Литмир - Электронная Библиотека

Tryton obiegał dookoła Neptuna w kierunku przeciwnym do obrotu swej planety, ze wschodu na zachód, w ciągu prawie sześciu

Erg Noor i biolog dostrzegli prawie jednocześnie niewielki statek stojący przy skraju płaskowzgórza. Nie był to statek kosmiczny o wydętej części tylnej i z wysokimi grzebieniami równowagi. Sądząc z bardzo ostrej części przedniej i z wąskości kadłuba, musiał to być statek planetarny, ale od znanych konturów takich statków różnił go gruby pierścień na rufie i długa, wrzecionowata nadbudówka na górze.

— Tutaj, na terytorium kwarantanny jeszcze jeden statek? — wyraził zdziwienie Eon. — Czyżby Rada zmieniła swoje zwyczaje?…

— Zapewne nie chcą wysyłać nowych wypraw, póki nie wrócą poprzednie — powiedział Erg Noor. — Myśmy dotrzymali naszych terminów, ale komunikat, który mieliśmy nadać z Zirdy, spóźnił snę o dwa lata.

— Może to wyprawa na Neptuna? — wyraził przypuszczenie biolog.

Odbyli dwukilometrową drogę do sanatorium i weszli na szeroki taras wyłożony czerwonym bazaltem. Na czarnym niebie najjaskrawiej świecił wśród gwiazd malutki dysk Słońca widoczny doskonale z bieguna Satelity obracającego się powolutku dokoła swej osi. Okrutny, stusiedemdziesięciostopniowy mróz dawał się odczuwać poprzez ogrzewający skafander tak, jak zwykły chłód ziemskiej zimy polarnej. Grube płaty śniegowe powstałe z zamarzniętego amoniaku lub dwutlenku węgla padały z góry w nieruchomej atmosferze, nadając całej okolicy pozór ciszy.

Erg Noor i Eon Tal wpatrywali się w lecące płaty śnieżne jak zahipnotyzowani i byli w tej chwili podobni do żyjących w odległych czasach przodków, dla których śnieg oznaczał zakończenie prac rolnych. A i ten śnieg zwiastował także zakończenie ich prac i podróży.

Biolog wyciągnął rękę do szefa.

— Skończyły się nasze przygody i jesteśmy zdrowi dzięki panu.

Erg Noor żachnął się gwałtownie.

— Czyż wszyscy są zdrowi? A dzięki komu ocalałem ja?

Eon Tal zmieszał się.

— Jestem pewien, że Nizę uratujemy! Tutejsi lekarze chcą niezwłocznie rozpocząć leczenie. Otrzymano instrukcje od samego Grima Szara, kierownika instytutu neurologicznego.

— Czy rozpoznano już przyczyny jej stanu?

— Na razie nie. Jasne jednak, że to porażenie przez prąd, który spowodawał zmiany w chemicznych procesach węzłów nerwowych układu autonomicznego. Cała rzecz polega na tym, aby zlikwidować stan długotrwałego porażenia. Przecież odkryliśmy mechanizm uporczywych paraliżów, które przez tyle stuleci uchodziły za nieuleczalne. Mamy tu coś podobnego, ale w danym wypadku porażenie spowodował bodziec zewnętrzny. Kiedy zostaną dokonane doświadczenia z moimi więźniami — wszystko jedno, czy żyją jeszcze, czy nie — wtedy i ja odzyskam władzę w ręce.

Erga Noora ogarnęło uczucie wstydu. W swoim nieszczęściu zapomniał o tym, jak wiele zawdzięczał biologowi. Jakie to nieprzyzwoite z jego strony! Ujął rękę biologa i obaj uczeni zamienili męski uścisk dłoni.

— Przypuszcza pan, że zabójcze organy czarnych meduz są tej samej natury, co te stwory w kształcie krzyża? — zapytał Erg Noor.

— Nie wątpią. Moja ręka niejako ręczy za to… — biolog nie zauważył mimowolnego kalamburu. — Wydolność życiowa czarnych stworów, mieszkańców zasobnej w elektryczność planety, polega na gromadzeniu i przekształcaniu energii elektrycznej. To są drapieżniki, nie znamy jednak na razie osobników, które są ich ofiarami.

— Ale pamięta pan przecie, co się stało z nami wszystkimi, kiedy Niza…

— To co innego. Długo o tym myślałem. W chwili kiedy ukazał się czarny krzyż, rozległ się ultradźwięk o straszliwej sile, pod wpływem którego straciliśmy świadomość. W tym czarnym świecie dźwięki też są „czarne”, niedosłyszalne. Paraliżując świadomość za pomocą ultradźwięku, stworzenie to posługuje się pewnego rodzaju hipnozą, znacznie silniejszą niż hipnoza naszych, dziś już wymarłych olbrzymich wężów, jak na przykład anakondy.

