- Do cholery jasnej! – krzyknął! – Co to jest, karczma czy Krypta? Jesteście jarmarcznymi dowcipnisiami, czy żołnierzami Armii Jedności?
Ską d ty wziąłeś tę armię jedności?
Blaine faktycznie świetnie trafił. Nie był to jednak przypadek, ponieważ w jasnym świetle, emblematy i insygnia stróżujących przy grodzi były widoczne jak na dłoni. Jeden i drugi dorobili się chlubnej rangi kaprala. Powyżej belki widniał napis: Armia Jedności.
Dwa Supermutanty całkowicie straciły rezon i prostując się instynktownie, starali się wyglądać możliwie godnie i poważnie.
- Niosę ważne informacje od Ojca Morfeusza. Najwyższy Kapłan wpadłby w szał, gdyby dowiedział się, że jego słowa nie dotarły do naszego Mistrza, tylko dlatego, że dwa warujący jak suki w rui idioci chcieli poszczuć mnie PUPILAMI! Do kurwy nędzy, rozsunąć się i zrobić mi przejście!
- M-my – zająknął się ten stojący po lewej, którego pustka w oczach i pod kopułą zdawała się być nieco mniejsza, niż tego po prawej. – My nie zostaliśmy uprzedzeni. Oficer dyżurny…
- JA CI DAM OFICERA DYŻURNEGO, MAŁPO! Skoro nikt poza Ojcem Morfeuszem i mną, nie wie, o co chodzi, to nie wydaje ci się, że sprawa jest pilna, nagła i tajna? Jeżeli MISTRZ nie zostanie natychmiast o niej poinformowany, coś bardzo złego się stanie. Sądzę, że nawet taki idiota jak ty, jest sobie w stanie wyobrazić, co będzie się działo, kiedy MISTRZ wpadnie w furię…
- Ja… My – poprawił się naprędce ten po lewej.
Blaine Kelly uznał, że w końcu jest w swoim żywiole. Wszelkie lęki i obawy odeszły, a on rzucając słowami niczym Zeus gromami, wycelował palec wskazujący prawej dłoni i mierząc prosto w postać stojącego po prawej, oświadczył autorytarnie:
- Ten zostanie zamieniony w Pupila w pierwszej kolejności!
- Nie! – pisnął strażnik, a jego pisk był cienki i bardziej przypominał paniczne przerażenie Czerwonego Kaptura, który niosąc koszyczek pełen łakoci, spotkał w lesie wielkiego, złego wilka, niźli potężnego, przeszło trzystukilowego Supermutanta z rusznicą laserową w pulchnych, zielonych łapach.
Blaine Kelly pokiwał głową, wskazując wymownym gestem to, co czaiło się w mroku za jego plecami.
- A teraz, przepuśćcie mnie – rzucił ruszając zamaszystym, arbitralnym krokiem w ich kierunku. – Niosę ważne wieści dla naszego Mistrza.
Pobledli na twarzach wartownicy, rozstąpili się w milczeniu, pomimo, iż wejście do śluzy było szerokie i niczym niezagrodzone. Kiedy Blaine Kelly mijał ich, ten stojący po prawej, położył mu delikatnie dłoń na ramieniu. Przerażony Blaine odwrócił się, lecz nie dał niczego po sobie poznać. Utkwił spojrzenie srogich oczu w oczach mutanta.
- Dziecię… ale nie powiesz Mistrzowi, prawda? Samy i Tomy nie chcieć zmienić się w Pupile. Proszę, dziecię. Nie powiesz?
Blaine Kelly posłał mutantowi enigmatyczne, triumfalne i wielce niepokojące spojrzenie. Potem wymownie zerknął na jego serdelkowate, zielone paluchy. Kiedy Samy, albo Tomy, zabierał dłoń, Blaine odwrócił się naprędce i zagłębił w jasno oświetlonej, wewnętrznej śluzie Krypty.
199
Blaine Kelly pozostawił za sobą poziom pierwszy. Winda prowadząca na trzecie piętro, szumiała cicho, a gdzieś w górze, dawało się rozpoznać coraz cichszy odgłos pracującego dźwigu.
Obszar znajdujący się za główną grodzią - tam gdzie Tomy i Samy pewnie przez cały czas lękali się, że dziecię Jerry Leisure zaczaruje ich z pomocą swoich słów w Pupile – był dokładnie taki sam, jak pierwszy poziom we wszystkich Kryptach, które Blaine Kelly miał do tej pory możliwość zwiedzić. Nikt poza początkowymi, stanowiącymi główną linię obrony (zaraz po pupilach) wartownikami, nie niepokoił Blaina. Poziom był zupełnie „wyludniony”, zaś droga do dźwigu pusta, a jego drzwi niezabezpieczone.
Blaine uznał, iż korporacja Vault Tek, zajmująca się projektowaniem przedwojennych schronów, musiała korzystać z jednego schematu planowania i wszystkie rozsiane po całych Stanach Zjednoczonych Krypty, zostały zbudowane na tę samą modłę. Tym samym, znikając we wnętrzu szybu windy, uznał, że nie ma najmniejszego sensu ryzykować i folgować własnej ciekawości.
