Литмир - Электронная Библиотека
A
A

- Jeszcze jeden dźwięk i pociągnę za spust!

Czerwona, spiczasta antenka Blastera wpiła się Jerry’emu boleśnie w skórę. Była na tyle ostra, że przebiła ją bez większych ceregieli. Kilka wiśniowych kropli krwi spłynęło w dół, wpadając Leisure’owi do gałki ocznej.

- Będziesz grzeczny, czy chcesz posmakować nieco więcej?

Jerry „Puzon” Leisure skinął pokornie głową.

- Puszczę cię teraz, ale obiecuję, że jeśli choć piśniesz, będą cię zmywać ze ścian szmatami!

Jerry kiwał skwapliwie głową, dając do zrozumienia, iż świetnie zrozumiał przenośnię Blaina.

Blaine rozluźnił uchwyt zatrzymując na moment dłoń kilka centymetrów nad wargami młodego sodomity. Dopiero, gdy nie dostrzegł w jego oczach niczego, poza dojmującym, paraliżującym przerażeniem, cofnął ją w pełni.

- Laura – zwrócił się do stojącej tuż obok łóżka, na którym leżał Jerry, dziewczyny. – Przypilnuj drzwi. Nasłuchuj, czy nikt nie idzie.

Blondynka o przymkniętych nieco powiekach, ruszyła w stronę wyjścia z pokoju i przycupnęła przy nim nadstawiając uważnie uszu.

- Posłuchaj mnie – Blaine zwrócił się do Jerry’ego cichym, lecz niezwykle rzeczowym i autorytarnym tonem. – Nie musisz wiedzieć, kim jestem, ani czego od ciebie chcę. Jeżeli tylko będziesz odpowiadał na pytania, włos ci z głowy nie spadnie. Rozumiesz mnie? Żadnych sztuczek, tylko mówisz to, co chcę od ciebie usłyszeć.

Jerry Leisure przytaknął naprędce mrugając oczami i poruszając czołem do przodu, jak stukający w drzewo dzięcioł.

- Nazywasz się Jerry Leisure?

- Tak.

- Jesteś kochankiem Morfeusza?

Zapanowała krótka, pełna wyczuwalnego w powietrzu zdziwienia cisza.

Jerry niechętnie potwierdził mruknięciem.

- Taca, którą trzymałeś w rękach. Niosłeś Najwyższemu Kapłanowi jego tradycyjną, nocną przekąskę?

- Tak.

- Jak długo zostajesz z nim na noc?

Jerry rozejrzał się wokół, poruszając samymi gałkami. Spojrzenie utkwił na moment w czatującej przy drzwiach Laurze. Potem spojrzał ponownie na Blaina.

- To zależy od… - głos uwiązł mu w gardle – od tego, ile razy…

- Ile razy cię rżnie, tak? Powiedz, jęczysz i kwiczysz, kiedy to robi?

Oczy Jerry’ego zrobiły się duże i wyglądały, jakby lada moment miały wypaść na wierzch. Zdziwienie malujące się na twarzy, było jeszcze większe.

- Jęczysz i kwiczysz, kiedy to robi?! – powtórzył Blaine sycząc przy tym soczyście. Do tego pogroził chłopakowi trzymanym w ręku pistoletem, prztykając nim kilkukrotnie w sam koniuszek nosa.

- T-tak – wycedził przez zaciśnięte w panice zęby Jerry.

Blaine uniósł zadziornie brew.

- To wszystko? Nie zapomniałeś o czymś?

- Maksymalnie do godziny. Najwyższy Kapłan jest dosyć prędki i…

Blaine ponownie nie dał dojść do słowa rozedrganemu chłopakowi.

- Skąd Morfeusz wie, że to ty do niego przychodzisz? Słyszałem, że nikogo innego nie wpuszcza do środka.

- Mamy specjalny system. Pukam trzy razy krótko i szybko, potem dwukrotnie w trzy sekundowych odstępach i ponownie krótko i zdecydowanie, dwa razy.

- Wtedy otwiera drzwi?

Jerry kiwnął głową.

- Dobra. A co z Mrocznymi?

- O… Oni mnie znają. Wiedzą, że to ja. Przepuszczają mnie bez najmniejszego zainteresowania. Słyszę tylko jak się podśmiewają. Czasami przedrzeźniają mnie tymi swoimi tubalnymi, szorstkimi głosami. Mówią: „ciota” i „pedrylownik”.

- Ilu Mrocznych? – indagował nieustępliwie Blaine.

- Jeden pod drzwiami kwatery Morfeusza. Pięciu czeka w zajmowanym przez nich pomieszczeniu garnizonowym, na tym samym piętrze.

Blaine skinął głową, po czym odwrócił się na moment dając Laurze znać, że już czas.

Dziewczyna odeszła od drzwi i nachylając się nad nocną szafeczką, odsunęła szufladę wyciągając z niej uformowaną w knebel szmatkę.

- C-co chcecie zrobić?

Blaine Kelly położył ustawiony w poziomie pistolet na ustach Jerry’ego.

