Литмир - Электронная Библиотека

Ja nigdy nie zdobyłbym się na to, by rozebrać się przed całą klasą. Nigdy nie byłem na tyle swobodny. Musiałem gonić wciąż za tym, czego we mnie nie było.

Westchnął głęboko.

A zamiast tego znalazłem Olivię.

Osunął się plecami na łóżko. Co do jednego, ona ma rację. Dług wciąż istnieje. Myślałeś, że udało ci się uciec. Myliłeś się. Nigdy ci się to nie udało. A jakaś cząstka ciebie czekała na ten dzień przez osiemnaście lat. W porządku, Olivio, powiedział do siebie cicho. Przybyłaś po swój łup. Ukradnę go dla ciebie. I wtedy będziemy kwita.

Duncan zdawał sobie doskonale sprawę, że ta noc wszystko zmieni. Ale z zaskoczeniem stwierdził, że nie martwi go to zbytnio.

Wstał, czując przemożną potrzebę popatrzenia na bliźniaczki. Skierował się przez ciemny dom do drzwi ich sypialni, zajrzał do środka, zobaczył je leżące na łóżkach, ubrania porozrzucane na podłodze. Blade światło brzasku sączyło się przez okno. Przez moment patrzył z zachwytem na ich włosy rozsypane na poduszkach, na ciała sprężyste, choć odprężone. Ciekawe, czy zdają sobie sprawę, ile radości wniosły w moje życie? Pewnie nie. Dzieci nie rozumieją, kim naprawdę są, dopóki same nie staną się rodzicami. Radość, przerażenie, lęk i zachwyt – wszystko to przeplata się ze sobą w nieprawdopodobnym węźle uczuć. Pokręcił głową, rzucił ostatnie spojrzenie na śpiące córki, widząc je w tej samej sekundzie niemowlętami, kilkulatkami, dziewczynkami w wieku szkolnym i wreszcie takimi jakie są teraz, już prawie dorosłymi. Po omacku dobrnął wreszcie do swojej sypialni, gdzie zobaczył żonę, która kilka godzin wcześniej przewracała się z boku na bok w udręce. Podszedł do niej i delikatnie dotknął jej ramienia. Otworzyła oczy, i wyciągnęła mrugając powiekami ku niemu rękę, jeszcze na poły śpiąc. Objęli się ramionami i poczuła się całkiem obudzona. Nie powiedziała nic, tylko, ku swemu zdziwieniu, pociągnęła go do siebie, zapominając – na parę sekund – o wszystkim co się stało i co może się stać.

Przy śniadaniu Duncan oznajmił, że tego dnia wszystko będzie toczyć się zwykłym, codziennym trybem. Bliźniaczki mają iść do szkoły, Megan – do swojej agencji, on – do banku. Karen i Lauren zapiszczały natychmiast protestując.

– Ależ tato! A jeśli coś się stanie?

– Nie będzie nas w domu. Nikogo nie będzie!

– O to właśnie chodzi – odpowiedział Duncan. – Pójdziecie do szkoły. Pogadacie z koleżankami. Będziecie się zachowywać, jakby nic szczególnego się nie stało. Wrócicie do domu o normalnej porze. Będziecie robić wszystko dokładnie tak samo, jak w każdy piątek.

– To chyba będzie niemożliwe – wymamrotała Lauren.

– Wasz ojciec ma rację – odezwała się Megan, początkowo również zaskoczona żądaniem męża. – Musimy dzisiaj postępować tak, jakby nie wydarzyło się nic specjalnego. Pójdę do pracy. Będę się uśmiechać jak gdyby nigdy nic. To, co się stało musimy zachować w tajemnicy, a najlepszym sposobem jest nie robić nic niezwykłego.

Widząc przerażenie dziewcząt, Duncan popróbował nieco je rozweselić:

– Słuchajcie, już niedługo będzie po wszystkim. Wiem, że potraficie dać sobie radę. Tyle razy udało wam się mnie nabrać…

– Tato, wcale nie! – zaprzeczyła Karen.

– Przynajmniej nie tak znów często – dodała Lauren.

– Zawsze mówiłyście, że chcecie być aktorkami…

– Ale nie w takiej sytuacji! – przerwała Lauren.

– Cóż to ma wspólnego z aktorstwem! – zaprotestowała Karen.

– Wszystko ma coś wspólnego z grą – odparła szybko Megan. – Przez całe życie odgrywamy jakieś role. Do tej pory zachowywaliśmy się tak jakbyśmy byli czyimiś ofiarami. Ale począwszy od dzisiaj zaczynamy postępować zupełnie inaczej. Musimy zacząć coś robić, na Boga!

Bliźniaczki powoli pokiwały głowami.

– Wiecie co – Lauren odezwała się z ożywieniem – dziś wieczór będą w sali gimnastycznej tańce. Doroczne "Zima tuż-tuż – kożuszek włóż". Teddy Leonard myśli chyba, że tam będę. A Will Freeman będzie próbował poderwać Karen…

– Lauren! Co ty opowiadasz! My oboje po prostu interesujemy się fizyką i czasem sobie rozmawiamy.

