7. Symfonia i-moll w tonacji barwnej 4,750 u
Ściany szerokiej werandy wychodzącej na morze stanowiły płyty z przezroczystej masy plastycznej. Blade, matowe światło, które spływało z sufitu, nie kłóciło się z poświatą księżycową, lecz ją dopełniało, zmiękczając gęstą czerń cieni. Na werandzie zgromadził się prawie cały skład wyprawy morskiej. Jedynie najmłodsi jej członkowie wszczęli zabawę w morzu lśniącym od księżycowego blasku. Nadszedł ze swoją piękną modelką Kart San. Szef wyprawy, Frit Don, potrząsając długimi, złocistymi włosami, mówił o badaniach nad znalezionym przez Miiko koniem. Określenie materiału, z którego był wykonany posąg, umożliwiające oznaczenie jego ciężaru, doprowadziło do nieoczekiwanego wyniku. Pod wierzchnią warstwą ukazało się najczystsze złoto. Ciężar konia, nawet po odliczeniu wypartej przezeń wody, sięgał czterechset ton. W celu wyciągnięcia go z dna wezwano kilka wielkich statków ze specjalnymi urządzeniami.
Aby wyjaśnić niedorzeczne zużycie cennego metalu, jeden ze starszych członków wyprawy przypomniał odnalezioną w archiwach wzmiankę o zniknięciu zapasu złota pewnego państwa. Złoto stanowiło wówczas ekwiwalent wartości pracy. Zbrodniczy władcy, oskarżeni o tyranię i wyzysk ludu, zanim uciekli do innego kraju — istniały wtedy przeszkody w komunikowaniu się z sobą narodów, zwane granicami — zebrali wszystkie zasoby złota i odlali zeń posąg, który ustawiono na najludniejszym placu stolicy. Nikt nie mógł odnaleźć złota, nikt się nie domyślał, jaki metal krył się pod warstwą niezbyt cennego stopu.
Wszyscy słuchali z zainteresowaniem. Znalezione złoto było wspaniałym prezentem dla ludzkości. Jakkolwiek ciężki, żółty metal dawno już przestał być symbolem wartości, był jednak bardzo potrzebny do przyrządów elektrycznych, aparatur medycznych i szczególnie dla produkcji anamezonu.
W kącie werandy zebrali się w ścisłym kółku Veda Kong, Dar Wiatr, malarz, Czara Nandi i Evda Nal. Obok z pewnym zażenowaniem zajął miejsce Ren Boz po bezskutecznych poszukiwaniach Mvena Masa, który się gdzieś ulotnił.
— Miał pan rację twierdząc, że artysta, a ściślej sztuka, zawsze pozostaje w tyle w stosunku do szybko postępującej naprzód wiedzy i techniki — mówił Dar Wiatr.
— Pan mnie nie zrozumiał — zaoponował Kart San. — Sztuka już skorygowała błędy i zrozumiała swoje obowiązki wobec ludzkości. Przestała tworzyć formy monumentalne, które miały wyobrażać nie istniejącą realnie wielkość i chwałę. Najważniejszym obowiązkiem sztuki jest rozwijanie emocjonalnej strony psychiki człowieka. Ona tylko bowiem, sztuka, posiada zdolność nastrajania umysłu, przygotowania go do percepcji najbardziej skomplikowanych treści. Któż nie zna czarodziejskiej łatwości pojmowania, rodzącej się z wrażeń estetycznych, jakich dostarcza muzyka, barwy i kształty?… A jak zamyka się dusza ludzka, gdy się ktoś do niej chce wedrzeć brutalnie, przemocą! Wy, historycy, wiecie lepiej niż kto inny, ile się musiała nacierpieć ludzkość w walce o swobodny rozwój szlachetnych uczuć człowieka.
— Przez pewien okres w dalekiej przeszłości sztuka hołdowała formom oderwanym — rzuciła uwagę Veda Kong.
— Sztuka hołdowała abstrakcjonizmowi naśladując intelekt, który uzyskał wyraźny prymat w stosunku do pozostałych dyspozycji psychicznych. Ale sztuka nie może się wyrażać w formach oderwanych, poza muzyką oczywiście, która zresztą zajmuje całkiem odrębne miejsce i jest na swój sposób zupełnie konkretna. Była to droga fałszywa.
— Jakąż więc drogę uważa pan za słuszną?
— Sztuka, według mnie, jest odzwierciedleniem niepokojów świata i walk, jakie się w nim toczą, a czasami ilustracją życia, uwydatniającą powszechną celowość. Ta celowość bowiem to właśnie piękno, bez którego nie widzę ani szczęścia, — ani sensu życia. W przeciwnym razie sztuka wyrodnieje i przekształca się w spekulatywny koncepcjonizm, kwitnący szczególnie na gruncie niedostatecznej znajomości życia i historii…
— Pragnąłem zawsze, by drogi sztuki wiodły nie tylko poprzez percepcję świata, ale i poprzez jego przezwyciężanie i przekształcanie — wtrącił Dar Wiatr.
