Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Że rozdzielają bardziej agresywne ryby. Inaczej rozszarpałyby się wzajemnie na kawałki.

– Powiedział też, że wszystkie systemy tego worka z gazem są okablowane. Założę się, że otwarcie śluz włącza alarm. Co ty na to, żeby wywołać małe zamieszanie?

Austin wyciągnął jedną przegrodę. Ryby po obu stronach śluzy podpłynęły wcześniej do szczytu zbiornika. Obecność człowieka oznaczała dla nich porę karmienia. Po usunięciu przegrody wszystkie na moment znieruchomiały. Potem w zbiorniku zakotłowało się. Migały płetwy, srebrzystobiała łuska i kłapiące szczęki. Mając w pamięci plany Barkera wobec nich, Austin i Zavala obserwowali tę walkę ze ściśniętymi żołądkami. Po kilku sekundach w wodzie pozostała tylko krew i szczątki ryb. Stworzenia porozrywały się wzajemnie na strzępy.

Po otwarciu śluzy zaczęło błyskać czerwone światło na ścianie. Austin zaczekał przy drzwiach, Zavala przyjął niedbałą pozę na pomoście. Omal nie krzyknął z radości, gdy zjawił się tylko jeden strażnik. Kiolya stanął jak wryty na jego widok, potem uniósł karabin. Austin zaszedł go z tyłu.

– Cześć – powiedział.

Kiedy strażnik odwrócił się, Austin walnął go łokciem w szczękę. Kiolya runął na podłogę. Kurt zabrał mu broń i rzucił Zavali. Znaleźli wyłącznik alarmu i czerwone światło zgasło.

Wyszli z ładowni. Zavala trzymał karabin, Austin ściskał miecz, jakby szykował się do szturmu na twierdzę. Krótki korytarz doprowadził ich do schodów, prowadzących w dół do kabiny sterowniczej. Przez otwarte drzwi zobaczyli wewnątrz kilku mężczyzn. Jedni chodzili, inni stali przy sterach. Barkera nie było. Austin zasygnalizował Zavali, żeby się wycofać. Kabina sterownicza mogła zaczekać. Pakowanie się w paszczę potwora o nazwie Oceanus nie miało sensu. Należało odciąć mu łeb.

Austin domyślił się, gdzie znajdzie Barkera. Pobiegli z powrotem przez ładownię z rybami i korytarz do pracowni-muzeum, gdzie Austin odkrył Durendala. Nie mylił się – Barker i człowiek z blizną stali pochyleni nad mapą rozpostartą na stole.

Umealiq wyczuł intruzów zwierzęcym instynktem. Podniósł głowę i zobaczył ich. Jego twarz wykrzywiła furia. Barker usłyszał warknięcie swojego człowieka i spojrzał w górę. Po początkowym zaskoczeniu uśmiechnął się. Austin nie widział jego oczu za przeciwsłonecznymi okularami, ale był pewien, że są utkwione w mieczu. Barker podszedł bez słowa do skrzyni, uniósł róg i otworzył wieko.

– No, proszę. Okazuje się, że jest pan nie tylko pasażerem na gapę, lecz również złodziejem.

Zamknął skrzynię, ale przed odłożeniem rogu zerknął na Umealiqa. Tamten odpowiedział ledwo dostrzegalnym skinieniem głowy. Zanim Austin zdążył się ruszyć, Barker rzucił rogiem w Zavalę. Joe schylił się, żeby uniknąć ciosu. Korzystając z zamieszania, Umealiq dał nura za biurko. Potem z kocią zwinnością ukrył się za ciężką sofą. Wyskoczył zza oparcia jak diabeł z pudełka, strzelił na ślepo z pistoletu i zniknął za drzwiami.

– Zatrzymaj go, zanim zaalarmuje innych! – krzyknął Austin. Ale Zavala był już za progiem.

Austin i Barker zostali sami. Na upiornej twarzy Barkera wciąż błąkał się uśmiech.

– Zdaje się, że załatwimy to między sobą, panie Austin.

– Jeśli tak, to już po tobie.

– Odważne słowa. Ale niech pan się zastanowi nad swoją sytuacją. Umealiq zabije pańskiego partnera i za chwilę tymi drzwiami wbiegną uzbrojeni ludzie.

– To ty się zastanów nad swoją sytuacją, Barker – odparł Austin, uniósł miecz i ruszył naprzód. – Wytnę ci to lodowate serce i rzucę na pożarcie twoim zmutowanym potworom.

Barker zakręcił się jak baletnica, chwycił harpun ze ściany i błyskawicznym rzucił nim w Austina z zadziwiającą celnością. Kurt schylił się i harpun utkwił w piersi jednej z mumii. Stojak ze zmumifikowanym mężczyzną w skórzanym płaszczu przewrócił się i pociągnął za sobą fragment poszycia sterowca z napisem “Nietzsche”. Barker porwał ze ściany następny harpun i natarł na Austina z kościanym nożem w drugiej ręce.

