Jakaś jego część pragnęła być częścią tego wielkiego, transcendentalnego wręcz planu.
Potem jednak przypominał sobie godziny spędzone w bibliotece. Historia znała podobne przypadki krasomówczych socjopatów, powołujących się na szczytne idee jedności i pokoju, które zawsze kończyły się tak samo. Jednym z naznaczonych przez historię i własne czyny piętnem dyktatury, był Adolf Hitler. Richard Grey do złudzenia przypominał jego nową, post-apokaliptyczną wersję z okiem na szypułce. Trzy wielobarwne - kobiecy, męski i maszynowy - głosy, jak pięknie by wspólnie nie rozbrzmiewały i jak cudownych wizji nie rozpościerały w głowie Blaina, ponad wszystko łączył jeden niezauważalny pod otoczką słodkości aspekt.
Były to głosy absolutnego szaleńca i tak się składało, że ów szaleniec popełnił straszliwy błąd, za który przyjdzie mu zapłacić najwyższą cenę.
206
- Zatem, jak będzie? Dołączysz do Jedności, czy tutaj zginiesz? ZGINIESZ, DOŁĄCZYSZ, ZGINIESZ, DOŁĄCZYSZ?!?!?!
Blaine Kelly nabrał powietrza w płuca. W jednej chwili, decydującej chwili, kiedy cały znany mu świat i przyszłość ludzkiej rasy, stanęły na włosku, czuł, że za sprawą przewrotnego, nierozumianego wielokrotnie w przeszłości losu, któremu ustawicznie złorzeczył, znalazł się we właściwym miejscu i właściwym czasie; wypełniając własne, dawno utkane złotymi nićmi przeznaczenie.
- Bardzo bym chciał. Wygląda jednak na to, że w twoim planie tkwi pewien problem.
Mistrz zmarszczył srodze resztki pobrużdżonego czoła. Oko na szypułce zamrugało kilkukrotnie i niczym osobny, niezależny twór, odchyliło się spoglądając na głowę w pełnym efemerycznego, ulotnego lęku przerażeniu.
- Doprawdy? A jakiż to?
Głos należał do rozhisteryzowanej kobiety.
Dobry znak, pomyślał Blaine. To coś się boi, iż jego nieskazitelny geniusz nie jest do końca taki kryształowy, jak mu się wydaje.
- Tak się składa, iż wiem, że twoi mutanci są bezpłodni.
Podmuch chłodnego, wzdrygającego powietrza dobył się z ulokowanych po bokach centrum dowodzenia szybów wentylacyjnych. Przez moment w pomieszczeniu zapanowała martwa cisza, a po chwili okupujący miejsce Nadzorcy potwór zaczął wydawać z siebie różne mechaniczne, zdigitalizowane dźwięki. Oko na szypułce zmrużyło powieki w pełnym pogardliwego zaprzeczenia spojrzeniu.
- TO NIEDORZECZNE! – głos Mistrza wciąż należał do osobowości rozhisteryzowanej kobiety. – Wirus FEV nie unicestwia organów rozrodczych tych, których mutuje.
- Być może informacje zapisane w moim PipBoy’u rzucą nieco światła na naturę naszego małego poróżnienia.
Blaine Kelly uśmiechnął się cynicznie. Richard Grey przez chwilę lustrował go wzrokiem, jak gdyby doszukując się w jego słowach jakichkolwiek przekonywujących znamion oszczerstwa. Skinął głową w bok. Blaine podszedł do wyjątkowo czystego slotu jednego z bocznych komputerów centrum i wsunął w niego łącze swojej maszyny.
Pamiętacie holodysk, który Blaine zwinął z biurka przełożonej skrybów w Bractwie Stali? Zawierał dokładne wyniki autopsji, której został poddany jeden z przechwyconych przez Cytadelę mutantów. Spostrzeżenia Vree zamykały się w konkluzji, iż wirus FEV przekształcał każdego poddanego jego działaniu osobnika w egzemplarz męski. Sterylizował również organy rozrodcze, a proces ten był nieodwracalny.
Mistrz trwał w pełnym napięcia i niedowierzania skupienia, przerabiając zaserwowane przez Blaina dane. Mina na jego twarzy przypominała tę, którą przyjmowali notoryczni, wieloletni kłamcy, ostatecznie osaczeni przez grupę swoich znajomych, którzy przypierając ich do muru, wywlekli na wierzch wszystkie grzeszki i konfabulacje.
Tak jak większość z nich, Mistrz nie miał zamiaru odpuścić. Wybuchł atakując Blaina swoim niskim, męskim głosem:
- TO KŁAMSTWO! SPREPAROWAŁEŚ DANE, ŻEBY MNIE OSZUKAĆ! TO NIE JEST MOŻLIWE!!!
Blaine nie dał się ani zastraszyć, ani wytrącić z równowagi. Z ujmującym, pełnym przekonania o słuszności własnych myśli, uśmiechem, zasugerował:
- Być może zapytasz w takim razie, któregoś ze swoich mutantów płci żeńskiej?
