W więzieniu – tam zawsze było ciepło. Kiedy pogoda pogarszała się, masywne kotły tłoczyły potężne fale gorąca, które mieszały się z nagromadzoną tu krzywdą i gniewem.
Co będziesz robić, kiedy stąd wyjdziesz?
To pytanie było w więzieniu ośrodkiem wszystkiego; było głównym tematem wszelkich rozmów, tkwiło w samym centrum niesmacznych posiłków, wolno mijających dni, bezsennych nocy. Wyjść stąd. Myśl ta drążyła nawet kobiety odsiadujące wyrok za morderstwo – nawet jeśli urzeczywistnić się miała dopiero za dwadzieścia, trzydzieści lat. Znajdę mężczyznę, który mnie pokocha. Wyniosę się z tego pieprzonego stanu, odnajdę dzieciaki i jakoś się urządzę. W życiu bez krat. Będę robić, co będę chciała. Znajdę swoje miejsce i będę wracać do życia, dzień po dniu. Zostanę sekretarką, urzędniczką, sprzątaczką, dziwką, handlarką narkotyków. Zarobię forsę stercząc na ulicy, a potem, za jakiś czas, będę sobie wygodnie odpoczywać. Będę robić to, co kiedyś, tyle że będę sprytniejsza i nie dam się złapać. Wykonam jeszcze tylko jeden niezły numer, a potem skończę z tym na dobre.
Olivia pamiętała setki, tysiące, miliony takich rozmów. Zrobię to. Zrobię tamto. I nigdy nic z tego nie wychodziło. Po kilku latach wracały z paroma nowymi tatuażami, nowymi bliznami i nowymi planami. Była tam jednak kobieta, wysoka, postawna Murzynka, którą wspominała z nutką smutku. Kochałam ją, myślała, nie tak jak Emily, ale jednak kochałam. Była jedyną, przed którą Olivia otworzyła się mówiąc: Mam zamiar dopaść ludzi, którzy mnie tu wsadzili. Kobieta kiwała głową: Pamiętaj, oni już nie są tacy sami. Musisz znaleźć na nich nowy sposób.
Ciekawe, czy ona jeszcze żyje. A może wessała ją ulica? Pamiętała jednak jej radę i przechowywała ją w pamięci razem ze wszystkimi rozmowami, które prowadziła z Megan i Duncanem, kiedy pojawili się w Brygadzie Feniksa, rozmowami, które zawsze zaczynały się życzliwymi choć bezceremonialnymi pytaniami w rodzaju: "Skąd jesteście?", "A co z waszą rodziną?", czy też "Kiedy ostatnio byliście w domu?". Zapamiętała dobrze ich odpowiedzi, te oraz wiele innych, i dzięki temu wiedziała, dokąd się udać po wyjściu z więzienia, podobnie jak wiedziała, gdzie może znaleźć każdego z członków brygady, nawet po osiemnastu latach.
Olivia zaczerpnęła głęboki haust powietrza.
Wszystko dzieje się jak trzeba. Zgodnie z planem.
Tylko trzymać się w ryzach. Trzymać się w ryzach. Trzymać się w ryzach.
Poczuła się znacznie lepiej, więc poszła szukać Ramoną Gutierreza, zastanawiając się, czy powinna pozwolić, by pofolgował sobie stosując specyficzny rodzaj terroru.
Tommy z wyrazem szczęścia na twarzy wyskrobał nieco brudu i tynku spomiędzy drewnianych listewek, czując na dłoni chłodne powietrze, dmuchające w ściany domu. Przez chwilę wydało mu się, że sytuacja się odwróciła, że to zimny wiatr został uwięziony na zewnątrz, a on próbuje go uwolnić i pozwolić mu znowu wzbić się w niebo.
Od rana Tommy'emu udało się wysunąć pół tuzina drewnianych deszczułek. Za każdym razem, kiedy deszczułka była już prawie gotowa do wyjęcia ze swojej oprawy, dziadek powstrzymywał go i przynosił ze swego łóżka metalową spinkę, którą uprzednio znalazł. Wsuwał ją pod listewkę i ostrożnie ją podważał, obluzowywał gwoździe i naruszał drewno, aż wreszcie obaj byli pewni, że jedno mocne pociągnięcie uwolni deskę na dobre.
Szło to jednak powoli. Kiedy tylko usłyszeli jakiś dźwięk w głębi domu, zatrzymywali się, jak najszybciej uprzątali swój teren pracy i wracali na łóżka. Potem, gdy odgłosy ucichły, Tommy wracał do ściany, mozolnie dłubiąc gwoździem, zapominając o zmęczeniu i skurczach, wdzierając się w mur ich więzienia. Podczas pracy wyobrażał sobie, jak będzie wyglądała sama ucieczka. Widział, jak wysuwa się przez dziurę w ścianie, zeskakuje na pochyły dach, który na pewno tam na niego czeka. Susami pokonuje szczyt domu, zsuwa się na ganek i jednym skokiem jest już na dole, na zmarzniętej ziemi. Widział, jak pędzi przez łąki, a potem wzdłuż drogi, miarowym krokiem biegnie przez zimowy dzień, owiewany swoim parującym oddechem. Las ustępuje miejsca otwartej przestrzeni, następnie pojedynczym domom, w końcu peryferiom miasta. Oczami wyobraźni widzi ulice Greenfield. Okrąża szkołę, mija biuro mamy, bank ojca, szkołę, do której chodzą Karen i Lauren, już teraz nie oddycha tak ciężko, nie jest mu już tak zimno, nie czuje przerażenia ani zmęczenia, jego stopy prawie nie dotykają ziemi, kiedy wpada wreszcie na swoją ulicę.
