Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mrok powoli ustępował, a na jego miejscu pojawiało się zwątpienie i paraliżująca obawa. Blaine Kelly stał obserwując liczne piętrowe łóżka, na których z boku na bok przewalali się zieloni, ważący po kilkaset kilogramów faceci.

Garnizon. Nie było najmniejszych wątpliwości, iż Blaine wkroczył w samą paszczę lwa. Jeżeli któryś z tych tępych trepów zbudzi się i go zauważy, z pewnością podniesie alarm, a wtedy cały plan cholera strzeli i zamiast Tomy’ego i Samy’ego, to Blaine dołączy do grona Pupilów.

Wolnym krokiem na paluszkach, cichutko jak zakradająca się do chlebaka myszka, ruszył w stronę widniejących po drugiej stronie pomieszczenia drzwi. Wyziewy wydobywające się z dolnych obszarów ciał Supermutantów, tworzyły okrutną chmurę fetoru unoszącą się w powietrzu. Sztynk był tak mocny i odurzający, iż Blaine poczuł w pewnym momencie, jak uginają się pod nim nogi, a jego głowa kręci się wokół jakiegoś głęboko ulokowanego wewnątrz mózgu jądra.

Prowadzące na niewielki, oświetlony korytarz drzwi śluzy uniosły się z cichym poszumem. Promienie światła rzuciły na posadzkę garnizonu prostokątną łunę. Blaine Kelly miał przed sobą dwuskrzydłowe wrota prowadzące prosto do winy.

Winda ta miała zabrać go na poziom czwarty, gdzie, jeśli wierzyć kunsztowi inwigilacji Laury, czekała niszczycielska siła atomu.

200

Wszystko to zdawało się być zbyt proste. Dwóch wartowników na dzień dobry; przy głównej grodzi. Potem cisza i spokój. Zero zainteresowania. Można by pomyśleć, iż ktoś życzył sobie, by Blaine przemknął się chyłkiem i załatwił to, co miał do załatwienia, a potem równie sprawnie, energicznie i bezproblemowo, uciekł na zewnątrz, wysadzając Kryptę i Katedrę w powietrze.

Taka niepokojąca konstatacja nasunęła się na myśl Blainowi. Kiedy zmechanizowany dźwięk zatrzeszczał, zatrzymując się na ostatnim poziomie schronu, drzwi windy rozsunęły się, a wszelkie myśli wybiegające poza tu i teraz, opuściły Blaina jak uciekające na południe przed zimą ptaki.

Zapach dobywający się z utytłanych w mazi ścian korytarza, zdawał się być na tym poziomie nieco bardziej zauważalny. Blaine, przełykając ślinę i modląc się, by dalej szło mu tak dobrze, jak do tej pory, ruszył przed siebie w kierunku ostatnich – jak przypuszczał – drzwi odgradzających świat od reliktu dawnej epoki.

W kolejnym pomieszczeniu znajdowali się dwaj strażnicy. Obaj do złudzenia przypominali tych z poziomu pierwszego. Odziani w czarne mundury, garbili się jak gdyby trzymane w pulchnych łapskach rusznice laserowe ciągnęły ich nieubłaganie do ziemi. Obaj mieli też bezmyślne spojrzenia i absolutnie nieskalane intelektem rysy twarzy.

Mimo to wiedzieli, że nikt poza nimi nie powinien przebywać na tym poziomie. Zwłaszcza o przeszło drugiej w nocy.

- Mały bracie? – zwrócił się jeden, stojący tuż obok (wyglądającej na antyczną) konsolety komputerowej. Biegły z niej szare, grube wiązki kabli, które niknęły za działową ścianką. – Czego tu chcesz o tej porze?

Skryty pod fioletowym habitem Blaine, spojrzał na jednego i na drugiego. Potem wzrok jego powiódł za zwitkiem kabli.

- Niosłem ważne słowa dla Mistrza. Brat Morfeusz niepokoił się pewnymi sprawami na powierzchni i chciał skonsultować je z naszym Panem. Mistrz poprosił mnie przy okazji, abym sprawdził, czy w razie ryzyka ataku, jesteśmy dobrze przygotowani.

Mutanci, których insygnia wskazywały na rangę sierżantów, spojrzeli po sobie niewiele rozumiejąc z tego, co powiedział przed chwilą Blaine.

Widząc ich zmieszanie, doprecyzował:

- Czy z bombą wszystko w porządku?

- O, tak! – ożywił się ten sam, który przemawiał poprzednio. – To ostatnia linia obrony przed naszymi wrogami. Jeżeli napotkamy wroga, którego nie będziemy w stanie pokonać, Mistrz zapewnił sobie obronę ostateczną. Poślemy ich wszystkich do piekła! Zginiemy, ale przynajmniej zabierzemy z nami naszych przeciwników!

