- Właśnie, kim oni dokładnie są?
- Mroczni? – Laura uniosła brwi. – Supermutanty, tylko… nieco bardziej szarzy i inteligentni. Elita straży przybocznej. Widziałam, jak Dzieci i wierni wchodzili pod okiem Morfeusza do wewnętrznego sanktuarium, a potem wychodzili stamtąd Mroczni. Przypuszczam, że gdzieś tam na dole, przemieniają ludzi w mutanty. Potem kierują ich na północ. Nie wiem dokąd.
- Baza w górach. Maxson uważa, że mają placówkę na północnym zachodzie, daleko stąd. Mogą tam być kadzie z FEV.
Laura zmarszczyła czoło ściągając brwi.
- FEV?
Odgłosy docierające zza grubych ścian zaczynały słabnąć. Blainowi wydawało się, że słyszy szmery i poruszenie, a potem odsuwane nieco do tyłu drewniane ławy.
- Nie ma sensu, żebym ci to teraz wyjaśniał.
Laura przytaknęła odwracając się wymownie ku tylnej ścianie. Nie było wątpliwości, że liturgia właśnie się kończy.
- Co masz zamiar zrobić, kiedy już tam zejdziesz?
Blaine Kelly sam się nad tym zastanawiał. Przez dwa ostatnie dni spędzone pośród Uczniów Apokalipsy, zastanawiał się nad tym długo i wnikliwie. Bardzo chciał, by było jakieś inne rozwiązanie, ale z tego, co poznał i zrozumiał do tej pory, wiedział, że jeśli jego Krypta ma pozostać zamknięta, a zamieszkujący ją ludzie bezpieczni, armia Supermutantów musi zniknąć z powierzchni ziemi. Tym samym, Mistrz, ich manifestacja żywego Boga, musi do niej dołączyć.
- Zabiję go.
- Tak też przypuszczałam. Wiem, że Nicole i Bractwo od zawsze przeczuwało, że ten dzień nadejdzie. Bardziej oczekiwałabym zmasowanego najazdu całej armii paladynów, ale obawiam się, iż niewiele by nam to dało. Nie, masz rację – dodała po chwili namysłu. – Trzeba działać z ukrycia. Jak zagrzebany w piasku wąż, atakujący swoją ofiarę w ostatniej chwili, kiedy ta zupełnie nie spodziewa się tego, co ma za chwilę nastąpić. Nie wiem, jak on wygląda i nie wiem kim jest, ale przypuszczam, że trzyma tam na dole cały garnizon. Nie uda ci się go zwyciężyć w otwartej walce. Jest jednak coś, co może ci pomoc.
Blaine wpatrywał się w Laurę z zapartym tchem. Kiedy wyczekująca cisza przedłużała się, zapytał w końcu:
- Co?
Laura pochyliła nieco głowę, uśmiechając się sardonicznie i prezentując światu swoje białe zęby. Pośród karmazynowego mroku, z opasającą ich łydki gęstą mgłą, nabrała nieco demonicznego charakteru. Blaine przełknął ślinę bojąc się tego, co za chwilę usłyszy.
- Bomba atomowa. Tam na dole jest bomba atomowa…
188
Plan wydawał się być dobry, o ile można w ogóle mówić o czymś takim z perspektywy osoby, która zamierzała właśnie dokonać detonacji głowicy termojądrowej. Ale co innego mogliśmy zrobić? Strzelać do wszystkich z Blastera? Udać się na pertraktacje i poprosić Mistrza, aby raz jeszcze przemyślał swoje koncepcje czystości rasowej? Odwrócić się i odejść?
Nie, to byłoby nierozsądne. Tak naprawdę nie mieliśmy wyboru i jak bardzo nie pragnąłem w głębi siebie, by wszystko to potoczyło się zupełnie inaczej, tak gdzieś obok wiedziałem, że zabrnąłem za daleko i nie ma już odwrotu.
Właściwie, nie wiedziałem nawet jak do tego doszło. Pamiętam dobrze pierwsze kroki w pełnej kalifornijskich szczurów jaskini. Pamiętam kontakt z ludnością Cienistych Piasków i powrót do domu. Jakim cudem, na Boga… za sprawą jakiej przewrotnej Opatrzności, doszło do tego, że jestem tu teraz, w pokoju Laury, mieszczącym się na drugim piętrze Katedry i czekam, aż wszystko zazębi się tworząc warunki do rozpoczęcia naszego małego planu o wielkich reperkusjach.
