Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przypomnij sobie, co produkowała firma RobCo. Przypomnij sobie, jak siedząc po nocach w bibliotece twojej ukochanej Krypty 13 czytałeś o urządzeniach wiodącej w dziedzinie kamuflażu firmy. Potem powiąż to z tym, o czym śniłeś ostatniej nocy i być może ty i Ochłap wyjdziecie z opresji cało. Inaczej, Blaine, faktycznie zwariujesz i (odpukać w niemalowane), zaczniesz rozmawiać sam ze sobą w swojej własnej głowie.

Albo przemienisz się w stratowaną przez krowy mielonkę.

Blaine nie wiedział, czy tego ranka obudził się, czy wszystko to, co ma dookoła miejsce to jeden z kolejnych żartów kapryśnego losu post-apokaliptycznego świata. Mimo to wolał nie przedłużać trwającej agonii i ryzykując pęknięcie bębenka usznego, sięgnął prawą ręką do leżącego przy śpiworze plecaka.

Wyciągnął przyniesioną zeszłej nocy znajdę.

- OCHŁAP, ZŁAPIĘ CIĘ ZA KARK! NIE BÓJ SIĘ! TO NASZA JEDYNA SZANSA!

Pies patrzył na swojego pana pełen psich wątpliwości, a kiedy Blaine nałożył skórzany pasek na nadgarstek, zapiął go i jakimś niepojętym, instynktownym ruchem uruchomił urządzenie firmy RobCo. Ekranik zasnuty do tej pory ciemnością, rozbłysnął się błękitnym jarzącym się światłem i zarówno Blaine jak i jego wierny pies Ochłap… zniknęli.

Wraz z nimi muczenie braminów urwało się niczym ucięte świeżo naostrzonym nożem do krojenia sushi.

Skonsternowane krowy jeszcze przez kilka chwil wpatrywały się tępo w pustkę. Potem z wolna, jedna za drugą odwracały się i odchodziły z powrotem na pustynię, pozostawiając układające się w odcisk kolosalnego jaszczura zagłębienie za sobą.

Rozdział 7

Hub

51

Pomiędzy Złomowem a Hub leżały dwa dni drogi przez pustynię gładką jak tafla jeziora w spokojny, bezwietrzny dzień.

Blaine Kelly i podążający za nim wiernie pies Ochłap nie natrafili przez te dwa dni na żadne przeciwności losu. Dopiero pod koniec wędrówki, kiedy daleko na horyzoncie zaczynała z wolna majaczyć największa metropolia post-apokaliptycznego świata, natknęli się na patrol policji.

Ochłap zaniósł się szczeknięciami prężąc przy tym sierść wzdłuż kręgosłupa i prostując sztywny niczym piorunochron ogon. Trzech mężczyzn i dwie kobiety mierzyli w stronę mężczyzny i psa podejrzliwymi spojrzeniami. Ich ogorzałe od słońca twarze wykrzywiał grymas przepełniony niesmakiem, zaś dłonie wyczekiwały w niebezpiecznej odległości od zawieszonych u pasa kabur z bronią.

Blaine również znieruchomiał. Jednak kiedy jedna z odzianych w metalowy pancerz i spodnie koloru khaki dziewczyn ukucnęła nic nie mówiąc, po czym wyciągnęła otwartą dłoń w kierunku Ochłapa, wszyscy odetchnęli z ulgą.

Pies podleciał do niej z ckliwym wyrazem pyska i zaczął namiętnie lizać słoną dłoń. Policjanci z Hub wybuchli śmiechem, zaś Blaine Kelly podszedł od Ochłapa i położył mu rękę między uszami, mierzwiąc nieco ugładzone tam włosy.

Okazało się, że strażnicy robili właśnie końcowy obchód i zmierzali z powrotem do bazy w mieście. Blaine zabrał się z nimi. Pokonując ostatni fragment drogi pomiędzy Złomowem a największym miastem post-apokaliptycznej pustki, słuchał opowieści o tym, co właściwie może go w nim spotkać.

52

Dzień trzydziesty siódmy

Udało się! W końcu po tylu dniach i nocach, udało się! Dotarłem do miejsca, gdzie mam realne szanse uzyskać konkretne informacje dotyczące hydroprocesora. Obym się nie mylił. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, już niebawem moje stopy skierują się z powrotem na północ .

Muszę przyznać, iż Hub przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Już na peryferiach dało się zauważyć otaczające centrum niezliczone farmy usłane równie nieskończonymi plami kapusty, kukurydzy i innych jadalnych roślin świata zewnętrznego. W przeciwieństwa do Cienistych Piasków czy Złomowa, wszystko rosło tutaj w równych rzędach, zaś grządki wyglądały na odpowiednio nawodnione i zadbane. Wszędzie tętniło życie, lokalna ludność krzątała się przy swoich zajęciach, a szeroka, dwupasmowa droga prowadząca do centrum była dosłownie okupowana przez setki handlarzy, karawaniarzy, ochroniarzy, po licjantów, strażników, tragarzy i ich sprzęt: skrzynie, wozy , przyczep y i… braminy .