Richard Grey, Mistrz zamarł mrużąc pod wpływem targających jego ciałem i umysłem paroksyzmów oczy. Przez moment szperał w najgłębszych zakamarkach własnej wieloświadomości, łącząc się z poszczególnymi jednostkami tworzących jego armię Supermutantów. Nagle oprzytomniał, wpatrując się w roztaczającą wokół pustkę. Jego oddech był płytki, ale prowadzące ku tyłowi cokołu rury rzęziły, jak gdyby lada moment miał eksplodować w szaleńczej histerii.
- To… nie może być prawdą. Nie – zaprzeczał niczym małe, nadąsane dziecko, które spotkała sroga, wymierzona przez matkę kara. – To nie może być prawda!
- Przykro mi. Twoja rasa wymrze po jednym pokoleniu.
Mechanizm na tyłach piedestału zaświszczał złowrogo. Oko na szypułce przymknęło się, kuląc w sobie. Richard Grey zatracił całą werwę i apodyktyczność we własnym głosie. Przemówił cienko, z trudem konstruując słowa. Uświadomiwszy sobie, co właściwie się stało, był na granicy załamania.
- Ale to nie może być prawda! To by oznaczało, że cała moja praca była wykonywana na próżno. Wszystko, czego starałem się… - wrzasnął po męsku. – TO PORAŻKA!!! – i ponownie przyjął cichy, pokorny głos. – To nie może być prawda. Prawda. Prawda… praaaawdaaaaaa…
- Nie możesz dłużej zaprzeczać faktom. Ty i wszyscy tobie podobni jesteście skazani na zagładę. Jeżeli przeniesiesz to na cały ludzki gatunek, po stu latach nie będzie nikogo, kto mógłby odbudowywać świat!
Wydawało się, że Mistrz chciał jeszcze coś powiedzieć. Nie silił się jednak na jakiekolwiek obalenie usłyszanych argumentów. Wyglądał raczej… niemalże jak człowiek. Być może w tamtej chwili był bardziej Richardem Grey’em, niż kiedykolwiek wcześniej. Uświadomił sobie własny obłęd, który przez tyle lat pochłaniał go zmuszając do destrukcji i bezmyślnego cierpienia na wszystkim, co śmiało mu się przeciwstawić. Blaine Kelly powiedziałby, że przez jedną krótką chwilę, dostrzegł w jedynym znajdującym się oku Richarda perlistą, lśniącą w świetle łzę. Spłynęła po policzku skapując tam, gdzie wzrok Blaina nie sięgał. Oko na szypułce całkowicie skuliło się w sobie i zasnuło okalającą je powiekę.
- Ja… nie sądzę, żebym mógł kontynuować. Kontynuować? Zrobiwszy rzeczy, które zrobiłem w imię postępu i uzdrawiania świata. To było szaleństwo. Czyste, okrutne szaleństwo. Teraz to dostrzegam… Nie ma już niczego. Niczego, a ja utraciłem całą nadzieję…
Łodyga z gałką oczną przebudziła się i nachyliła nieco w stronę stojącego pośrodku pomieszczenia chłopaka. Zamrugała, po czym cofnęła się i przyjęła swoją poprzednią pozycję. Richard Grey wypowiedział swoje ostatnie słowa:
- Odejdź. Odejdź, póki wciąż jest w tobie nadzieja…
207
W całej Krypcie rozlegała się zagłuszająca wszystko syrena alarmowa. Czerwone światła ostrzegawcze migały rozświetlając panujący w korytarzach mrok światłem przyprawiającym o ataki epilepsji.
Blaine Kelly mknął przez wąski korytarz. Wbrew wcześniejszym obawom, żadne lęki czy upiory nie upominały się już o jego duszę. Zablokowane uprzednio drzwi, teraz dały się z łatwością otworzyć. Najwyraźniej w chwili aktywacji procedury autodestrukcji – poprzez detonację zalegającej na czwartym poziomie bomby atomowej - wszystkie grodzie i śluzy stawały otworem w celu umożliwienia ewakuacji.
Blaine w swojej brązowej, umęczonej szacie mknął wraz z tłumem. Odziani w szare kitle i gumowe buty technicy, Supermutanci i Mroczni, nawet roboty wartownicze - wszyscy ratowali życie nie zwracając na siebie nawzajem uwagi. Nikt również zdawał się nie przejmować faktem, że Blaine stanowił wroga numer jeden rozsypującej się właśnie Armii Jedności i na swój sposób, można mówić, iż był odpowiedzialny za obecny stan rzeczy.
Docierający z usytuowanych na ścianach głośników, proceduralny głos oznajmiał:
- Placówka ulegnie autodestrukcji za siedemnaście minut. Powtarzam, placówka ulegnie autodestrukcji za siedemnaście minut. Proszę kierować się do najbliższego wyjścia ewakuacyjnego!