Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Poziom pierwszy stanowił przestrzeń magazynową, organizacyjną i szkoleniową. Mieszkali tutaj paladyni, chłopcy i dziewczyny, którzy regularnie wyprawiali się na powierzchnię pilnując granic swojego małego imperium. Vis-a-vis magazynu, do którego dostępu broniła zamknięta gródź, konsoleta z hasłem dostępowym, dwóch odzianych w pancerze wspomagające strażników (obaj mieli miniguny) oraz kwatermistrz Michael, znajdowała się sala gimnastyczna z matą, siłownią i zebranymi wokół instruktora kadetami. Ćwiczyli walkę wręcz, wykonując dość powszechne chwyty, bloki, dźwignie i szlifując prawidłową postawę gardy obronnej.

Spędziłem nieco czasu na obserwacji. Kiedy wychodziłem, zagadał mnie stojący przy biurku na korytarzu M ichael. Wspomniał, że jako nowemu rekrutowi przysługuje mi standardowy ekwipunek w postaci pancerza wspomagającego T-51b, wybranej broni oraz zapasu amunicji. Nowy przydział mogę odebrać pierwszego dnia każdego kolejnego tygodnia. Podziękowałem mu oświadczając, że na razie czekam na wytyczne od Generała Maxsona i jak tylko będę z powrotem wyruszał na powierzchnię, dam znać i odbiorę to, co w uznan iu za moje zasługi odebrać mogę.

Liczyłem na coś ekstra.

Poziom trzeci wydał mi się ze wszystkich pięter Cytadeli najciekawszy. Poza dodatkowymi kwaterami mieszkalnymi, to właśnie tam znajdowało się bijące serce i siła Bractwa Stali: rycerze wytwarzający niemalże futurystyczny sprzęt z dawnych zapisków przedwojennej technologii. Pancerze wspomagające, wykonane z zielonych, ceramicznych płytek pancerze bojowe, mini działka, bazooki, rusznice laserowe, pistolety plazmowe, Gatlingi (odpowiednik miniguna, zasilany ogniwami energii atomowej, strzela seriami rozpalonej energii, tnąc wszystko, poza T-51b). To wszystko tam było, tam powstawało i tam podlegało skrzętnym normo testowym. W jednym z głównych pomieszczeń inżynieryjnych, przy stołach warsztatowych, spotkałem rycerza Kyle’a. Jego imię kojarzyło mi się z jakąś postacią z przedwojennej kreskówki. Nie potrafiłem jednak przywołać teraz tytułu. Zamieniliśmy kilka słów. Kyle był niezwykle pomocny i skory do rozmowy. Pokazał mi posiadający defekt pancerz wspomagający, który rozmontowany leżał na stole obok niego. Podobno ktoś źle wlutował okularu przewodzące obraz z zewnątrz i egzemplarz nie przeszedł restrykcyjnych norm kontroli jakości. Do tego brakowało modułu: motywatora skurczowego. Kwatermistrz Michael nie był skłonny przymrużyć oka na powszechną w Zakonie biurokrację. Kyle został na lodzie i według jego słów, nie było sensu podejmowania się jakichkolwiek dalszych prac nad wybrakowanym egzemplarzem. Nigdy nie uzyska pozwolenia na brakujący element. Podobno jeden miał w swoim zapasie Rhombus.

Tak, dokładnie ten Rhombus. Zwierzchnik Zakonu Paladynów. Z oczywistych jednak względów, Kyle nie miał ochoty fatygować się na górę i pytać Rhombusa, czy ten przypadkiem nie miałby nic przeciwko i nie pożyczył mu potrzebnej części.

Być może w innych okolicznościach byłbym skłonny pomóc Kyle’owi. Michael obiecał mi jednak mój własny egzemplarz zbroi, tak więc nie było sensu, bym niepotrzebnie narażał się Rhombusowi. Ze słów Kyle’a wynikało, że przełożony paladynów ceni sobie ów przedmiot.. Motywator był mu najpewniej tak potrzebny, jak powiew równikowego powietrza lodowej górze. Naturalnie, z czystej złośliwości, nie zamierzał służyć nikomu pomocą. Ponadto z przestrzegających wzmianek Mathii, wynikało, że Rhombus nie lubi ludzi, którzy odbierają mu splendor

Na przykład takich, którzy wrócili z Blasku w jednym kawałku i przyn ieśli coś, czego jego odziani w lśniące pancerze chłopcy i dziewczyny, nigdy nie byli w stanie.

Może, jak już będę opuszczał Cytadelę, zakradnę się w nocy i podejrzę nie tylko gołe kadetki. Z samych opowieści można było wyrobić sobie wizję Rhombusa. Facet sprawiał wrażenie niebywałego dupka. Gdyby tak, ktoś, kiedyś, podprowadził mu ten cenny motywator skurczowy, Rhombus niewątpliwie wpadłby w furię, która tylko umocniłaby wędrujące o nim legendy. Poza tym Rhombus nie był już pierwszej młodości. Gdyby tak nieopatrznie dostał zawału…

Będę musiał się nad tym poważnie zastanowić.