Tak, to prawda. Jeżeli do tej pory wydawało mi się, że Piaski i Złomowo dysponowały zdumiewającą zasobnością tych dwugłowych krów, to niewątpliwie bliżej mi było w moim rozumowaniu do wieśniaka z północy, niźli do człowieka światowego, który większość życia spędził obracając się wokół tej tętniącej życiem oazy na pustkowiu.

Tuż za głównym kłębowiskiem napływających do Hub karawan - niczym flotylla statków kupieckich kotwiczących w porcie Nowego Jorku, znajdowały się liczne, bardzo wręcz liczne zagrody czekoladowych krów. Muszę przyznać, iż nigdy w życiu nie widziałem tylu braminów na raz. Nawet te dzikie, krwiożercze muczymordy, które otoczyły mnie i Ochłapa niespełna dzień temu , stanowiły ledwie śm ieszną cząstkę tego, co krzątało się w obrębie tutejszych drewnianych parkanów.

Naliczyłem przynajmniej osiem ogromnych zagród, zaś w każdej z nich znajdowały się niepoliczalne ilości krów. Przez moment obserwowałem je w pełnej zadumie i oszołomieniu, kiedy niespodziewanie Ochłap ca pnął mnie delikatnie za dłoń i o d ciągnął w tył .

Mniej więcej w tym samym momencie jednak z krów spostrzegła naszą dwójkę , utkwiła we mnie wzrok i strzygąc uszami w ten swój charakterystyczny sposób, zaczęła m erdać ogonem i cicho pobukiwać.

Naturalnie nim się obejrzałem, część jej koleżanek dołączyła do wspólnego akompaniamentu. Czym prędzej więc oddaliłem się i chyłkiem czmychnąłem na południe w dół głównej ulicy prowadzącej do Śródmieścia.

Muszę przyznać, iż nie mam najmniejszego, bladego nawet pojęcia, o co chodzi z tą osobliwą miłością dwugłowych krów. Jasne, początkowo było to nawet śmieszne i sympatyczne, ale ostatnimi czasy, podczas oblężenia na pustyni, ja i Ochłap najedliśmy się strachu, co nie miara. Gdyby nie urządzenie firmy RobCo, które przyszło nam z pomocą niczym starożytne deus ex machina w greckim teatrze, bylibyśmy w nie lada kłopotach. Jeżeli tylko okupująca osiem zagród populacja braminów, dałyby się ponieść emocjom i jakimś cudem sforsowała oddzielające je od świata ogrodzenie, doszłoby do krwawej tragedii. Wszyscy kupcy mieliby szansę poczuć się jak na korridzie.

Niemniej jednak, zmierzając w stronę centrum podziwiałem starające się zachować pozory ucywilizowania miasto. Pozory, które na dobrą sprawę wychodziły naprawdę nieźle. Większość budynków tworzył kamień i cement. Wszędzie była elektryczność. Przypuszczałem, że uliczne latarnie oświetlały świat po zmroku. Wszędzie również można było natknąć się na policjantów pełniących służbę i strzegących mieszkańców przed nadciągającym i z pustyni niebezpieczeństwami i wewnętrznymi rzezimieszkami.

Aczkolwiek nie wydawało mi się, żeby ktokolwiek przy zdrowych zmysłach porwał się na jakikolwiek otwarty konflikt z miastem i jego władzami. Może gdyby sam dysponował armią. Taką o jakiej wspominał opowiadający Killianowi swoją historię szaleniec.

Gliniarze wyglądali na twardych. Nieliczni mieli na sobie metalowe pancerze, takie same jak grupa z pustyni. Większość jednak ukrywała się pod kevlarowymi, zielonymi pancerzami bojowymi. Czytałem o nich. Armia produkowała je na potęgę przed Wielką Wojną. Łączyły w sobie synergiczną t echnologię utwardzania powłoki - coś j ak laminat - między innymi przez wykorzystywanie płytek ceramicznych, a jednocześnie oferowały dużą lekkość, płynność ruchów i nie wpływały znacząco na ekwilibrystykę. W skład pancerza wchodził również hełm z laserowym celownikiem naprowadzającym, ale z tego, co udało mi się podpatrzeć, żaden z gliniarzy takiego nie miał. Być może w trakcie wojny i następującej po niej apokalipsy, technologia została utracona, a pozostające „na rynku” pancerze, stanowiły prototypy bądź egzemplarze wybrakowane.

60
{"b":"571199","o":1}