– Niczego nie rozumiecie. Pomyślcie tylko, co się stało: wsadziłam was do więzienia tutaj, a ich do drugiego. Myślicie, że teraz wypuszczę was tak na słowo honoru, po paru dniach? Nie tak działa ten system, sędzio, prawda? Czekają ich jeszcze ciężkie chwile.
– Czy to właśnie mam im powiedzieć?
– Nie – Olivia pokręciła głową. – Nie potrzebuję żadnego posłańca.
– Po co więc mówi nam pani o tym?
– Dla niego, sędzio. – Wskazała na Tommy'ego. – Żeby nigdy nie zapomniał. – Popatrzyła na chłopca wnikliwie. – Mówiłam ci od samego początku, jak ważny jesteś w tej całej sprawie. Będziesz im przypominał. Żeby nigdy nie zapomnieli.
Sędziemu przemknęła potworna myśl: żywa pamiątka? Czy może martwa?
– Kiedy wreszcie to się skończy? – zapytał spokojnie, próbując nadać głosowi stanowcze brzmienie.
– Wkrótce. Może nawet w ciągu paru godzin. Najdalej jutro. Nie traćcie nadziei. Może oni nie nawalą. Dotychczas wypełniali każde polecenie jak posłuszne, małe żołnierzyki.
Zmierzwiła lekko czuprynę Tommy'ego.
– Trzeba myśleć pozytywnie – podkreśliła.
Pomachała im zdawkowo i wyszła zostawiając ich samych na poddaszu. Tommy czekał, dopóki nie usłyszał zatrzaśnięcia zamka i jej kroków oddalających się korytarzem.
– Dziadku – zaczął drżącym głosem, zagryzając wargi, by nie wybuchnąć płaczem. – Ona kłamie. Ona wcale nie ma zamiaru tak zrobić. Za bardzo nas nienawidzi. Mamy i taty też. Ona nigdy nas stąd nie wypuści.
Sędzia Pearson przytulił mocno wnuka.
– Powiedziała nam zupełnie coś innego – przypomniał chłopcu.
– Ona nigdy nie robi tego, co mówi. Chce tylko jeszcze bardziej nas nastraszyć. Kiedy mówi, że pozwoli nam odejść, to wcale jej nie wierzę. Chciałbym, ale nie mogę. – Tommy wyzwolił się z objęć dziadka i wyprostował, wycierając łzy z kącików oczu. – Ona nie może znieść myśli, że moglibyśmy być znowu razem w domu szczęśliwi. Czy ty tego nie widzisz? – Popłakując cicho, ukrył twarz w koszuli dziadka. Po chwili znowu uniósł głowę. – Nie chcę umierać, dziadku. Nie to, żebym się bał, ale nie chcę.
Sędzia Pearson poczuł skurcz w gardle. Pogładził wnuka po głowie i zajrzał mu głęboko w oczy. Przez lęk i strach, przez kłopoty, jakie nękały malca przez tyle lat, przebijało się jasne, mocne światełko. Widząc je, wypowiedział pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy:
– Tommy, nie pozwolę im na to. Nie umrzesz. Wydobędziemy się stąd. Przyrzekam.
– Jak? Jak możesz to przyrzekać?
– Ponieważ jesteśmy silniejsi od nich.
– Ale oni mają broń.
– A jednak to my jesteśmy silniejsi.
– To co mamy robić?
Sędzia wstał, rozejrzał się po stryszku, dokładnie tak, jak w pierwszych chwilach uwięzienia. Schylił się do Tommy'ego, pogładził go po policzku i uśmiechem spróbował dodać wnukowi otuchy. Przypomniał sobie coś, o czym pomyślał, gdy tylko ich tu zamknęli. Nie jest to może wielkie i zaszczytne pole bitwy, ale umrzeć można równie dobrze i tutaj.
Wziął głęboki oddech, siadł na pryczy i przyciągnął chłopca do siebie.
– Czy opowiadałem ci już kiedyś jak Dwudziestej z Maine udało się utrzymać Little Round Top drugiego dnia bitwy pod Gettysburgiem? Dzięki temu uratowali Unię. Opowiadałem ci o tym?
Tommy pokręcił głową.
– Nie, nigdy.
– A jak Sto Pierwsza Spadochronowa zdobywała Bastogne?
Znowu pokręcił głową. Uśmiechnął się. Już wiedział, że dziadek odpowiada na jego pytanie.
– A jak marines wycofywali się znad Jalu?
– O tym opowiadałeś mi – odparł Tommy. – Prawdę mówiąc, parę razy.
Sędzia uniósł wnuka do góry i mocno wziął w ramiona. – Najpierw porozmawiamy o odwadze, Tommy. Potem powiem ci, co zamierzam zrobić.
– Megan! Gdzie się podziewałaś? – wykrzyknął Duncan, kiedy zadyszana ukazała się w drzwiach wejściowych.
W mgnieniu oka znalazł się przy niej, w korytarzu. W jego oczach malowało się napięcie z całego dnia.