– Tak, tak – drażniła się Lauren – tylko że on jest w drużynie koszykówki, jest przystojny i zawsze kręci się koło ciebie, i wydzwania przy byle okazji, tak więc musiałabym być niespełna rozumu, żeby myśleć, że on interesuje się…

– No a Teddy? Musi cię odwozić codziennie do domu? Co o tym powiesz? Bliźniaczki sprzeczały się i dogadywały jedna drugiej. Megan pozwalała na to przekomarzanie, uśmiechając się do Duncana, który kręcił głową w udawanej konsternacji. Kiedy na chwilę się uciszyły, przerwała im.

– Karen, Lauren. Nie myślę, żeby pójście na tańce było dobrym zamiarem.

– Och, mamo, nie myślałam tego naprawdę. Ja po prostu tylko…

– Ona ma wyłącznie głupie pomysły – podchwyciła szybko Karen pokazując siostrze język, a ta zrewanżowała się grymasem.

– No dobrze, już spokój. Powiedzcie po prostu tym chłopcom, że jesteście uziemione.

– Uwierzą w to – powiedziała Lauren.

– I pamiętajcie, bądźcie ostrożne.

– Ale w jaki sposób?

– Nie wiem – odparła Megan. – Po prostu bądźcie uważne. Wszystko ma być jak co dzień, w każdym szczególe. Trzymajcie się razem, zachowujcie spokojnie i bądźcie świadome wszystkiego, co wokół się dzieje.

– A gdyby coś was przestraszyło, wracajcie do domu – włączył się Duncan. – Zadzwońcie do mnie lub do mamy. Albo nie odstępujcie ani na krok swoich przyjaciół, nie mówiąc im, oczywiście, o co chodzi. Zresztą, róbcie jak uważacie.

Dziewczęta pokiwały głowami. Megan przez chwilę poczuła lęk, czy nie robi straszliwego błędu. Z całej siły powstrzymała się, by nie sprzeciwić się mężowi, nie zgodzić się na to, by stracić córki z pola widzenia. Ale siła, z jaką Duncan wyraził swoje zdanie, kazała jej ustąpić.

Patrzyła jak się szykują do wyjścia i, pchana wątpliwościami, poszła za nimi aż do drzwi. Czekała na zewnątrz, na zimnie, póki nie usadowiły się w swoim samochodzie i nie ruszyły. Patrzyła tak za nimi, dopóki nie zniknęły za rogiem. Dostrzegła jeszcze, jak Lauren macha jej ręką i straciła je z widoku.

Olivia Barrow siedziała w zdezelowanym fotelu w małym saloniku, próbując umościć się wygodnie na najmniej wysłużonym kawałku siedzenia. Przez chwilę patrzyła przez okno na odległy skraj rozciągającej się z tyłu domu łąki, gdzie tuż za widocznym obrzeżem lasu zaparkowała samochód sędziego. W pamięci odnotowała sobie, żeby przespacerować się do zapadliny, w której go upchnęła i parę razy zapalić silnik, tak żeby być pewną, że jest w każdej chwili gotowy do użytku. Promień słońca, który nagle wdarł się przez szybę, skąpał Olivię ciepłym blaskiem. Zamknęła oczy i zamyśliła się nad swoimi planami. Poczucie rozkosznej satysfakcji trwało jednak tylko moment i w miarę jak jasność słońca gasła, tłumiona przez szare chmury, jej zadowolenie ustępowało przed narastającymi wątpliwościami. Co zrobiłam nie tak? – zapytywała samą siebie.

Pamięcią wróciła do rozmowy z Megan.

To nie były jakieś konkretne słowa, które ją niepokoiły. Zachowanie Megan było dokładnie takie, jak przewidywała – emocjonalność zawsze była jej piętą Achillesa. Zawsze na pierwszym miejscu stawiała lojalność i uczciwość – i to była jej wielka słabość.

Było jednak coś – na pewno nie jej opór, na to Olivia była przygotowana – coś w tonie odpowiedzi Megan, co ją niepokoiło. Coś, czego u niej nie podejrzewała, czego dotąd u niej nie odkryła.

Otrząsnęła się z tej myśli, rozejrzała po pokoju, po nagich ścianach, pustym kominku, podniszczonych meblach. Słyszała jak Bill Lewis i Ramon Gutierrez kręcą się po domu; to miejsce już się zużyło, pomyślała. Jesteśmy tu od dwóch miesięcy, przygotowując się do akcji, a teraz nadchodzi już czas odjazdu. Zastanowiła się, dokąd się udadzą. Gdzieś, gdzie jest ciepło. Tu wszędzie są zimne wiatry; w Nowej Anglii prądy zimnego powietrza wciąż przeciągają po korytarzach, wciskają się w każdy zakamarek.

48
{"b":"109966","o":1}