Литмир - Электронная Библиотека

Ta sama noc, uznała, zamyka się też nad Duncanem i Megan, i też wchłania ich w siebie. Zastanawiała się, co ma z nimi począć.

Mogę ich zabić. Mogę ich okaleczyć. Mogę ich zrujnować.

Jak oni uczynili ze mną.

Skrzyżowała ramiona na piersi, jakby próbując zatrzymać przy sobie osiągnięty sukces. Potem, stopniowo, zwolniła uścisk i szeroko rozłożyła ręce w bok. Uniosła stopę i, jak w balecie, wyrzuciła ją do przodu. Przed oczami stanął jej obraz matki, tańczącej nocą z subtelną gracją, póki choroba nie odarła jej z energii i urody. Olivia wspięła się na palce, tak jak kiedyś czyniła to matka. I powoli powróciła do pozycji wyjściowej.

Pomyślała o "gościach" na górze. Co z nimi się stanie.

Bill Lewis był wierny jak pies gończy, Ramon Gutierrez – kapryśny jak terier. Gdzie podzieje swoje pieniądze, kiedy skoczą sobie do oczu?

Uśmiechnęła się. Jaka to, zresztą, różnica.

I tak żaden z nich nie wyjdzie z tego żywy.

A obaj zakładnicy – cóż, wzruszyła ramionami, stanie się, co ma się stać. Spróbowała odnaleźć w sercu ślad współczucia. Daremnie. Uznała, że każdy rezultat będzie dobry. Nie rozumiała, jak mogła tak zagubić się rano. Jeśli umrą, nic się nie stanie. A jeśli zostaną przy życiu, wtedy będzie mogła tu wrócić, tak jak to obłudnie obiecywała Duncanowi.

– Ja mogę zrobić wszystko – szeptała w stronę okna i bezbrzeżnej nocy. – Mogę zrobić wszystko, co będę chciała i kiedy tylko będę chciała.

Wybuchnęła krótkim, urwanym śmiechem. Wyobraźnią przeniosła się daleko do ciepłych plaż i luksusowego wydawania pieniędzy. Szybki samochód, postanowiła, naprawdę szybki samochód. I trochę drogich ubrań. A potem zobaczymy, co przyszłość przyniesie. Z uśmiechem, błąkającym się na ustach, cofnęła się w głąb pokoju i zabrała do pakowania swoich pozostałych rzeczy.

Duncan był przy drugim telefonie, osłaniając dłonią słuchawkę, trzymaną przy uchu. Megan, napotykając jego spojrzenie, kiwnęła głową i wzięła głęboki oddech dla uspokojenia. Bliźniaczki siedziały spokojnie, wsłuchując się w daleki sygnał telefoniczny.

W pewnym momencie dźwięk się urwał i Megan usłyszała przyjacielskie, serdeczne "Halo?".

– Barbara? Tu Megan Richards z agencji Country Estates Realty.

– Megan! Kochana! Kopę lat!

– Och, Barbaro, ostatnio byliśmy strasznie zajęci – zaszczebiotała Megan fałszywie żartobliwym głosem. – A jak interesy Premier Properties?

– Och, miałam jedną wspaniałą transakcję, pamiętasz dom Halginów, ten który był tak bardzo wysoko wyceniony? Tacy ludzie z Nowego Jorku mieli na niego chrapkę.

– To niesamowite! – odparła Megan. Pamiętała jak wygląda Barbara Woods. Miała trochę po pięćdziesiątce. Srebrzystoszare włosy, związane w kok z tyłu głowy, nadawały jej wygląd nauczycielki, kontrastując z modnymi strojami i biżuterią brzęczącą i dźwięczącą przy każdym ruchu. Nie jest to osoba zbyt dociekliwa, oceniała ją Megan, zwracająca uwagę na szczegóły i okoliczności. Westchnęła więc i wyrzuciła z siebie: – Strasznie przepraszam, że zawracam ci głowę w domu, i to tak późno, ale właśnie miałam telefon i pomyślałam, że możesz mi pomóc. Pamiętasz taką ofertę z przełomu lata i jesieni, dotyczącą starego domu na farmie w okolicy Barrington Road…?

– Był na sprzedaż?

– Nie, do wynajęcia.

– Niech pomyślę. Och, jasne, oczywiście, ależ to był syf. Brr, samo wejście do środka wywołało we mnie dreszcz. Ale ta pisarka była nim zachwycona.

– Och, chcesz powiedzieć, że go wynajęłaś?

– Tak, jakiejś kobiecie z Kalifornii, która przymierzała się do pisania powieści gotyckiej. Przynajmniej tak twierdziła. Że potrzeba jej sześciu miesięcy samotności. Zapłaciła za trzy miesiące z góry. Cóż, samotność z pewnością tam ma. Jedynie tego w tej ruderze nie brakuje. Czyżbyś miała kogoś chętnego?

– Tak. Małżeństwo z Bostonu szuka jakiegoś ustronia na weekendy.

– Świetnie by się nadawało po odnowieniu. Po gruntownym odnowieniu. Czy chciałabyś, bym pokazała im to miejsce?