Jeszcze mocniej drapie ścianę. Raz w górę, raz w dół. Wpychać i ciągnąć. Wgryzać się w ścianę jak zawzięty gryzoń. Jestem mysz, myślał. Robię sobie mysią dziurę.
Widział swój dom, rodzinę czekającą na niego.
Zacisnął zęby. Nagle ręka osunęła mu się i poczuł jak drzazga wbija się w jego palec. Nie zareagował na raptowny, ostry ból.
Jestem mysz-wojownik.
Kiedy usuwał ostatni okruch mocujący deseczkę w ścianie, poczuł, że ogarnia go fala radości, tak jak wtedy, gdy wciskał się w ramiona mamy.
Przypomniał mu się jednocześnie szeroki, niedźwiedzi uścisk taty i bijące od niego ciepło. Karen i Lauren tyle razy też chciały przytulać i całować go, ale tym razem, postanowił z uśmiechem, pozwoli im na to, chociaż w zasadzie jest za duży i za dorosły na takie rzeczy.
– Dziadku, myślę, że następna jest już wystarczająco obluzowana. Przynieś ten kawałek metalu.
Sędzia Pearson przyniósł blaszkę, ścisnął ją w dłoni, wyobrażając sobie, jak opuszcza ją wprost na głowę jednego z ich strażników, i podszedł do ściany.
– Świetnie, Tommy. Już niedługo nas tu nie będzie.
– Spróbuj.
Sędzia wcisnął metal pod deszczułkę i krótkim ruchem podważył ją. Rozległ się przytłumiony chrzęst i po chwili drewno ustąpiło z trzaskiem.
– W porządku – powiedział sędzia.
– Dłubać dalej? Sędzia wyprostował się.
– A może zrób sobie przerwę… – zaczął, lecz w tym samym momencie uniósł rękę. – Ciii…
Tommy znieruchomiał.
– Ktoś tu idzie! – powiedział chłopiec. Poczuł się tak, jakby ktoś zrabował jego wiatr, i ogarnęła go złość.
Dobiegło ich skrzypnięcie drzwi i zbliżające się kroki.
– Pospiesz się! – ponaglił sędzia.
Tommy błyskawicznie oczyścił podłogę wokół siebie, zgarniając śmieci i drzazgi w kąt. Jednym susem znalazł się przy swoim łóżku i schował gwóźdź pod materac. Sędzia szybko wpasował metalową klamrę na miejsce. Usłyszeli, jak zatrzask u drzwi ustąpił, i obaj spojrzeli na drzwi. To był Bill Lewis, trzymający tacę z posiłkiem.
Sędzia poczuł ulgę. Wstał, kładąc rękę na ramieniu Tommy'ego, starając się uspokoić jego szybki oddech.
Nie zauważy, pomyślał. Olivia natychmiast dostrzegłaby po naszych oczach, że coś jest nie tak. Lewis nie jest jednak aż tak czujny.
– Niestety, znowu sandwicze. – Zażyłość, rosnąca z każdą godziną kontaktu z więźniami, zabrzmiała nutką żartobliwości w głosie Lewisa. – Na twój, Tommy, dałem trochę więcej galaretki. Spróbuję wykombinować coś ciepłego na wieczór. Może uda mi się wyskoczyć po pizzę albo kurczaka. Co byście woleli?
– Pizzę – odparł Tommy bez namysłu, wciąż czując zamęt w głowie.
– Kurczaka – powiedział sędzia. Bill Lewis uśmiechnął się.
– Zobaczymy. – Postawił tacę obok nich.
Sędzia wziął sandwicza, z niechęcią patrząc na zimne plasterki masła arachidowego i galaretki, po czym odłożył go i sięgnął po kiełbaskę z majonezem. Następnie przesunął tacę do Tommy'ego, który z niechęcią strącił kawałek masła arachidowego i galaretkę z kanapki. Sędzia widział, jak chłopiec ugryzł kęs z rezerwą, patrząc jednocześnie na podłogę przy ścianie, gdzie przed chwilą pracowali. Przeszył go dreszcz strachu, ale szybko go zwalczył i pochylił się klepiąc wnuka po kolanie, próbował w ten sposób dyskretnie zająć uwagę chłopca. Zwrócił się do Lewisa z uśmiechem, myśląc jednocześnie: Wynoś się stąd! Lewis jednak rozsiadł się wygodnie na łóżku naprzeciwko więźniów. Cholera! – pomyślał sędzia. Zostaw nas samych! Zamiast tego jednak zapytał: