Powinienem zabrać te pieniądze do Las Vegas lub Atlantic City. Zagrać w blackjacka lub na automatach i spróbować zgarnąć wygraną. Miałbym tam dokładnie taką samą szansę. Ponieważ tutaj robię dokładnie to samo – uprawiam hazard.
Wzdrygnął się. Musi zrobić to, czego ona chce. A potem poniesie konsekwencje swego czynu.
Ale przede wszystkim, powiedział do siebie, muszę odzyskać Tommy'ego.
Wciąż zastanawiał się nad problemem zdobycia pieniędzy. Jednocześnie starał się odgadnąć sposób, w jaki ona będzie chciała je otrzymać. Na pewno bezpośrednio od niego, uznał. Zmuszę ją do tego – wręczę jej pieniądze i zabiorę Tommy'ego. Nie mogę ufać jej ani przez chwilę. Nadal próbował przewidzieć posunięcia Olivii, chociaż nie spodziewał się usłyszeć tego dnia czegoś od niej ani od pozostałych porywaczy.
Chce, żebym wpadł w histerię. Wie, jaki stan napięcia wytworzyła do tej pory, i teraz wycofa się, żeby dalej narastało już samo. A im więcej napięcia uda jej się we mnie wytworzyć, tym bardziej – sądzi – będę skłonny robić dokładnie to, czego ona chce, bez dyskusji. I uważa, że czy będzie się ze mną kontaktować czy nie, jest dla mnie równie przerażające.
Przez moment poczuł zadowolenie z tego, że przejrzał ją na wylot. Znam Olivię, pomyślał, lepiej niż ona myśli. Muszę to wykorzystać. Muszę w jakiś sposób wytrącić ją z równowagi, tylko trochę, nie tak, by wpadła w panikę, ale na tyle, żeby zaczęła uświadamiać sobie, że w tym układzie jest dwóch partnerów, i że musi ze mną współpracować, by jej plan się powiódł. Muszę sprawić, żeby zrozumiała, że posuwa się za daleko – i że w końcu to jest nasza wspólna sprawa.
Będzie musiała zmodyfikować swój plan. Nie za dużo, tyle tylko, by uznała, że to jest rodzaj kontraktu.
A wtedy przewaga będzie po mojej stronie, bo to ja wiem, jak się zawiera kontrakty, a nie ona. Ja wiem, jak naciskać, jak zachwiać jej pewność i w efekcie jak ją wykiwać.
To ja rozumiem, co to są pieniądze – jak się je robi i jak można je ukraść.
Poczuł nagły przypływ wiary we własne siły, który jednak zniknął równie szybko, jak się pojawił. Jasne, pomyślał, ja wiem wszystko o bankach, giełdzie i obligacjach, o tym, jak puszczać w obieg weksle i tych wszystkich sprawach związanych z pieniędzmi. Ale to ona rozumie wartość zemsty.
Otrząsnął się z nagłej trwogi i wrócił do myśli o obrabowaniu własnego banku. Była w tym jakaś ironia – gdyby chciał po prostu przywłaszczyć pieniądze, mógłby wykorzystać bankowe komputery, otworzyć fałszywe rachunki i przelać na nie odpowiednie sumy. Tak się dzisiaj robi: nieco twórczej matematyki, uszczknięcie drobnych odsetek od wielkich sum, przelanie pieniędzy na fikcyjny rachunek, a potem ich ponowny transfer do filii któregoś z banków na Bahamach. Znał kiedyś człowieka z konkurencji, którego przyłapano na podobnej operacji. Złapano go, ponieważ zrobił jeden podstawowy błąd: miał przerost ambicji. Tak jak ze wszystkimi działaniami związanymi z pieniędzmi – sukces jest ojcem zachłanności. Jeśli jesteś umiarkowany w swoich zapędach, jeśli ograniczasz się do tego, by żyć wygodnie, a nie robić od razu wielki majątek, to wcale nie jest trudno uniknąć zdemaskowania.
Przypomniał sobie nagle jak kiedyś, jako dziecko, wybrał się do sklepiku z kolegą z sąsiedztwa. Chłopak działał na wszystkich rówieśników jak magnes; nieco starszy, trochę sprytniejszy, pełen szalonych, młodzieńczych pomysłów. Rozhukany urwis. Piegowaty, rudy, zawzięty – syn miejscowego policjanta, co w oczach całej dzieciarni podnosiło jeszcze jego autorytet; to on zawsze zjeżdżał rowerem z pagórka na łeb na szyję, to on był tym, który pierwszy popalał papierosy. To on pierwszy wchodził na świeży trzęsący jeszcze lód na stawie Fishera. I on pierwszy skakał do zimnej, czarnej wody w kamieniołomach, śmiejąc się z innych, spoglądających niepewnie na wielki napis: UWAGA! NIEBEZPIECZEŃSTWO – ZAKAZ KĄPIELI, ustawiony tu przez ojców miasta. A ja zawsze byłem drugi, pomyślał Duncan. Zawsze musiałem przez moment wahać się i to przesądzało o tym, że nie byłem pierwszy, ale zaraz potem startowałem do przodu. Było tak, jakbym czekał, by ktoś inny był pierwszy i dopiero wtedy ja ośmielałem się zrobić to samo. Zawsze byłem drugi z kolei, a moja chwilowa zwłoka zamieniała się w poczucie winy, które kazało mi natychmiast sprawdzać samego siebie.
