Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozdział 6

Krowy w odcisku

48

- Myślę, że tutaj się zatrzymamy, Ochłapku.

Stojący tuż obok swojego pana Ochłap przekrzywił głowę nieco w lewą stronę i świecąc wilgotnym, czarnym nosem odbijającym światło górującego na nocnym firmamencie księżyca, trwał w bezruchu słuchając uważnie.

- Co ty o tym sądzisz? Czas rozbić obóz?

Ochłap odchylił łeb ku tyłowi i zawył jowialnie do księżyca. Potem obrócił się trzy razy goniąc własny ogon i oznajmiając wszem i wobec, że wciąż ma mnóstwo energii, zaczął hasać niczym młoda owieczka.

Blaine rozpiął plecak, wyciągnął śpiwór, manierkę z wodą i menażki z jedzeniem. Ulokował się obok samotnego, wyschniętego drzewa, które Ochłap najpewniej zdąży do rana obsikać tysiąc razy i łamiąc w rękach uzbierany w zapasie chrust, ułożył z niego kopczyk, po czym rozpalił ogień.

Tymczasem Ochłap czmychnął gdzieś poza krąg światła. Blaine uznaj, iż najpewniej wyczulony psi słuch wyczaił pałętającego się w okolicy potomka zielonych legwanów. Lada moment będą mieli na kolację coś świeżego.

Okazało się jednak, że nie. Ochłap i owszem wrócił, i pysk miał cały unurzany we krwi, i coś z tego pyska nawet wystawało, ale bynajmniej nie była to kolacja.

- Na siedem piekieł! Ochłap! Bój się Boga! Coś ty wyrabiał?

Pies podszedł do pana starając się trzymać możliwie najdalej od pełgających wesoło wśród gałęzi i gałązek płomieni. Wyrzucił coś, co trzymał w mordzie, po czym klapnął sobie nakrywając kuprem własny ogon i zaczął oblizywać resztki przypominającej mus truskawkowy krwi.

Blaine spoglądał na przyniesiony przez Ochłapa przedmiot. Życiodajny płyn poprzedniego właściciela lśnił na nim pięknie, a płonący tuż obok ogień raz po raz wycinał na ściankach przedmiotu urokliwe, efemeryczne wzory.

- Hmm, dziwne. Ochłap, gdzieś to znalazłeś?

Ochłap szczeknął wskazując północ czyściuteńkim już czarnym noskiem.

- Wygląda na jakieś urządzenie…

Kelly przezwyciężył chwilowe obrzydzenie i sięgnął po coś, co przyniósł Ochłap. Wyciągnął z plecaka jakąś okrutnie umorusaną szmatę i zaczął czyścić „znajdę”.

49

Ochłap spał w najlepsze przewracając się z boku na bok. Łapy miał podkurczone. Niekiedy poruszał nimi sapiąc przy tym radośnie i wystawiając koniuszek swojego cienkiego języka.

W przeciwieństwie do psa Blaine nie mógł zasnąć. Wiercił się w śpiworze, a kiedy uznał, iż nie ma sensu dłużej walczyć z nękającą go ciekawością, wstał, dorzucił nieco chrustu do gasnącego ogniska i tworząc nieco więcej światła wokół skromnego „obozowiska”, przycupnął obracając w rękach tajemniczy przedmiot.

Najłatwiejszy do identyfikacji był brązowy, skórzany pasek z klamrą i zapięciem. Jego długość sugerowała, że należy zapiąć go na nadgarstku. Ewentualnie można było spróbować ramienia, ale dotyczyło to tylko ektomorficzny chudzielców.

Dalej zaczynały się schody. To znaczy, nie dosłownie. Jeżeli by uznać, że Ochłapowa znajda to zegarek, a pasek nakładano dokładnie nieco tylko poniżej głowy kości łokciowej, miejsce, gdzie powinien znajdować się mechanizm z wyświetlaczem tworzył miedziano-stalowy stop z jakimś kablem pokrytym błękitną izolacją. Potem było jeszcze lepiej. Niewielka, prostokątna antenka o wklęsłym profilu i zasnuty dwiema małymi roletkami ekranik.

Tak przynajmniej przypuszczał Blaine. Wydawało mu się, że jest to ekranik, a całe urządzenie mogło służyć…

- Ech, nie! – machnął z rezygnacją ręką mrucząc pod nosem. – Nie mam bladego pojęcia, co to jest.

Ochłap pufnął przez sen puszczając nosem niewielką, przezroczystą banieczkę. Ta po chwili pękła tuż nad jego pyskiem.

- RobCo Industries – odczytał Blaine z niewielkiego napisu wybitego na przylegającej do nadgarstka części miedziano-stalowego stopu.

Kiedy Ochłap zamruczał, a jakiś niewielki sęk w jednej z palących się coraz słabszym ogniem gałęzi strzelił, Blaine uznał, że nie ma co. Czas pokaże, ale jeżeli pies wyciągnął coś takiego z trupa na środku pustyni, a w dodatku to coś wygląda na całkiem zaawansowane technologicznie, to byś może w Hub będą mogli dowiedzieć się czegoś więcej.

