Mimo to robiły wrażenie, a wyglądający niczym cyborgi o czarnych, metalicznych okularach chłopaki i dziewczyny ewidentnie znajdowali się na końcu długiej listy tych, z którymi chciałbym zadrzeć. Byli ponadto świetnie wyposażeni w broń. Większość pyszniła się trzymając dumnie w łapach karabiny półautomatyczne i automatyczne, których nie byłem niestety w stanie rozpoznać.
O bserwacje i pełen podziw dla roztaczającej się wokół mnie aglomeracji przerwał zastępca Fry…
53
- Stać! – odziany w nieco niemodny tutaj skórzany pancerz z jaszczurki mężczyzna wyciągnął wprzód rękę i gestem broniącym dostępu nakazał mi znieruchomieć. – Zastępca szeryfa, Tony Fry. Jak się nazywasz i z którą karawaną przybyłeś?
Blaine Kelly zerknął na obserwujących plecy zastępy Fry’a goryli. Wyglądali na policjantów, tak jak Tony i bez wątpienia byli policjantami. Tyle tylko, że poprzez wyraz i fizjonomię ich twarzy, było im niewątpliwie bliżej do ludzi pokroju Garla i pałętających się gromadnie po pustyni najeźdźców. Blaine uznał, iż lokalna władza uznała, iż do roli witających nieznajomych najlepiej będzie oddelegować jakiś kaprawych zbiorów z jednostki. Odrobina psychologii na dzień dobry i potencjalne zminimalizowanie ryzyka, że ktoś narobi bałaganu.
- Blaine Kelly – chłopak wyciągnął dłoń z urżniętym rękawem i czekał przez moment, nim zastępca Fry poda mu rękę i potrząśnie nią kilka razy. Kiedy kurtuazyjnej powinności stało się zadość, uradowany Ochłap szczeknął dwukrotnie przypominając o swoim istnieniu. – A to mój pies, nazywa się Ochłap.
- Ciekawe imię dla psa… nieważne. Wydawało mi się, że krzątałeś się przy zagrodach braminów. Przybyłeś z którąś z karawan?
Blaine Kelly i zastępca Tony Fry ucięli sobie dłuższą pogawędkę. Pomimo początkowego wrażenia, Fry okazał się dość miłym, przyjacielskim i mocno ograniczonym umysłowo facetem. Podniecał się swoją funkcją w największym – nieustannie ten fakt podkreślał – mieście na całych pustkowiach, a i być może na całym znanym i nieznanym świecie. Blaine Kelly, ślęcząc większość nocy przed komputerami Krypty 13, dobrze wiedział, że przed Wielką Wojną nawet mniejsze miasta były znacznie większe i rozleglejsze, niż Hub. Nie miał jednak zamiaru wytrącać zastępcy z przepełniającej go dumą ignorancji.
Blaine dowiedział się, że w mieście operuje niejaki Kafar i jest właścicielem baru „Sokół Maltański”. Tony Fry ostrzegł go, by trzymał się od niego z dala – od jednego i od drugiego, jak uznał Blaine. Ksywa Kafar coś Blainowi mówiła. To był chyba ten gość, o którym pierwszy raz usłyszał w Złomowie. Dałby sobie uciąć rękę, że chodziło o Rzeźnika. Chociaż Rzeźnik, Kafar: oba przezwiska niewątpliwie świadczyły, jakim typem człowieka był ich właściciel. Największy Don podziemnego światka Hub.
Tony Fry napomknął również o zaginionych karawanach. Butch, właściciel Wszędobylskich Wędrowców, oferował podobno nagrodę za rozwikłanie tajemnicy. Blaine Kelly uznał, iż warto byłoby się przyjrzeć temu z bliska.
Pomimo, iż zastępca nie był zbyt rozgarnięty, stanowił dość rzetelne źródło informacji. Blaine postanowił zaryzykować i zagadnął go o element, bez którego jego Kryptę czeka zagłada. Niestety Fry nic na ten temat nie wiedział. Jednak – i było to pierwsze jednak od czasów, kiedy Katrina napomknęła o hydroprocesorze znajdującym się w jej starym domu – Tony Fry zasugerował, że jeżeli ktoś w mieście może dysponować jakąś szerszą wiedzą w tym zakresie, to bez dwóch zdań będą to Kupcy Wodni. Ich centrala znajduje się rzekomo na południu, za obszarem Śródmieścia. Ludzie ci funkcjonują na zasadzie stowarzyszenia kupiecko-karawanowego i zaopatrują miasto oraz lokalne potrzebujące społeczności w świeży i regularny zapas wody. Mają praktycznie monopol, za sprawą tego, iż jeden z głównych założycieli jako pierwszy położył łapę na głównych zbiornikach i pompach głębinowych. Tym samym uzależnił od siebie całe Hub, a bardziej kolokwialnie mówiąc, jego potomkowie do dziś siedzą i pierdzą w stołek.