Pamiętał, jak tamten chłopiec kręcił się miedzy stojącymi półkami, to w jednym przejściu, to w drugim, niby szukając czegoś specjalnego, a w rzeczywistości krążył koło półki z lizakami, czekając tylko na dogodny moment. Kiedy już napchał sobie kieszenie, wtedy – z brawurą właściwą tylko jego wiekowi – podszedł do lady i zapytał ekspedientkę, czy mają jakieś ładne pocztówki dla jego siostry, będącej właśnie w szpitalu. Kobieta wskazała na właściwe miejsce, gdzie chłopiec zawahał się przez chwilę, po czym powiedział: "Dziękuję, nie – nie o takie mi chodzi" i wyszedł ze sklepu. A na zewnątrz, na ulicy, pokazał innym to, co ukradł. Potem popatrzył na Duncana: teraz twoja kolej.
I Duncan spróbował.
Widział jak kobieta za ladą patrzyła na niego, kiedy robił to samo co jego przyjaciel, to znaczy kręcił się obok półek. A kiedy odwróciła się, chwycił jednego lizaka i wsunął go do kieszeni.
Potem, dokładnie jak tamten, podszedł do ekspedientki. "Ty też chcesz pocztówkę dla siostry, tak?" – zapytała z sarkazmem, co natychmiast upewniło Duncana, że ona wiedziała o wszystkim, że jego przyjaciel nie wyszedł ze sklepu z czymś, czego ona, z jakichś względów, nie pozwoliłaby mu wziąć. Nie powiedział jednak ani słowa, pogrzebał w kieszeni, wyciągnął ćwierćdolarówkę i położył na ladzie. Po czym zaczął uciekać, chociaż zapłacił za to, o czym myślał, że ukradł, ale kobieta krzyknęła za nim: "Hej, weź resztę". A on odpowiedział: "Nie, nie, tyle właśnie jesteśmy winni", myśląc o cukierkach, które wziął jego kolega, i wybiegł ze sklepu.
Miał wtedy dziewięć lat.
Zawiodły mnie nerwy i to było małe miasteczko, a ojciec ukarałby mnie, gdyby dowiedział się o wszystkim. Po raz pierwszy od wielu lat Duncan pomyślał o swoich rodzicach. Obydwoje byli nauczycielami, choć ojciec niedługo przed śmiercią awansował na dyrektora szkoły średniej w podmiejskiej dzielnicy Nowego Jorku. Oboje zginęli w wypadku samochodowym pewnej jesiennej nocy. Nie byli jeszcze zbyt starzy, a on zaczynał właśnie ostatni rok nauki w college'u.
Stanowy policjant w sposób oficjalny i beznamiętny poinformował go o tym tego samego wieczora dzwoniąc do akademika. Odebrał telefon w hallu, gdzie kręciło się z nudów paru innych studentów, podsłuchując go bez żenady. Byli ciekawi, czy może rozmawia ze swoją dziewczyną, czy jest ładna, czy był już z nią w łóżku – a ich ciekawość jeszcze bardziej się wzmogła, kiedy zorientowali się, że to nie dzwoni ona.
Halo, czy to Duncan Richards?
Tak, a kto mówi?
Patrolowy Mitchell z jednostki konnej w New Paltz. Niestety, mam dla pana złe wiadomości.
Och.
Twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym na autostradzie Nr 9, niedaleko stąd.
Och.
Ciężarówka jadąca z przeciwnego kierunku wpadła na nich wskutek poślizgu na mokrych liściach podczas deszczu. Zginęli na miejscu.
Och.
Przykro mi. Przykro mi, że musiałem zawiadomić cię o tym.
Sierżancie, nie rozumiem. Co mam teraz robić?
Nie umiem odpowiedzieć, synu.
Duncan wspomniał, jak jego wuj zadzwonił do niego godzinę później. Ten niezrównoważony człowiek, którego Duncan prawie nie znał, był bliski histerii. Uspokoił się dopiero, gdy uprzytomnił sobie, że to on musi zająć się kremacją. Wszystko odbyło się w strasznym pośpiechu. Ledwie się tutaj pojawili, a za chwilę już ich nie było. To był jedyny raz w życiu, kiedy naprawdę pragnął mieć brata lub siostrę. Pogrzeb był sztywny i oficjalny. Bez prawdziwych łez, prawdziwych uczuć, jedynie szereg znajomych, którzy pokazali się tutaj z obowiązku. Kierownictwo szkoły. Nauczyciele. Lokalni politycy. Kiedy umarła matka Megan, było zupełnie inaczej. Ludzie kochali ją. Ale tutejsi ludzie nie znali mojej matki i ojca i stąd to obojętne podejście do ich śmierci. Zresztą chyba i ja nie znałem ich lepiej.