Być może nawet dostaną za to dobry szmal.

Schował urządzenie do plecaka. Zapiął suwak i sam wsunął się do śpiwora.

Po chwili spał jak dziecko śniąc o tym, że jest niewidzialny…

50

Otaczające obozowisko braminy bynajmniej niewidzialne nie były, a ich muczenie dotarło do uszu Blaina i Ochłapa mniej więcej na równi ze świadomością wybudzającego się z uśpienia słońca. Zaalarmowani, przestraszeni i niepewni czy przypadkiem nie zostali właśnie otoczeni przez jedno z tych dzikich, żądnych krwi renegackich stad, czym prędzej pozostawili kuszące realia krainy Morfeusza za sobą i odzyskując trzeźwość myśli, zerwali się na równe nogi i trwali tak przez dłuższy czas.

- Ochłap, to nie wygląda dobrze…

Ochłap zaskomlał absolutnie zgadzając się ze swoim panem.

Wszędzie dookoła stały wpatrzone w nich krowy. Tworzyły zwarty kordon osaczający uwięzionych w środku. Oczywiście karmelkowych krów było dużo.

Bardzo dużo.

Głów natomiast było dwa razy więcej, zaś oczu… Boże! Oczu nie dało się zliczyć! Bez wątpienia jednak wszystkie, absolutnie wszystkie wpatrywały się wyczekująco w Blaina.

- Wiesz, Ochłap. Mam złe przeczucia.

Ochłap zaskomlał jeszcze głośniej niż poprzednio.

- Mu?

Jedna z krów wydała z siebie ciche, niepewne i na swój sposób badawcze nawoływanie.

- Mówiłem…

- Mu-Mu!

Odezwała się druga rycząc jedną i drugą mordą jednocześnie.

- Zaczyna się… Boże, nie mam już na to siły!

Ochłap jęknął, a właściwie to zaskomlił, ale było to skomlenie tak bezradne, cienkie i wysokie, że przypominało niemalże ludzki jęk.

Po chwili wszystkie krowy muczały merdając przy tym ogonami i strzygąc uszami. Po raz kolejny miało miejsce dokładnie to samo, co wydarzyło się wpierw w Cienistych Piaskach, a potem w Złomowie.

- MAM NADZIEJĘ, ŻE W HUB NIE MAJĄ KRÓW!!! – krzyczał Blaine w stronę Ochłapa zakrywając przy tym uszy.

Krowy dudniły. To znaczy, nie same z siebie. Dudniące było ich buczenie. Jedna za drugą i druga za trzecią. Trzecia za czwartą i wszystkie na raz wszystkimi łbami, mordami i jęzorami zaznaczały swoją obecność wydając raz po raz: „MU-MU-MU-MU-MU-MU-MU-MU-MU”, które po kilku chwilach przeszło w dojmujący grzmot przypominający wycie tysiąca puzonów.

- DLACZEGO NIE PODCHODZĄ BLIŻEJ? JEŻELI TYLKO ZDECYDUJĄ SIĘ RUSZYĆ NAPRZÓD, STRATUJĄ NAS!

- AUUUUAUUUUAUUUUAUUUUAUUUUUUUU!!!

Wycie Ochłapa było przeraźliwe, ale żadna z krów nic sobie z niego nie robiła. Właściwie to nie było się czemu dziwić. Nawet stojący tuż obok Blaine miał problem z wychwyceniem jakiegokolwiek dźwięku różnego od WSZECHROZBRZMIEWAJĄCEGO

MUUUUUUUUUUUMUUUUUUUUUUUMUUUUUUUUUUMUUUUUUUMUUUUFIEEEEMUUUUUUUUU-MU-MU-MU-MUFIE-MUUUUUU-MU-MUFIE-MUUU-MUUUU-MUUUU-MUUUUUU.

Blaine poczuł, że lada moment zwariuje. Coś tu było bardzo nie w porządku. Nie tylko otaczało ich stado oszalałych pustynnych braminów, ale na dokładkę Blaine i Ochłap znajdowali się we wnętrzu jakiegoś obniżenia terenowego. Nocą nie byli w stanie tego wychwycić, jednak teraz, kiedy słońce rozjaśniało rzeczywistość najlepszym z możliwych rodzajów oświetlenia, okazało się, że ich prowizoryczny obóz został rozbity w centralnym punkcie zagłębienia.

Zagłębienie zaś układało się w dość osobliwy kształt, który odwzorowywały w swoim ustawieniu braminy. Zbyt regularny kształt, chciałoby się rzec, co absolutnie przekreślało możliwość naturalnego pochodzenia.

- JA PIERDOLĘ!!! – wrzeszczał Blaine pod wpływem miliardów wpijających się w jego mózg i oczy fal dźwiękowych, do złudzenia przypominających szpilki. – ZARAZ ZWARIUJĘ!!!

Użyj mocy, Blaine!

- CO?! – głos Blaina był ostry i opryskliwy. Jedyne, czego brakowało mu w tej pandemonicznej chwili, to jego stary, pryncypialny przyjaciel-mądrala o pedagogicznym tonie.

59
{"b":"571199","o":1}