Wytwarzający sprzęt rycerze, współdzielili poziom drugi z zgłębiającymi tajniki wiedzy skrybami. Skrybowie byli cichymi, spokojnymi ludźmi, trzymającymi się swojej części Cytadeli. Większość dnia spędzali w bibliotece, analizując interesujące ich informacje, oraz dokonując ważnych z perspektywy Bractwa i ludzkości odkryć.

Przewodziła im Vree. Spokojna, nieco nawet za bardzo ukierunkowana na stoickie zen, dziewczyna w okularach, brązowo-beżowym habicie, oraz wygolonych włosach z samą tylko złocistą kitą na czubku głowy.

Rozmawialiśmy długo. Bardzo długo. Dowiedziałem się kilku interesujących faktów o historii Bractwa, jego motywach i planach na przyszłość. Vree była tak miła, iż w trakcie naszej ciągnącej się przez trzy godziny konwersacji, zobligowała się przekazać mi taśmę traktującą o działalności Zakonu po czasach Wielkiej Wojny. Przeprosiła mnie z uśmiechem na twarzy, tłumacząc, iż holodysk trzyma w swojej prywatnej kwaterze. Ja również uśmiechnął się i pozwoliłem jej odejść. Uznałem, że każdy prawdziwy dżentelmen postąpiłby tak samo. Oczywiście, była to tylko fasada moich dobrych manier i savoir-vivre. Już z początku obecności w bibliotece skrybów, zauważyłem, że Vree nie rozstaje się z leżącą tuż przy jej głównym stanowisku pracy taśmą zapiskową.

Czułem, że muszę przyjrzeć się jej z bliska. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, moje kleptomańskie geny wzięły górę i jednym sprawnym ruchem; niepostrzeżenie niczym skradający się do swojej ofiary pająk ptasznik, chwyciłem holodysk i podłączając do niego mojego PipBoy’ a 2000. Z grałem całą zawartość na swój dysk. Jak miało się później okazać, to, co ukradłem tego dnia, uratowało mi życie w zdawałoby się zupełnie patowej dla mnie sytuacji.

Kiedy Vree wróciła, holodysk leżał grzecznie tam, gdzie go zostawiła. Z kolejnym uśmiechem na jej ładnej buzi, wręczyła mi taśmę z historią Bractwa, a ja z równie skwapliwym i promiennym szczerzeniem zębów, podziękowałem jej i kontynuując rozmowę, zachowywałem pozory, jakby wszystko było w należytym porządku.

Pięć dni później, kiedy moje dni upływały na zbieraniu myśli i przygotowywaniu się do tego, co niebawem zgotuje mi los, zostałem wezwany na poziom czwarty.

148

Dzień sto trzydziesty czwarty

Opuszczam Bractwo. To znaczy, nie tyle Bractwo, co samą Cytadelę. Generał Maxson obdarzył mnie misją najwyższego zaufania. Mam udać się na północny zachód i zbadać teren wokół domniemanej bazy Supermutantów. Jeśli mi się uda, dobrze byłoby zapewnić Bractwu dodatkowe informacje, nagrania video, zdjęcia, dotyczące samej instalacji. Wedle słów Maxsona, od tego zależy wspólny szturm na wroga i nasze być lub nie być w post-apokaliptycznym świecie.

Maxson poinformował mnie również o swojej siatce kontaktów w Gruzach. Mam imię dziewczyny, która może pomóc mi uzyskać dodatkowe informacje dotyczące Dzieci Katedry. Maxson i Zakon przypuszczają, że w podziemiach głównej kwatery Dzieci, przedwojennej, monumentalnej katedrze Los Angeles, może znajdować się Krypta. Nie dysponują żadny mi szczegółami, ale jak domniema ją, może to być zakamuflowana, południowa placówka Supermutantów. Warto będzie przyjrzeć się temu z bliska.

Na do widzenia zgłosiłem się do kwatermistrza Michaela. Odebrałem mój regulaminowy pancerz wspomagający T-51b oraz przebierając w szerokim asortymencie broni, zdecydowałem się na budzące respekt i przerażenie miniguny. Moje prywatne mini działko wisiało teraz tuż obok spoczywającego na moich plecach Pogromcy Arbuzów. Dobrze, że zbroja miała wkomponowane rusztowanie z hakami do podwieszania broni. Czuję się teraz jak chodząca apokalipsa. Nigdy bym nie przypuszczał, że te pancerze są takie cudowne. Bóg, stąpający po ziemi, pod którego krokami dudnią zwiastujące zagładę bębny . Zapas amunicji 10mm JHP i AP – również zapewniony przez mojego tymczasowego pryncypała , Bractwo Stali - pozwoli mi, ku mojemu wielkiemu usatysfakcjonowaniu, siać śmierć i zniszczenie bez najmniejszych obaw, iż kiedyś zabraknie mi ku temu środków.

103
{"b":"571199","o":1}