Odpuścił poziom drugi, kierując się bezpośrednio na trzeci. Kiedy drzwi prostokątnego dźwigu rozsunęły się, Blaine Kelly ujrzał jasno oświetlony, szary korytarz, którego posadzka, ściany i sklepienie, zostały pokryte jakąś brązową, biologiczną mazią.
Maź ta do złudzenia przypominała krowie gówno. Poza wątpliwymi walorami estetycznymi dla oczu, nos Blaina został oszczędzony. Substancja nie wydzielała typowego dla ekskrementów odoru. Mimo, iż Blaine odetchnął z ulgą, wyczuł wyraźny, nieco mdły zapach unoszący się w powietrzu.
Korytarz świecił pustkami. Skryty pod purpurową szatą Blaine, zerknął na zegarek swojego PipBoy’a 2000. Przenośny komputerek wskazywał godzinę pierwszą czterdzieści siedem w nocy. Jeżeli Supermutanty funkcjonowały w podobnym cyklu dziennym, co ludzie, oznaczałoby to, że większość teraz śpi.
Pomimo dogodnej sytuacji, Blaine wolał zachować ostrożność. Rozejrzał się i lawirując między pulchnymi, pulsującymi kupami mazi, ruszył malującą się wyraźnie ścieżką. Nie uszło jego uwadze, iż ta Krypta jest pierwszą, w której Vault Tek wprowadził znaczne modyfikacje. Tak przynajmniej przypuszczał Blaine. Wątpił, by Supermutanty zajmowały się dodatkową aranżacją i pracami budowlanymi na tym poziomie, aczkolwiek i takiej możliwości nie wolno było wykluczać.
Posuwając się naprzód wąskim korytarzem, minął znajdujące się po lewej stronie pomieszczenie rekreacyjne. Na jego miejscu usytuowano coś na kształt punktu kontrolnego, z dwoma przejściami chronionymi przez zdezaktywowane teraz pola siłowe. W głębi pomieszczenia znajdowały się komputery, monitor wyświetlający jakieś dane i kilka robotów strażniczych. Były one inne niż te, które Blaine napotkał w Blasku. Przypominały ośmiornice-pajęczaki, unoszące się na pięciu lub sześciu, wielofunkcyjnych odnóżach zakończonych rożnego rodzaju chwytakami i narzędziami. Główny kokpit sterujący przypominał masywną, owalną łuskę po nieużytym naboju.
Żadna z maszyn nie zwróciła na Blaina uwagi. Najwyraźniej pozostawały nieaktywne, albo ich protokół interwencyjny nakazywał im ignorowanie ludzkich przedstawicieli Dzieci Katedry.
Kolejne drzwi były zamknięte. To tam z reguły mieściła się w każdej Krypcie zbrojownia. Tuż za rozchodzącymi się na prawo i na lewo załomami ścian, wyłaniał się szeroki korytarz prowadzący do sali bibliotecznej oraz pomieszczeń dowodzenia.
Blaine rozejrzał się. Brązowa, mdła maź okrywała ściany i sklepienie. Podłoga była w tym miejscu nieco czystsza. Światła, nastawione najwyraźniej na porę nocną, zostały nieco zaciemnione, przez co na korytarzu panował lekki pół mrok.
Blaine skręcił w swoją prawą. Wedle słów Laury, głowica atomowa powinna znajdować się na czwartym poziomie. Było to kolejne odstępstwo od standardowego protokołu budowlanego Krypt w Stanach Zjednoczonych. Blaine Kelly zastanawiał się, co takiego wyjątkowego było w tym konkretnym schronie i w jakim właściwie celu został utworzony. Czy to poprzedni rząd umieścił w nim bombę, czy raczej odbyło się to za sprawą zawiadującego teraz Mistrza? Czy i w jego domu, gdzieś poniżej trzeciego poziomu, Nadzorca Jacoren ukrywał istnienie broni zdolnej wysłać wszystkich mieszkańców prosto do piekła?
Unoszące się w górę drzwi, znajdowały się dokładnie tam, gdzie powinny się znajdować. Jedne prowadziły do pomieszczenia komputerowego, drugie zaś do biblioteki. Blaine uznał, iż skorzysta najpierw z tych drugich. Nasłuchując przez moment, zbliżył się do śluzy i naciskając imitujący klamkę przycisk po prawej stronie na ścianie, uaktywnił drzwi.
Ciemność w pomieszczeniu przed nim była niemalże dekoncentrująca. Przez dłuższą chwilę, Blaine Kelly czuł się mocno zagubiony. Jego przyzwyczajone do lekkiego pół mroku oczy, potrzebowały czasu na oswojenie się z całkowitą ciemnością. Stojąc tak i wpatrując się w pustkę, miał wrażenie, iż zewsząd docierają do niego gromkie chrapnięcia. Chrapnięcia nie były odosobnione. Stanowiły raczej coś na kształt specjalizującej się w grze na krzywych przegrodach nosowych orkiestrze, która jednocześnie i symultanicznie, wydawała z siebie różnej długości, siły i częstotliwości odgłosy. Gdzieniegdzie, raz na jakiś czas, towarzyszył im odgłos wzbogacającego bąka. Bąki te były równie gromkie i huczne, ryk starego, sześcio litrowego silnika ssącej diesla ciężarówy.