiedzieli, czy kara została wymierzona słusznie, czy raczej nie.
Pewnie dlatego podczas ostatniej rozmowy nadzorca nie pozwolił mu wypowiedzieć ani słowa. Przytargali go do centrum dowodzenia, pozwolili łaskawie wysłuchać tego, co mają do powiedzenia, a potem praktycznie w przeciągu jednej doby oddelegowali na zewnątrz.
A wszystko dla hydroprocesora. Blaine nie mógł uwierzyć, iż coś tak witalnego, kluczowego i fundamentalnego dla przetrwania całej Krypty jak kontrolujący proces oczyszczania wody pitnej chip został zainstalowany w głównym komputerze i nikt, absolutnie nikt nie pomyślał o częściach zamiennych. Na Boga, dywagował w myślach, przecież ten schron przetrwał konflikt nuklearny. Chińczycy rzucili wszystko, co mieli. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co się stało. Wszyscy byli jednak zgodni, że świat po czymś takim będzie przypominał zwęglony w piekarniku radioaktywny befsztyk. Jeżeli coś miało przetrwać, prosperować i rozwijać się otoczone przez wyglądające jak stopione ruiny Pompei zgliszcza kolorowego niegdyś świata, musiało zostać zaprojektowane przez sztab najwybitniejszych specjalistów przewidujących i gotowych na każdą ewentualność.
I jak na ironię, nikt nie zapewnił duplikatu hydroprocesora. Sam Nadzorca wspominał, że dostarczony im model zdawał się wadliwy od samego początku, a prowadzące na bieżąco obserwacje, nieustannie wieściły jego rychły koniec. Wszyscy wtajemniczeni dziwili się, że nie wyzionął ducha znacznie wcześniej. Blaine przypuszczał, że albo coś tu nie gra, albo ktoś się najzwyczajniej w świecie pomylił. Pewnie gdzieś daleko, być może nawet na terenie Kalifornii znajduje się inna krypta, gdzie na wniosek zarządcy Trzynastki dostarczono redundantny wręcz zapas hydroprocesorów. Blaine wyobrażał sobie jak zalegają w sięgających sufitu pudłach, leżąc jeden na drugim i czekając na lepsze czasy. Kiedy tamtejszy chip działa bez zarzutu, a tutaj, głęboko w górach, on, Blaine Kelly, został zesłany na banicję - dosłownie, na banicję - i rzucony w wir wydarzeń, na które nie ma najmniejszej wręcz ochoty.
Miło było tak pomarzyć. Posnuć wodze fantazji. Jednak te oszukańcze, tanie zabiegi były tylko wymijającym manewrem. Świat zewnętrzny tu był. Krypta 13 pozostawała zamknięta. Blaine, jeśli chciał przeżyć i wrócić z powrotem, musiał wziąć się w garść i pokonać roztaczającą się w jaskini ciemność. A to przecież dopiero początek…
Spojrzał przez moment z nostalgią na komputer wejściowy. Kusiło go, by wypróbować swój kod dostępu. Kilka ruchów knykci po zaśniedziałej, zatartej przez czas, wilgoć i temperaturę klawiaturze i byłby w domu.
Tyle, że ten dom długo nie przetrwa, jeżeli nie znajdzie hydroprocesora.
Przynajmniej wiedział, gdzie może być jeden. Każdy mieszkaniec schronu dostawał w wieku osiemnastu lat swojego Pip-Boy’a 2000. Był to niewielki, mocno już archaiczny, przenośny komputer umożliwiający prowadzenie dzienników, odsłuchiwanie nagrań audio, odtwarzanie video, czytanie holodysków i nanoszenie lokacji na wgraną domyślnie mapę okolicy. Ta pokazująca rozkład pomieszczeń, korytarzy i pięter w Krypcie 13 niewiele pomoże mu na zewnątrz. Jednak Nadzorca w swojej wspaniałomyślności (szczodry pryk, pomyślał Kelly) zarządził oficjalny update o „najnowszą” wersję mapy zachodniej Kalifornii. Oczywiście przedstawiała tylko czystą topografię terenu, przez co wiele miejsc wykraczających poza naturalną rzeźbę, pozostawało czarnymi plamami. Blaine będzie musiał uaktualniać ją na bieżąco. Najważniejsze jednak, że niespełna osiem dni drogi na wschód mieściła się Krypta 15. Jeżeli dopisze mu szczęście, znajdzie w niej hydroprocesor i za lekko ponad dwa tygodnie będzie z powrotem, a miano bohatera i wybawcy schronu nie opuści go aż do końca życia. Blaine niemalże widział te wszystkie dziewczyny pragnące spędzić choć krótką chwilę z kimś, komu zawdzięczają swe własne życie.
Zerknął na ekwipunek. Potrzebował zebrać myśli nim zmierzy się z lewitującą dookoła ciemnością. Tak naprawdę zależało mu jednak by znaleźć jakikolwiek, najdrobniejszy nawet pretekst, by wrócić do środka. Jego umysł oszukiwał sam siebie tworząc zawoalowane meandry potrzeb odwracających uwagę. Jak na ironię, wszystkim znajdującym się po drugiej stronie pancernej grodzi ludziom zależało, by czym prędzej poszedł w cholerę, wywiązał się z nałożonego na niego zadania i niczym sunąca prostopadle ku Ziemi błyskawica wrócił triumfalnie dzierżąc w ręce hydroprocesor.
Los całej Krypty zależał od niego.
Ale Blaine Kelly nie potrafił się zmusić. Być może brakowało mu odpowiedniej motywacji. Być może chodziło o tę pieprzoną ciemność. Ciemność nie mającą nic wspólnego z zalegającą niekiedy w mrocznych zakamarkach (których było tyle, co kot napłakał) zaplanowanych pomieszczeń jego bezpiecznego i wiecznie rozjaśnionego domu. Tu, na zewnątrz, wszystko zdawało się przypadkowe. Chaotyczne. Ciemność zaś, cóż, ciemność w jakiś niewytłumaczalny sposób okalała go swoim mrocznym chłodem. Kiedy stał odwrócony do niej plecami, mając przed twarzą potężną, wytłoczoną „13”, dałby sobie uciąć wszystkie – dosłownie WSZYSTKIE – członki, że coś szepcze jego imię.