Drugi, garbiąc się jeszcze bardziej niż przed chwilą, pokiwał z uznaniem głową.

- Przecież to wiedzą wszyscy! – obruszył się Blaine, a przemawiający przed chwilą sierżant Supermutantów, nie był w stanie ukryć malującego się na jego twarzy niepokoju. – Pytałem o to, czy bomba jest sprawna?

Dwaj strażnicy zgodnie i ochoczo pokiwali głowami. Przypominali te stawiane niegdyś na deskach rozdzielczych samochodów figurki psów, których łby podwieszało się za pomocą małego, cienkiego haczyka na przymocowanym do wewnętrznej strony korpusu skoblu. Przy jakichkolwiek drganiach, pies machał radośnie pyskiem.

- Czyli można ją natychmiast zdetonować i posłać całe to miejsce w cholerę?

Na czole tego, który przemawiał do tej pory, pojawiły się perliste kropelki potu. Supermutant ściągnął brwi, zastanawiając się nad czymś niezwykle intensywnie, po czym na przekór własnemu instynktowi, zapytał:

- A ty, dziecię, co ty właściwie tu robić o tej porze? Jest późno. Koszary spać. Tylko my pilnować broni Mistrza. Nie powinno cię tu być!

- Mówiłem ci – odparł Blaine bez chwili namysłu, przyjmując swój najbardziej autorytarny i pryncypialny ton – że Mistrz osobiście kazał mi się upewnić, czy bomba jest sprawna. Siedzicie tu całe dnie i na pewno nie słyszeliście, że Bractwo Stali wykonuje ostatnio niebezpieczne ruchy blisko południowej granicy naszej północnej bazy. Brat Morfeusz niepokoił się raportami i wysłał mnie, by je skonsultować z Wielkim Mistrzem.

- Mariposa w niebezpieczeństwie? – odważył się przemówić milczący do tej pory. Głos miał infantylny i poważnie zaniepokojony, jakby znajdował się na granicy histerii. – Mój brat tam służy. Dziecię, czy wszystko w porządku?

Więc tak nazywa się ich placówka przy wybrzeżu. Zapamiętaj to Blaine. Przyda nam się później.

- Wątpicie w potęgę i słuszność naszego MISTRZA?!

Dwaj sierżanci skulili się w sobie. Teraz już obaj pocili się obficie. Równie skwapliwie i desperacko kręcili głowami. Jak niewolnicy na statku, pragnący za wszelką cenę uniknąć kary chłosty.

- W takim razie nie powinniście nawet zadawać takich pytań… - Blaine urwał na chwilę, rozglądając się w zaniepokojeniu na boku. – Co to było? Słyszeliście?!

Supermutanty raz jeszcze, w pełnej zgodzie, zaprzeczyli głowami.

Blaine odwrócił się, wskazując na zamknięte drzwi za sobą.

- Tam! Dźwięk dochodził stamtąd!

Spojrzał ponownie w sierżantów, celując palcem w tego po lewej.

- Ty! Jak się nazywasz?

- Eeee… Marry, dziecię!

- Idź tam natychmiast i sprawdź, co to było!

Marry zgarbił się, spojrzał zaniepokojony w stronę swojego kolegi, który sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie był świadom jego obecności; ignorując go celowo i wzdychając ciężko, opuścił swoje stanowisko wartownicze. Nacisnął pulchnym paluchem guzik przy śluzie i zagłębił się w prowadzący do windy korytarz.

- Chyba nic tu nie ma – poinformował po chwili, stojąc odwrócony plecami do dwójki pozostałych w pomieszczeniu.

- Sprawdź dokładniej! To pewnie jakaś mysz. Często buszują w mazi, ale musimy mieć pewność!

- M… mysz? – głos Marry’ego był dziwnie piskliwy i przelękniony. – Tu nigdy nie było myszy…

Blaine odwrócił się spoglądając na niemalże przylegającego do konsoli sierżanta. Ten udawał, że go tu w ogóle nie ma, a Blaine nie zrobił niczego, by go z tego przekonania wytrącić.

W końcu lada moment będzie to prawdą.

Obszedł postać, podążając wzdłuż wiązki wijących się po podłodze stalowych kabli. Za kamienną, cienką ścianką działową, umiejscowiona na niewielkim podeście przypominającym brytfankę, znajdowała się kulista, rdzewiejąca głowica termojądrowa.

Blaine wsunął rękę do prawej kieszeni habitu. Wyciągnął Blaster obcych i wychylając się zza ściany, przymierzył prosto w stojącą obok konsolety postać.

Bzzzt!

Supermutant mógł przestać się martwić o to, że ktokolwiek go jeszcze zobaczy. Zniknął, pozostawiając po sobie absolutne nic.

129
{"b":"571199","o":1}