– Przeraziłaś nas śmiertelnie. Nie mieliśmy pojęcia, co z tobą. Do cholery, nie rób tego więcej!
Wyciągnęła ręce i chwyciła go kurczowo za ramiona. Była blada, nie mogła wydobyć z siebie słowa.
– Czujesz się dobrze? – zapytał, powoli opanowując nerwy. Pokiwała głową.
– Powiedz, co się stało?
– Znalazłam ich – odrzekła spokojnie. Duncan patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
– Gdzie?
– W jednym z wynajętych domów.
– Jesteś pewna?
– Widziałam Billa Lewisa.
– Gdzie to jest?
– Niedaleko. Jakieś trzydzieści kilometrów za miastem.
– Mój Boże!
– Tak, wiem.
– Mój Boże – powtórzył Duncan.
Tym razem Megan tylko pokiwała głową.
– Po twoim telefonie strasznie się denerwowałem. Myślałem… Sam nie wiem, co myślałem. Jedyne co robiłem, to denerwowałem się.
– Nic mi nie jest – uspokajała go Megan. Chociaż w to sama nie wierzyła. Duncan wyswobodził się z jej rąk i zacisnął pięści.
– Cholera! Mamy szansę! Odwrócił się do Megan.
– Ona dzwoniła – powiedział krótko. Był już spokojny.
– I? – Megan poczuła jak serce jej się ściska.
– Mówi, że wypuści ich, ale nadal mamy u niej dług. Że dostała za mało. Ze wróci po więcej. Pewnego dnia. I że to nigdy się nie skończy.
Megan skamieniała. Wydało jej się, że nie wytrzyma już dłużej bólu i udręki. Spróbowała uspokoić nerwy.
– Nigdy się nie skończy? – zapytała.
– Tak – potwierdził Duncan. Ramiona mu opadły, jednak po chwili odzyskał zimną krew.
– Chodź, musimy porozmawiać – powiedział i zaprowadził Megan do salonu.
Były tam bliźniaczki, milczące jak rzadko kiedy. Musiały wykrzesać z siebie tyle siły i odwagi. Dotąd nie zdawały sobie sprawy jakie naprawdę są, pomyślała. Ogarnął ją smutek. Tak nagle, nieoczekiwanie musiały stać się dorosłe. Podeszła do nich i mocno je przytuliła.
– Uważam, że przyszedł czas, by z tym skończyć – powiedziała do córek.
– Ale jak? – zapytała Lauren. – Jakie mamy wyjście?
– Tylko jedno – stwierdził Duncan. – Jedyne. Musimy uwolnić ich sami.
– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytała Karen.
– Nie wiem – odparł Duncan. – Ale wiemy, gdzie ich trzymają, więc po prostu pojedziemy tam. Mamy pistolet. Nie jest to dużo, ale może uda nam się coś wymyślić…
Widząc, że Megan się podnosi zawiesił głos. A ona nie zwracając uwagi na wiatr i ziąb wyszła z pokoju, przez korytarz, do samochodu. Wzięła jeden z pakunków z zakupami ze sklepu z artykułami sportowymi i szybko weszła do środka.
– O co chodzi, Megan? – Duncan patrzył na nią zdziwiony.
Zanim zdążył coś dodać, wypakowała półautomatyczny karabinek. Uniosła go w górę, żeby wszyscy mogli zobaczyć. Broń błyszczała w jasnym świetle salonu.
– Przed powrotem do domu – powiedziała – zrobiłam małe zakupy.
Olivia Barrow podeszła do okna w sypialni i wbiła wzrok w ciemność. Słyszała jak Bill krząta się po kuchni, sprzątając nagromadzone przez cały okres pobytu papierowe talerze i różne tanie naczynia. Wiedziała, że Ramon w drugim pomieszczeniu czyści broń. Zastanawiała się, czy rzeczywiście będzie miał na tyle zimnej krwi, by zrobić to, co zamierzał. Skrzywiła się z niezadowoleniem na myśl, że nie jest w stanie przewidzieć, co zrobią jej towarzysze.
Jutro wszystko się skończy.
Odwróciła się od okna i spojrzała na stos pieniędzy leżący na łóżku. Podeszła i wzięła garść banknotów. Doznawała sprzecznych uczuć: widok i dotyk gotówki nie dawał jej satysfakcji. Było trochę tak, jakby kochanek, który zdradził, właśnie kończył się usprawiedliwiać.
Zaczęła metodycznie upychać pieniądze do czerwonej sakwy. Myślami powędrowała do Duncana i Megan. Ciekawe, czy uda im się zasnąć tej nocy. Zachichotała cicho myśląc: wątpię w to.
Kiedy skończyła chować pieniądze, na samym wierzchu położyła rewolwer i zamknęła torbę. Podeszła z powrotem do okna. Niebo czarne jak onyks usiane było gwiazdami. Rozciągało się przed nią w nieskończoność. Noc zaczyna się już we mnie, pomyślała.