To nas omal nie zgubiło i gdyby nie Niza…

Erg Noor spojrzał na dalekie Słońce, które w tej chwili przyświecało także Ziemi. Słońce — wieczna nadzieja człowieka od czasów prehistorycznych, kiedy niemal bezbronny musiał się zmagać z bezlistosnymi żywiołami przyrody. Słońce — wcielenie jasnej potęgi rozumu, rozpraszającego mrok i straszydła nocy. Nadzieja wstąpiła w jego serce…

Kierownik stacji Tryton przybył do sanatorium po Erga Noora. Wzywała go Ziemia. Ukazanie się kierownika w strefie kwarantanny oznaczało koniec izolacji i możliwość zakończenia trzynastoletniej podróży „Tantry”. Erg powrócił wkrótce bardziej jeszcze skupiony niż zazwyczaj.

— Odlatujemy jeszcze dzisiaj. Proszono mnie o zabranie sześciu ludzi ze statku planetarnego „Amat”, który zostaje tu w celu zbadania nowych pokładów rud na Plutonie. Zabierzemy wyprawę i zebrane przez nią na Plutonie materiały. Astronauci owi przebudowali statek planetarny i dokonali niezmiernie odważnego czynu. Spuścili się „na dno piekieł”, w neonowo-metanową atmosferę Plutona. Lecieli wśród amoniakalnej śnieżycy i lada chwila mogli się rozbić w ciemności o kolosalne, twarde jak stal iglice lodu wodnego. Znaleźli okolicę, w której istniały obnażone góry. Zagadka została nareszcie rozwiązana — Pluton nie należy do naszego systemu. Został zagarnięty w ciągu drogi, jaką Słońce odbywało poprzez Galaktykę. Oto dlaczego gęstość Plutona jest znacznie większa niż innych dalekich planet. Badacze odkryli dziwne minerały pochodzące z najzupełniej obcego świata. Jednakże znacznie ważniejsze było odkrycie na jednym z grzbietów górskich prawie całkowicie zniszczonych ruin, świadczących o niewiarygodnie starej cywilizacji. Oczywiście, zdobyte dane wymagają jeszcze sprawdzenia. Obróbka znalezionych materiałów budulcowych wymaga dowodów… Niemniej było to odkrycie wielkiej miary. Jestem dumny, że nasz statek zawiezie na Ziemię bohaterów, i bardzo bym chciał, żeby nam opowiedzieli o sobie. Ich kwarantanna skończyła się przed trzema dniami… — Erg Noor zamilkł, zmęczony długim przemówieniem.

— Ależ mamy tu poważną sprzeczność! — zawołał Pur Hiss.

— Sprzeczność to matka prawdy — odrzekł spokojnie Erg Noor cytując stare przysłowie. — Wielki czas, by przygotować „Tantrę” do lotu!

Statek oderwał się lekko od Trytona i pomknął wzdłuż ogromnej paraboli, prostopadłej do płaszczyzny ekliptyki. Prosta droga na Ziemię była niemożliwa: każdy statek musiałby zginąć w szerokim pasie meteorytów i planetoid — odłamków dawnej planety Faetona istniejącej niegdyś pomiędzy Marsem i Jowiszem, a rozerwanej na cząstki wskutek siły ciążenia olbrzyma systemu słonecznego.

Erg Noor zwiększał przyspieszenie; nie chciał wieźć bohaterów na Ziemię siedemdziesiąt dwa dni, jak to było ustalone. Wyzyskując ogromną moc statku i zużywając minimalnie anamezon, postanowił doprowadzić statek do celu w ciągu pięćdziesięciu dwu godzin.

Nadawane z Ziemi wiadomości docierały do statku — planeta witała zwycięstwo odniesione nad mrokiem gwiazdy żelaznej i Plutona. Kompozytorzy wykonywali stworzone na cześć „Tantry” i „Amata” symfonie.

Kosmos rozbrzmiewał uroczystymi pieśniami. Stacje na Marsie, na Wenus i na asteroidach wywoływały statek, łącząc swoje akordy ze wspólnym chórem peanów na cześć bohaterów.

— „Tantra”, „Tantra” — zabrzmiał wreszcie głos z posterunku Rady. — Lądujcie na El Homrze!

Centralny port kosmiczny znajdował się na miejscu dawnej pustyni w Afryce Północnej i statek pomknął w tym kierunku poprzez nasyconą światłem słonecznym atmosferę Ziemi.

38
{"b":"109194","o":1}