Литмир - Электронная Библиотека
A
A

- Dziecię?! – dobiegło uszu Blaina desperackie nawoływanie szukającego myszy. – Nic tu nie ma! Chyba musiała czmychnąć!

- Jesteś pewien?

Sierżant o kompletnie stropionej twarzy pokiwał głową. Przez moment wpatrywał się w puste miejsce obok konsolety, marszcząc czoło, na którym zarysowało się kilka wyraźnych fałd.

- Sprawdź jeszcze w zakamarku przy windzie. Widziałem tam dziurę. Może siedzi w środku.

Kiedy zielony, tępy jak maczuga jaskiniowca Supermutant, odwrócił się, w pomieszczeniu rozległo się cichutkie, nieuchwytne wręcz:

Bzzzt!

I nagle Blaine Kelly pozostał zupełnie sam. Tylko on i głowica jądrowa, którą zamierzał z premedytacją zdetonować.

Odwrócił się, pochylając nad konsoletą i zaczął badać pulpit próbując rozgryźć sekwencję startową.

201

- CHOLERNA KUPA ZŁOMU!!!

Blaine zamachnął się zasadzając komputerowej konsolecie potężnego kopa. Siła była tak wielka, że przez moment pożałował własnej impulsywności. W obawie, przed złamanymi palcami prawej stopy, zdjął but, skarpetkę i rozmasował je czule, dokonując przy tym pieczołowitych oględzin.

Wyglądało na to, że żadna z kości nie została uszkodzona. Mimo to, Blaine Kelly zaklął siarczyście, myśląc o komunikacie, jaki nieustępliwie wyświetla ekran maszyny:

„WSUŃ KLUCZ AKTYWACYJNY W CELU ROZPOCZĘCIA PROCEDURY”

Jaki klucz aktywacyjny, do jasnej cholery? Odbijało się terroryzującym echem w głowie Blaina i pomimo wielkich jego nadziei na ominięcie algorytmu odpalającego głowicę, oględziny konsolety jednoznacznie wskazywały, że nie będzie to możliwe. Wklęsły slot na owalne z jednym przecięciem, puste w środku narzędzie, zionął w jego kierunku dawką dręczącej go świadomości, iż jego plan spalił na panewce, a klucz, jeżeli istniał, najpewniej był schowany gdzieś w bezpiecznym miejscu na ciele jednego z dwóch pilnujących bomby sierżantów.

Sierżantów, którzy zniknęli, poddani anihilacyjnej sile Blastera obcych.

Czując narastający w nim lęk i przeraźliwe zwątpienie, że wszystko to poszło za łatwo… że coś, coś bardzo ważnego, zostało pominięte i lada moment przyjdzie mu zapłacić za tę pobłażliwość wobec czających się wokół niebezpieczeństw najwyższą cenę, Blaine Kelly nie mając w końcu żadnego innego wyboru, ruszył w stronę windy i nacisnął guzik prowadzący na poziom trzeci.

Przy odrobinie szczęścia, liczył, iż uda mu się opuścić to miejsce w jednym kawałku.

202

- BLAINE KELLY! RZUĆ BROŃ I UNIEŚ RĘCE W POWIETRZU!!!

Kiedy tylko drzwi wychodzącej na koszary windy, rozsunęły się, a Blaine pokonał wystarczającą odległość, by zbliżyć się do odgradzających pomieszczenie od korytarza drzwi, skończyło się właśnie tak, jak w głębi siebie przypuszczał i jak już o dawna podpowiadał mu jego paranoidalny, lękliwy, bojący się wszystkiego i wszystkich, lecz wielce w swojej podejrzliwości racjonalny, głos.

Cały garnizon rozświetlało jasne, syntetyczne światło emitowane z wiszących pod sufitem matowych listew. W powietrzu nie unosił się już okrutny zapach żrących bąków Supermutantów. Zamiast niego dało się wyczuć cierpki i duszący pot, zaś cały śpiący jeszcze nie tak dawno temu oddział, stał teraz ustawiony w zwartym kordonie naprzeciw prowadzących do windy drzwi.

Kilkudziesięciu żołnierzy spoglądało na Blaina swoimi niepokojąco lśniącymi oczami. Każdy z nich był uzbrojony w zdającą się wchodzić w poczet standardowego wyposażenia Armii Jedności, rusznicę laserową.

Wszystkie rusznice, były naturalnie, wycelowane w Blaina.

Nawet, gdyby skryty za purpurową, stanowiącą jedynie osłonę przed lekkim wiaterkiem i wzrokiem innych, szatą Kelly, nie usłyszał gromkiego, rozkazującego warkotu wydobywające się z ust stojącego na uboczu mutanta, który pośród całej tej ciżby wyglądał ze swoim krwistoczerwonym beretem na przywódcę, i tak w akcie instynktowej woli przetrwania, uniósł by ręce wysoko nad głowę, zaś skrywany w kieszeni habitu Blaster, rzuciłby prosto w zalegającą mu pod nogami kupę brunatnej mazi.

Plask! – dźwięk wpadającego w szlam pistoletu nasuwał skojarzenia, jakby został przez coś połknięty. Chwilę potem, drżące ręce Blaina zostały wycelowane prosto w sufit.

Blaine poczuł przeraźliwie zmęczenie. Zupełnie jakby cały garnizon uzbrojonych po zęby Supermutantów ustąpił miejsca okalającej go - wspieranej przez nerwicę - depresji i zaatakował gwałtownie, niepostrzeżenie i brutalnie, nie dając chłopakowi najmniejszych szans na defensywę.

Dowódca prześmierdniętych potem, żądnych krwi potworów, roześmiał się, chowając swój niewielki, plazmowy pistolet do przewieszonej u pasa kabury. Dał znak podwładnym na opuszczenie broni, po czym zbliżył się zamaszystym, władczym krokiem samca alfa w stronę Blaina i nachylając się nad pochodzącym z Krypty człowiekiem, gwałtownym ruchem dłoni zerwał mu kaptur z twarzy i spoglądając w jego czarne, lśniące w świetle sufitowych lamp oczy, przylutował mu prosto w szczękę.

Blaine Kelly stracił przytomność, nim na dobre dotknął podłogi. Można powiedzieć, że miał szczęście w nieszczęściu, ponieważ jego biedny nos i usta zanurzyły się z mokrym plaśnięciem w kupie zatęchłej, płynnej mazi – którą niektórzy mogliby z powodzeniem nazwać gównem.

203

Kiedy Blaine Kelly odzyskał pierwsze, fragmentaryczne szczątki własnej świadomości, stwierdził, że wciąż znajduje się w swoim ciele, a to było równoznaczne z faktem, iż nadal żyje.

Początkowo nie wiedział, czy jest to aż tak wielki powód do radości. Bał się otworzyć oczy. Nos pulsował ostrym bólem, a pozostawiająca po sobie metaliczny posmak w ustach krew, wypływała z przełamanej przegrody prosto w dół przełyku. Do tego bolała go głowa. Jedyne pocieszenie wynikało ze względnie wygodnej pozycji. Blaine Kelly leżał bowiem na wznak i nie miał najmniejszych wątpliwości, że został zamknięty w celi.

Na szczęście cela ta nie była aż tak spartańska, jak można by przypuszczać po nienawidzących ludzi Supermutantach. Pod plecami miał miękko, a to na swój sposób rekompensowało całą resztę niedogodności.

Właściwie, to Blaine Kelly odniósł osobliwe wrażenie zapadania się w materacu. Zupełnie jakby został ułożony na świeżo zaoranym, podmokłym nieco poletku.

Do jego wybudzającej się z nieprzytomności świadomości, dotarł odległy, metaliczny dźwięk. Coś szczęknęło - podejrzanie daleko - a kiedy odgłos zanikł, Blaine poczuł chłodny powiew ciągu na swojej chłopięcej, ogorzałej od pustynnego słońca twarzy.

Jeżeli wcześniej bał się otworzyć oczy, to teraz był niemalże na granicy histerii. Serce zaczęło mu kołatać w głębi klatki piersiowej – niemalże jak gdyby chciało wyskoczyć na zewnątrz. Ciemne, mroczne myśli wprowadzały narastający w jego głowie zamęt, a im bardziej Blaine Kelly lękał się świadomości, iż wcale nie znajduje się bezpiecznie zamknięty w celi, tym głośniejszy zdawał się dobiegający z oddali odgłos.

Mimowolnie zebrał się na uniesienie powiek. Gdy tylko to zrobił, pożałował, że dowódca mutantów nie zabił go na miejscu.

Blaine chciał krzyknąć, ale nie mógł. Gdy tylko dotarło do niego, co się dzieje, jego ciało instynktownie zaczęło się szamotać. Otaczający go zewsząd, brunatny szlam o konsystencji płynnego gówna przemieszanego z błotem i karmelem, kleił się do purpurowej niegdyś szaty, pleców, kończyn i okalając szyję i grdykę, próbował zakryć również twarz.

Chłopak paniczną siłą instynktu przetrwania, pokonał własny umysłowy paraliż i szarpiąc się ze wszystkich sił, wyskoczył ze śliskiej, kleistej substancji, unosząc plecy w pionie.

Szukając po omacku jakiegoś oparcia, dotknął ściany. Okazało się to kolejnym tej nocy błędem. Wyściełająca wnętrze wąskiego, ciemnego korytarza stal była niemalże porośnięta galaretowatą wydzieliną. Blaine pisnął i cofnął z obrzydzeniem rękę. Skoczył na równe nogi i wykonując desperackie ruchy dłońmi, próbował oczyścić szatę z jak największej ilości śluzu.

130
{"b":"571199","o":1}