— Zgoda! — zawołał Kart San. — Ale pod warunkiem, że nie chodzi tylko o świat zewnętrzny, lecz głównie o wewnętrzny świat emocji ludzkich. O ich kultywowanie i rozumienie wszystkich sprzeczności…
Evda Nal położyła swoją ciepłą i mocną dłoń na ręku Dara Wiatra.
— Z jakiego marzenia zrezygnował pan dzisiaj?
— Z bardzo pięknego…
— Każdy z nas — kontynuował artysta swoją wypowiedź — kto zapoznał się z wytworami masowej sztuki starożytności, jak filmy, nagrania przedstawień teatralnych, wystawy malarstwa, ten wie, jak doskonałe, pełne smaku, oczyszczone ze wszystkiego, co zbyteczne, wydają się nasze obecne, współczesne widowiska, tańce, obrazy… Były co prawda okresy upadku.
— Jest mądry, ale zbyt gadatliwy — szepnęła Veda Kong.
— Artyście jest trudno analizować w krótkich słowach czy formułach skomplikowane zjawiska z dziedziny sztuki — broniła malarza Czara Nandi, na co Evda Nal skinęła z aprobatą.
— Moim gorącym pragnieniem — ciągnął Kart San — jest zebrać i zgromadzić najczystsze ziarna przepięknej autentyki odczuć, form, barw rozproszonych w pojedynczych jednostkach i zamknąć je w jednym kształcie ludzkim. Odtworzyć starożytne postaci i uwydatnić piękno każdej z ras, które się obecnie zupełnie przemieszały. Tak więc „Córa Gondvany” — to jedność z przyrodą, podświadoma wiedza o istocie związku zjawisk i rzeczy, czarująca prostota uczuć, które mają jeszcze wiele wspólnego z instynktem. „Córa Morza Śródziemnego” natomiast — to cały świat uczuć i bogactwo ich odcieni. Tu mamy już inny stopień łączności 7, przyrodą — poprzez doznania, a nie przez instynkty. To już jest siła. Siła Erosa. Tak sobie to przynajmniej wyobrażam. Ten typ kobiety mógł się wykształcić tylko w kręgu kultur starożytnych, kreteńskiej, helleńskiej, etruskiej i hinduskiej. Jakże się cieszę, że spotkałem Czarę! W niej przypadkowo łączą się rysy antycznych Greków, Kreteńczyków i znacznie późniejszych ludów Indii Centralnych.
Veda uśmiechnęła się, jakby stwierdzając słuszność swego domysłu, a Dar Wiatr szepnął jej, że trudno marzyć o lepszej modelce.
— Jeśli mi się uda „Córa Morza Śródziemnego”, zabiorę się do wykonania trzeciej części zamierzenia. Będzie to złotowłosa lub jasno-ruda kobieta Północy, o oczach spokojnych i przejrzystych, wysoka, odrobinę powolna, uważnie wpatrująca się w świat, podobna do starodawnych kobiet z rosyjskiego, skandynawskiego czy angielskiego ludu. Dopiero, potem mógłbym się pokusić o stworzenie postaci kobiety współczesnej, która by w sobie łączyła najlepsze cechy swych trzech poprzedniczek.
— Czemuż to tylko „córy”, a nie „synowie”? — uśmiechnęła się Veda.
— Czyż mam wyjaśniać, że piękno kobiety jest bardziej skończone i w sposób doskonalszy wycyzelowane wedle praw fizjologii?… — zachmurzył się malarz.
— Kiedy pan zacznie malować swój trzeci obraz, niech się pan przyjrzy Vedzie Kong — rzekła Evda Nal.
Malarz szybko powstał.
— Pani myśli, że nie widzę! Ale walczę z sobą, by nowa postać kobieca nie przesłoniła mi mojej wizji. Ale Veda, o ile wiem…
— Marzy o muzyce — z lekka zaczerwieniła się zagadnięta. — Szkoda, że mamy tu tylko słoneczny fortepian, który w nocy milczy.
— Układ wykorzystujący światło słoneczne jako przewodniki? — zapytał Ren Boz przechylając się przez poręcz fotela. — Mógłbym przełączyć go na prąd odbiornika.
— Długo by to potrwało? — ucieszyła się Veda.
— Z godzinę.
— Nie, dziękuję. Za godzinę zaczną nadawać wiadomości na obwodzie sieci światowej. Praca zaabsorbowała nas do tego stopnia, że przez dwa wieczory nikt nie włączał odbiornika.
— Niech pani zaśpiewa, Vedo — poprosił Dar Wiatr. — Kart San ma przy sobie swój wieczny instrument strunowy z Czasów Ciemnoty epoki feudalizmu.