Detonacja głowicy atomowej. Boże, miej mnie w swojej opiece. Razem z Laurą zadecydowaliśmy, że gdy tylko pochwycimy Jerry’ego, zamienię moją obecną szatę (Laura wyciągnęła podobny do jej habitu frak z drewnianego kufra w pomieszczeniu dla penitentów i nakazała mi go przyodziać. W ten sposób mieliśmy pozostać poza podejrzeniami, gdyby ktoś natknął się na nas na jednym z korytarzy prowadzących na wieżę) i ruszę prosto do Morfeusza. Zabiorę klucz do Wewnętrznego Sanktuarium i zabiję tego spedalonego skurwysyna. Kiedy Laura zobaczy, że schodzę po schodach, spakuje to, co ma do zabrania i ruszy na północ do Uczniów Apokalipsy. Przy odrobinie szczęścia powinienem jeszcze spotkać ją w Bractwie Stali. W ten sposób Maxson dowie się o naszym wyczynie, nim będę miał sposobność porozmawiać z nim osobiście i być może uda mu się przekonać Starzyznę o potrzebie inwazji na północy.
Zobaczymy. Wszystko to kreślimy w bardzo optymistycznych barwach. Prawda jest jednak taka, iż gdzieś w głębi siebie, zaczynam akceptować ryzyko tej karkołomnej misji. Wiem, że mogę nie wrócić. Jeżeli tak by się stało, moją nadzieję pokładam w Laurze i w Bractwie Stali. Wiem, że ci ludzie zrobią wszystko, by przeciwstawić się Mistrzowi i jego armii. Być może moja Krypta przetrwa, mimo wszystko.
Taką mam nadzieję.
Ktoś się zbliża. Słyszę docierające z korytarza kroki. Teraz nie ma już odwrotu.
Boże, gdziekolwiek jesteś, miej nas w swojej opiece.
189
Jerry przemykał przez spowity ciemnością korytarz na drugim piętrze wieży. Korytarz był pusty i cichy. Jedyne dźwięki wydawały jego podkute gumową podeszwą sandały, taca z kanapkami i strzelista, smukła szklanka pomarańczowego soku.
Jerry, który swoją karierę i akcesję do najwyższego kręgu, zawdzięczał własnemu ciału, ładnej buzi i ciasnej pupie, miał już tego wszystkiego powoli dosyć. Przez ostatnie dziewięć miesięcy Morfeusz zredukował go do roli seksualnej zabawki. Pieprzył go coraz ostrzej i coraz brutalniej i coraz mniej liczył się z jego uczuciami.
A na początku, wszystko było przecież zupełnie inaczej. Straszy mężczyzna, protektor, który zakochał się w młodym i słodkim chłopaku potrzebującym opieki. Szybko jednak czar prysł, a Morfeusz obnażył swoją prawdziwą naturę zwyrodniałej, zdemoralizowanej bestii. Pod wpływem brutalnych gwałtów, Jerry na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy, wielokrotnie płakał w czterech ścianach swojej własnej komnaty. Gdyby miał więcej odwagi, najpewniej popełniłby samobójstwo, ale coś w jego wnętrzu mówiło mu, że ma jeszcze do odegrania jakąś rolę. Długo trzymał się tej myśli, a ona pozwalała mu żyć i trwać w pełnym gehenny, upodlającym stanie zawieszenia.
Do dziś. Dziś zdecydował, że przetnie ten pieprzony, zniewalający go gordyjski węzeł. Przetnie go czymś naprawdę ostrym, i Bóg mu świadkiem, zrobi to w kurewsko makabrycznym stylu.
Wszyscy będą wiedzieli, że Jerry „Puzon” Leisure (Puzon wzięło się od jego częstego puszczania dobitnych, dętych bąków w sposób absolutnie niekontrolowany) nie był taką ciotą i popychadłem, jak się wszystkim wydawało. Tego dnia, tej nocy, ukrył pod swoją moszną zawiniętą w papier żyletkę od maszynki do golenia. Kiedy tylko ten pieprzony pedał z wąsem przypominającym szypułki suma, zacznie dobierać się do jego dupy, Jerry chwyci niespodziankę, odwinie ją i potnie skurwysyna na kawałki.
Tak, to był wyśmienity plan i Jerry czuł się dumny ze swojej odwagi i przebiegłości. Wtedy usłyszał skrzypnięcie zawiasów dochodzące zza jego pleców. Zatrzymał się, a kiedy chciał się odwrócić i zerknąć w stronę uchylonych drzwi, ktoś pochwycił go naprędce, blokując usta dłonią.
Jerry „Puzon” Leisure został zaciągnięty do pokoju Laury, gdzie czekało na niego coś znacznie gorszego od sodomii.
190
- Ani drgnij, skurwysynu, albo zaraz pożegnasz się z życiem!
Blaine Kelly trzymał wycelowany centralnie w czoło Jerry’ego pistolet. Pan Puzon spoglądał na broń zezując gałki oczne na nasadzie nosa. Wyglądał jak człowiek za wszelką cenę pragnący zerknąć do wnętrza własnej głowy.
- Mmmmhhhmmmffff! Mmmmhhhhmmmffff!