Kiedy Laura zbliżyła się do chłopaka od tyłu, zarzucając mu zza głowy skrawek materiału i obwiązując nim usta, Jerry próbował kwękać, sepleniąc coś o tym, żeby go nie zabijali. Blaine ścisnął go brutalnie za gardło, a kiedy on i dziewczyna mieli pewność, że Jerry Leisure nie wyda z siebie żadnego odgłosu, poza stłumionym, niezrozumiałym bełkotem, Laura chwyciła mosiężną figurkę przedstawiającą podobiznę Najwyższego Kapłana z szeroko rozstawionymi, uniesionymi rękoma i zwinnym, zdecydowanym zamachem, przywaliła Puzonowi w tył głowy.

Chłopak padł zemdlony na pościel. Gałki wywinęły mu się ginąc we wnętrzu czaszki.

- Ustaw go w kącie, tak żeby nie opierał się o żaden mebel.

Kiedy planujący tej nocy zamach na życie Morfeusza, Jerry Leisure, siedział bezwładnie pomiędzy dwiema łysymi, krzyżującymi się pod kątem prostym ścianami pokoju Laury, Blaine Kelly wycelował w jego pierś Blasterem obcych i nacisnął na miękki cyngiel.

Broń wydała z siebie ciche bzyknięcie i niemalże w tej samej chwili, wszelki ślad po stewardzie Najwyższego Kapłana zaginął.

Stojąca z szeroko rozdziawionymi ustami Laura, przecierała z niedowierzania oczy.

- Boże… on… on naprawdę zniknął – szepnęła.

- Tak. Mówiłem ci. Tak to właśnie działa. Żadnych śladów.

Nie mitrężąc zbędnie czasu, Blaine Kelly przyodział swoją purpurową szatę, ukrył pistolet w kieszeni i unosząc w rękach tacę z przekąską Morfeusza, ruszył w kierunku drzwi.

Laura zatrzymała go swoją delikatną dłonią. Przez moment spoglądała na jego skrytą pod kapturem twarz. Zupełnie niespodziewanie i nieprzewidywalnie, stanęła na palcach, zbliżyła się do ust Blaina i pocałowała go nie odrywając spojrzenia swoich przerażonych, niebieskich oczu.

Blaine kiwnął głową, dając do zrozumienia, iż teraz nie mogą już się wycofać. Oboje będą się trzymać planu i jeśli wszystko pójdzie dobrze, spotkają się ponownie w Cytadeli należącej do Bractwa Stali.

Laura pospiesznie zaczęła przygotowywać rzeczy do drogi, a kiedy skrzypiące lekko drzwi, zatrzasnęły się za Blainem, ten poprawiając poły szaty i pochylając mocniej głowę, ruszył schodami w górę.

191

Trzy piętra przed szczytem, Blaine ujrzał po raz pierwszy Mrocznego. Posągowa, trwająca nieporuszenie na swoim posterunku sylwetka majaczyła niczym senna zjawa pośród roztaczającej się na korytarzu ciemności. Błękitne, łyskające gdzieś na wysokości niemalże dwóch i pół metra, oczy, łypały w stronę przemykającej się przez mrok postaci człowieka.

Niosący tacę Blaine, zawahał się na ułamek sekundy. Wiedział, że jeżeli pozwoli sobie na dłuższy postój, Mroczny może zostać zaalarmowany przez jego zachowanie, a wtedy… wtedy zapragnie najpewniej sprawdzić, czy Jerry Leisure to rozrywkowa laleczka Najwyższego Kapłana.

Zawsze można było użyć Blastera obcych, pokrzepiał się wykonujący powolne, metodyczne kroki Kelly. To by jednak znacznie komplikowało plan. Utrzymanie w tajemnicy zniknięcia Puzona i Morfeusza, było względnie proste. Inaczej miała się sprawa ze stróżującym w publicznym korytarzu kolosem.

Blaine Kelly szybko odzyskał rezon, a kiedy zbliżył się do miejsca, w którym Mroczny zagradzał swoją zawalistą sylwetką wejście na schody, zatrzymał się i nie unosząc głowy, potrząsnął tacą. Znajdujące się na niej sztućce, wydały z siebie wymowne pobrzękiwanie.

Mroczny uśmiechnął się od ucha do ucha, wyszczerzając przy tym wyglądające w ciemności na szare zęby. Blaine nie mógł sobie odmówić, posłania krótkiego, badawczego spojrzenia ku jego twarzy. Wielki bydlak było zwodniczo podobne do widzianych przez niego Supermutantów z Nekropolis. Nosił ubiór zarezerwowany dla wyższych oficerów w wojskowej hierarchii: czarne, skórzane buty na dodających mu kilka centymetrów protektorach. Obcisłe spodnie i top w takim samym kolorze. Na czubku głowy znajdował się pochylony zawadiacko beret z radioaktywnym symbolem Dzieci Katedry.

Twarz Mrocznego, w odniesieniu do Supermutantów, nie była brzydka. Blaine Kelly przyglądał jej się przez chwilę uznając, że osobista straż Morfeusza, charakteryzuje się znacznie większą szlachetnością, niż ich pośledniejsi koledzy.

124
{"b":"571199","o":1}