Wiem, że czym prędzej powinienem udać się w stronę Gruzów. Jednak mając te wszystkie nowe zabawki, nie mogę się pohamować. Ochłap patrzy na mnie spode łba, ale z wolna oswaja się chyba z wizją swojego nowego pana. Pana, który właśnie wpadł na pomysł, jak tu sprawić, by świat stał się odrobinę lepszym miejscem…
Garl, ty stary skurwysynu , nie myśl, że zapomniałem.... i dę po ciebie!
Rozdział 15
Blaster obcych
149
Zmierzając w stronę obozu Chanów, Blaine Kelly nie mógł nadziwić się funkcjonalności Pancerza Wspomagającego, model T-51b. Kwatermistrz Bractwa, Michael, wytłumaczył mu dokładnie zasady działania wszystkich mechanizmów. Blaine słuchał uważnie, na tyle, na ile pozwalały mu jego orbitujące wokół samej zbroi myśli. Niewiele obchodziła go specyfikacja systemu zasilania, przenośny, mikro reaktor atomowy, hydraulika, zamknięte obiegi samoregulujących się, uzupełniających płynów, poszczególne podzespoły, moduł skurczowy, wspomaganie słuchowe, soczewki wyostrzająco-naprowadzające, czy kwantowy motywator fizyczny, za sprawą którego, nawet chuchrowaty mól książkowy miał szansę na zadanie maksymalnego uderzenia siłomierzem młotowym. Z reguły szła za tym maksymalna liczba punktów na wyświetlaczu urządzenia i pełne podziwu i zachwytu westchnienia zebranej wokół gawiedzi.
Blaine wiedział, że nikt poza nim nie będzie odczuwał satysfakcji na myśl o tym, jaką siłą dysponuje odziany w (tak, podkreślmy to jeszcze raz!): Pancerz Wspomagający, model T-51b.
Wręcz przeciwnie. Było oczywiste, że ktokolwiek wejdzie mu w drogę, pożałuje, iż myśl taka w ogóle zrodziła się w jego głowie.
(Głowie, która najpewniej w przeciągu kilku najbliższych sekund oddzieli się od ciała).
Dlatego, kiedy kwatermistrz Bractwa Stali, Michael, wykładał Blainowi inżynieryjne, taktyczne i bojowe właściwości lśniącej, wykonanej z węglowo-tytanowej stali w odcieniu mocno wypłowiałego ołowiu, ten słuchał jednym, zaś wypuszczał drugim uchem. Wszystko, co liczyło się w tamtej chwili, to znalezienie się w końcu we wnętrzu tego cacuszka i sprawdzenie, jak też sprawdzi się w świecie zewnętrznym.
Naturalnie okazało się, że Blaine Kelly nie ma sobie równych. Pancerz Wspomagający, model T-51b, oraz przenośne mini działko (dwuręczna broń, przytrzymywana jak ujeżdżana od tyłu samica: za włosy z przodu i za wcięcie w talii z tyłu), asekurowane gdy zachodziła taka potrzeba przez Pogromcę Arbuzów, tworzyły z chłopaka kogoś, kto w innym świecie mógł uchodzić za uosobienia Boga Mordu, Bhaala.
Oczywiście Bóg Mordu nie był zmuszony do stałego egzystowania w pancerzu. Jego zdjęcie, a raczej wyjście na zewnątrz, było relatywnie proste. Wystarczyło odmontować hełm, a następnie w pełnym unieruchomieniu – wyłączając moduły motoryczne – odblokować boczne, znajdujące się pod lewą pachą i biegnące wzdłuż, aż do biodra, zaczepy, po czym otworzyć korpus niczym otwierało się niegdyś boczną klapkę ogrzewającego wnętrze drewnianej chałupy węglowego piecyka. Będąc szczerym, wielu współczesnych ludzi do dziś używało podobnych środków grzewczych. Niemniej jednak, kiedy korpus pilotującego zbroję był już odsłonięty, podtrzymując się rękami stalowych, masywnych uchwytów na ramionach, podciągało się jak na drążku wyciągając nogi na zewnątrz i tym samym wychodziło się na zewnątrz Pancerza Wspomagającego, model T-51b.
Naturalnie wejście do środka, było równie proste i każdy przeszkolony paladyn Bractwa Stali, mógł robić to we własnym zakresie; jak często tylko chciał. Wbrew powszechnym plotkom, pancerze wspomagające niewiele miały wspólnego ze średniowiecznymi zbrojami. Zaś znajdujących się wewnątrz rycerzy, nie trzeba było sadzać na koniach, podwieszając zawczasu na mobilnych mini-dźwigach.