Blaine uścisnął dłoń zastępcy, skinął głową dwóm posągowym, nieruchomym i sprawiającym wrażenie niepotrzebujących tlenu wykidajłom z tyłu i czując na plecach chłodny wietrzyk towarzyszący zachodzącemu słońcu, udał się w stronę Śródmieścia. Miał zamiar zorientować się w sytuacji, zarobić trochę forsy, a potem zlokalizować hydroprocesor.
54
Zwiedzanie Hub zajęło mi sporo czasu, a ze względu na zajmowany przez miasto obszar i jego zróżnicowanie, nie mogłem pozwolić sobie na tak wnikliwe badania jak w przypadku Cienistych Piasków. Moje kleptomaniackie inklinacje wielce z tego powodu cierpiały, jednak zadośćuczynienie znalazłem w innych sferach i można powiedzieć, że nim na dobre zrobiło się ciemno, wiedziałem o Hub tyle, by poczuć się w nim jak przysłowiowa ryba w wodzie.
Tętniąca życiem aglomeracja , oświetlona, przepełniona biegającymi za swoimi sprawami , względnie zadbanymi i odżywionymi ludźmi oraz stróżującymi i patrolującymi ulice funkcjonariuszami, mieściła się na terenie tworzącym pięć głównych dzielnic . Była witająca i zapraszająca wędrowców głębiej w resztki post-apokaliptyczne j cywilizacji Brama. B yło Śródmieście ze swoimi licznymi punktami usługowymi. To właśnie tu mieścił się posterunek policji, kwatera główna Wszędobylskich Wędrowców, sklep z bronią, na którego frontowej ścianie wisiała t abliczka z prostym napisem „Splu wy”, księgarnia pani Sta pleton – aczkolwiek jej lektury jakkolwiek wyszukane, były opatrzone niezwykle horrendalnymi cenami, Mydło i Powidło, gdzie można było nabyć praktycznie wszystko, Karmazynowa Karawana – nieustannie najmująca ochroniarzy na główne szlaki handlowe, owiany złą sławą Sokół Maltański z kryjącym się pod ziemią Kafarem i stojącym na bramce Kane’m oraz niewielki kupiecki kram w samym centrum centralnego punktu śródmieścia, gdzie niejaki Iguana Bob sprzedawał swoje wyśmienite jaszczurki na patyku…
55
Blaine i Ochłap stali wpatrując się w kontuar przypominający jeden z tych, zza których dzieciaki sprzedawały dawno temu lemoniadę. Za nim rozpościerał się połatany namiot ze skóry bramina oraz wielki, naprawdę wielki szyld z nakreślonymi z rozmachem literami „IGUANA BOB – PSZEKONSKI I ZAKONSKI”. Blaine zastanawiał się przez moment, czy błędy ortograficzne to celowy zabieg iguanowego Boba. Uznał jednak, że szyld (jak i całość przybytku) prezentował się tak żałośnie, iż wszystko tu musiało być wytworem chorego umysłu, przekonanego o własnej wspaniałości i nieomylności, podczas gdy rzeczywistość tylko czekała, by ktoś lepiej przystosowany do funkcjonowania w post-apokaliptycznym świecie, zweryfikował poczynione błędy i przy okazji obnażył prawdziwe intencje stojące za koślawymi, czerwonymi literami układającymi się na mającej zachęcić klientów reklamie w słowo „IGUANA”.
- Nieźle pachnie – zagaił Blaine łapiąc spojrzenie niewielkiego facecika stojącego po drugiej stronie kontuaru.
- Pewnie, kolego! A jeszcze lepiej smakuje. Wierz mi, palce lizać! Słodziutkie mięsko, wyśmienicie przyrządzone. Tylko z najlepszych składników!
Blaine nie miał, co do tego najmniejszych wątpliwości. Spoglądał przez moment na Boba - łysego prostaczka o pucołowatej twarzy i pokrytym plamami tłuszczu kucharskim fartuchu.
- Ochłap, miałbyś ochotę na małą jaszczureczkę na patyku?
Ochłap szczeknął dając upust gromadzącemu się w nim szczęściu i pożądaniu. Wszystkie te smakowite zapachy, dobywające się kołyszących na wietrze, podwieszonych na sznurkach szaszłyków przyprawiały go o istny obłęd.
- To co, kolego – zachęcał jowialnie Bob – jedna iguanka dla ciebie i jedna dla pieska?
Ochłap szczeknął raz jeszcze, a z jego pyska wyleciało kilka kropelek śliny.