– Pogadam najpierw z moimi klientami i dowiem się, kiedy będą mogli wpaść. Myślę, że chyba wiosną. Wiesz, teraz robię rekonesans.

– Jasne.

– Słuchaj, mogłabyś opisać mi to miejsce?

Megan spojrzała na Duncana, który skinął głową. Ołówek i kartkę papieru miał już naszykowane.

– Oczywiście – odpowiedziała Barbara z wahaniem w głosie.

No, dalej! Megan poganiała ją w myśli. Rusz głową, staruszko, przypomnij sobie!

– …No wiesz, na pewno nie jest w idealnym stanie, ale ma całkiem solidną konstrukcję i nie wymaga specjalnych prac remontowych…

Megan przymknęła oczy i wyrzuciła z siebie pytanie:

– A jak wygląda wnętrze? Jaki ma układ?

– Niech się zastanowię. Ładny, szeroki ganek z frontu. Drzwi wejściowe prowadzą do hallu. Na lewo jest salon, obok jadalnia. Korytarz wiedzie do kuchni – można ją przerobić na spiżarnię – w głębi domu. Tylne drzwi wychodzą na pole – mnóstwo miejsca, żeby zrobić urocze patio. Jedna łazienka na dole. Po prawej stronie pokoik, bardzo sympatyczne pomieszczenie, z którego można zrobić coś fajnego, na przykład małą sypialnię albo gabinet. Pośrodku korytarza znajdują się schody na górę. Podest, a następnie piętro z trzema sypialniami i drugą łazienką. Na końcu korytarza są drzwi prowadzące na poddasze. Jest zapuszczone i zaniedbane. Nikt specjalnie się nie interesował, by je wykończyć. Jest tam mnóstwo kurzu, ale można z niego zrobić pokój wypoczynkowy albo coś w tym rodzaju.

Megan pokiwała głową.

– Barbaro, naprawdę bardzo mi pomogłaś. Wygląda na to, że właśnie czegoś takiego moi przyjaciele szukają. Odezwę się do ciebie i umówimy się.

– Wiesz, to taki stary, źle ogrzewany dom. Trzeba tam włożyć sporo serca. Jak we wszystkie te stare domy na farmach. Są one na swój sposób nawiedzone…

Zachichotała. Megan podziękowała jej jeszcze raz i odwiesiła telefon. Spojrzała na Duncana.

Potrząsnął pięścią.

– Mamy szansę – orzekł.

Przez chwilę Megan miała wrażenie, że unosi się w powietrzu. Uchwyciła się z całej siły swych uczuć, jak warkocza liny, i oprzytomniała.

– Tak, mamy – potwierdziła.

Była już późna noc, ciemność stapiała się z zimnem i ciszą. Megan siedziała na podłodze w salonie, otoczona bronią i amunicją. Światło płynące z lampy umieszczonej w rogu pokoju pogłębiało bruzdy na jej twarzy. Przewracała kartki ze szkicami, fotografie, diagramy. Karen i Lauren siedziały na kanapie tuż obok siebie. Duncan stał przy oknie, patrząc w ciemność. W pewnym momencie odwrócił się i podniósł jedną ze strzelb. Sekundę trzymał ją w ramionach, po czym złożył się jak do strzału.

– Czy my jesteśmy pomyleni? – zapytał nagle. – Czy całkiem postradaliśmy zmysły?

– Na to wygląda – odpowiedziała Megan. Uśmiechnął się.

– Tak więc wszyscy jesteśmy zgodni. Jeśli to zrobimy, to znaczy, że zwariowaliśmy.

– Raczej zwariujemy, jeśli tego nie zrobimy.

– Tak, to prawda.

Duncan powiódł palcem po lufie karabinu.

– Wiesz co – powiedział miękko, zwracając się do żony – pierwszy raz od tygodnia zaczynam czuć, że robię coś. A czy to jest dobre, czy złe, nie ma już znaczenia.

– Tato, jedna rzecz mnie nurtuje – odezwała się Lauren. – Nie wiemy, może ona rzeczywiście zamierza uwolnić ich rano.

– To prawda.

– A w takim razie możemy tylko…

– Tak, masz rację. Możemy pogorszyć sytuację. Ale równie dobrze może nie mieć takiego zamiaru, a wtedy my będziemy mieli jednego potężnego sojusznika.

– Jakiego? – zapytała Karen.

– Zaskoczenie – odparł Duncan. Spojrzał na trzy kobiety w pokoju.

– To, co zamierzamy zrobić, jest jedyną rzeczą, która Olivii nigdy nie przyszłaby do głowy.

– Ja wiem jedno – odezwała się Karen ze złością.

– Co?

– Jeśli będziemy robić nadal to, co ona mówi, nieszczęście murowane.

– To prawda – przyklasnęła natychmiast Lauren. – Robiliśmy dotąd, co nam kazała, a mimo to niczego nie zyskaliśmy, zawsze zwodziła nas. I zrobi to znowu, jestem pewna.

73
{"b":"109966","o":1}