Jednak od kiedy Blaine Kelly opanował proces wchodzenia i wychodzenia, praktycznie przez cały czas siedział w środku. Pancerz miał własny system podtrzymywania życia, zaś sterowanie było proste i wygodne. Najdrobniejszy akt woli przekładał się na delikatne ruchy, które za sprawą kwantowego systemu motoryki i redukcji energii ze strony użytkownika, przejmowały dziewięćdziesiąt pięć procent pracy mięśni. Wystarczyło unieść lekko stopę, a pancerz sam wykonywał krok. W ten sposób, Blaine Kelly prowadził metodyczny, efektywny marsz i odwracając role, po raz pierwszy od zaprzyjaźnienia się z Ochłapem, to właśnie pies pozostawał niekiedy w tyle.
W pancerzu można było również spać. Miękkie, wyściełane aksamitem i sztucznym tworzywem dostosowującym się do kształtu ciała, wnętrze zbroi praktycznie uniemożliwiało obtarcia, a użytkownik przez cały czas odnosił wrażenie, jakby znajdował się w żelowej piance – wzbudzającej uczucie przyjemnej lewitacji.
Jednym słowem, pancerz był absolutnie CUDOWNY! Blaine Kelly błyskawicznie przekonał się o jego zaletach. Nawet dąsający się z początku, przyjmujący nieco sceptyczną postawę Ochłap, pokochał swojego nowego pana i jego zniekształcony nieco przez interkom, metaliczny głos.
150
Podróż do leża Garla miała zająć dziewięć pełnych dni. Pogoda była dobra. Słońce grzało mocno, zaś pancerz nagrzewał się, ale znaczną część energii absorbował i rozdzielał ją adekwatnie do najbardziej obciążonych w danej chwili podzespołów. W jego wnętrzu panowała nieustannie ta sama, pokojowa temperatura. Blaine Kelly czuł się wyśmienicie. Ochłap wyglądał na zadowolonego.
Trzeciego dnia dobre nastroje osiągnęły zenit i pies i człowiek odczuli naglącą potrzebę rozerwania się. A w jakiś sposób mógł rozerwać się Bóg Mordu i jego wierny Ochłap? Tego dnia, dnia trzeciego wędrówki w stronę obozu Chanów, zaczęło się zabijanie. Cztery czające się w piaskach pustyni radskorpiony, rozleciały się na kawałki. Jeden przygotował zasadzkę i zupełnie znienacka wyskoczył na dwójkę podróżników. Obrotowe, strzelające sześćdziesięcioma tysiącami pocisków mini działko, poszatkowało go jak UZI warchlaka.
Mniej więcej na wysokości Hub, niczym wzbijający za sobą tuman kurzu Struś Pędziwiatr, mknął jakiś oszalały wagabunda odziany w czarną skórę i błękitne spodnie. Był zadziwiająco podobny do Iana. W oczach miał obłęd. Kiedy zbliżył się do odzianej w zbroję postaci i psa, obłęd ów pogłębił się i nieznajomy zaczął paranoicznie wymachiwać rękami, krzycząc przy tym coś o jakimś wielkim, brązowym potworze ze szponami i kłami wielkości ludzkiego przedramienia. To „COŚ” napadło na wędrującą przez pustynie karawanę. Nikt nie przeżył.
- Nikt? – zapytał wtedy Blaine, swoim mechanicznym, nieco sarkastycznym tonem.
Nieznajomy pokręcił głową. Najwyraźniej nie wyczuł, co mu grozi, a kiedy Blaine sięgnął po mini działko, było już za późno.
Blaine Kelly upewnił się, że słowa ocalałego były prawdziwe. Kiedy lufa obrotowego miniguna obracała się jeszcze przez chwilę, z wolna wytracając swój ruch i dymiąc kilkoma efemerycznymi smużkami, Blaine poczuł jak nawiedzające go w Krypcie 15 demony powracają, a w jego głowie pojawiają się liczne, szepczące głosy…
Mówiliśmy, że będziesz nas. Nikt, kto chce żyć i przeżyć w świecie zewnętrznym, nie może grać wedle reguł, na których ty się wychowałeś. Obłęd, szaleństwo i chora żądza mordu. Przyznaj, sam przed sobą, jak się teraz czujesz? Jak się czuje morderca, który zasmakował w żniwach na niewinnych?
Blaine Kelly śmiał się sam do siebie. W powietrzu rozchodził się zapach kordytu i metaliczny, zniekształcony śmiech dobywający się z wnętrza hełmu. Ochłap przekręcił łeb. Dymiące, rozorane jak przez maszynkę do mielenia truchło nieznajomego leżało w groteskowej pozie na suchym, palącym piasku pustyni.
Przez trzy kolejne dni zginęło dwadzieścia jeden radskorpionów, siedem żerujących nocami kretoszczurów, trzech ludzi i jeden gekon, którego Blaine rozdeptał przez nieuwagę swoją metalową stopą.