Austin klingą miecza sparował cios harpunem, ale odsłonił się przy tym ruchu. Cofnął się przed nożem i nadepnął na róg leżący na podłodze. Potknął się i upadł. Barker wrzasnął triumfalnie i zaatakował. Austin leżał na mieczu i nie mógł go użyć do obrony. Nóż opadł. Austin zablokował nadgarstek Barkera kantem dłoni. Puścił miecz drugą ręką i zaczął odpychać nóż od swojego gardła.

Zaskoczony jego siłą Barker wyszarpnął ramię i znów zadał cios. Austin przetoczył się w bok, zostawiając miecz na podłodze. Nóż przeciął powietrze centymetr od jego piersi. Barker kopnął miecz na bok i ruszył naprzód. Austin cofnął się i oparł o krawędź biurka. Nie miał drogi odwrotu. Przeciwnik był już tak blisko, że Austin widział odbicie swojej twarzy w jego przeciwsłonecznych okularach. Barker uśmiechnął się i uniósł nóż do ciosu.

Zavala wypadł za próg i stanął jak wryty. Spodziewał się korytarza, a zamiast tego znalazł się w klitce niewiele większej od kabiny telefonicznej. Do ściany przymocowana była drabina. Ciasne pomieszczenie oświetlała jedna lampa. Pod nią był stojak z latarkami. Zavala chwycił jedną z nich i poświecił w górę. Wydało mu się, że zobaczył jakiś ruch. Zarzucił karabin na ramię, wetknął latarkę za pas i zaczął się wspinać. U szczytu szybu znajdował się trójkątny korytarz, skonstruowany z połączonych dźwigarów – zapewne fragment kila, który usztywniał kadłub statku powietrznego.

Zavala wstrzymał oddech i usłyszał cichy dźwięk, być może uderzenie buta o metal. Skręcił w boczny korytarz i odkrył, że prowadzi on w górę wzdłuż poszycia zeppelina. Z drugiej strony przywierała do niego ściśle biała powłoka wypełniona gazem. Joe domyślił się, że jest wewnątrz pierścienia połączonego z kilem dla wzmocnienia konstrukcji statku powietrznego.

Zavala miał dobrą kondycję, ale ciężko dyszał, gdy na szczycie zeppelina napotkał następny trójkątny korytarz biegnący przez całą długość statku. Poświecił latarką wzdłuż podpory poprzecznej. Zobaczył ruch i usłyszał w oddali echo ciężkich kroków.

Rzucił się w tamtą stronę. Musiał zatrzymać Umealiqa, zanim dotrze on do gondoli sterowniczej i podniesie alarm. Następne skrzyżowanie poprzecznego korytarza z pierścieniem podporowym. Cisza. Ani śladu przeciwnika. Zavala zastanowił się nad konstrukcją wnętrza statku. Wyobraził sobie tarczę zegara. Korytarz, w którym jest teraz, to godzina dwunasta. Poprzeczne przejście, które widział wcześniej, to godzina ósma. Dla zapewnienia pierścieniom sztywności musi być trzeci poziomy korytarz na godzinie czwartej. Może tam uda się dopaść Umealiqa.

Ześlizgnął się w dół pierścienia. Omal nie krzyknął triumfalnie na widok trzeciego poprzecznego korytarza. Pobiegł w głąb, przystając i nasłuchując przy każdym pierścieniu. Przypuszczał, że Umealiq postara się dotrzeć jak najbliżej dziobu zeppelina, zanim zejdzie kolejnym pierścieniem do gondoli sterowniczej.

Przy trzecim skrzyżowaniu kila z pierścieniem Zavala usłyszał jakiś odgłos, jakby ktoś schodził po metalowej drabinie. Czekał cierpliwie.

Kiedy tuż obok rozległ się ciężki oddech, włączył latarkę. Snop światła padł na Umealiqa, uczepionego drabiny jak wielki pająk.

– Nie ruszaj się! – rozkazał Zavala i przyłożył karabin do ramienia.

Umealiq zatrzymał się i spojrzał w dół na Zavalę z pogardliwym uśmiechem.

– Ty idioto! – krzyknął. – No, dalej! Strzelaj! Podpiszesz na siebie wyrok śmierci. Jeśli chybisz i zamiast mnie trafisz w worek z gazem, sterowiec stanie w płomieniach i obaj z twoim partnerem zginiecie.

Zavala jako inżynier dobrze znał właściwości różnych substancji. Wiedział, że musiałby użyć pocisku smugowego, żeby zapalić wodór.

– I tu się mylisz – odparł. – Zrobiłbym tylko dziurę w worku z gazem.

Drwiący uśmiech zniknął. Umealiq wygiął się na drabinie i wycelował w Zavalę z pistoletu. Huknął strzał karabinowy. Pocisk dużego kalibru trafił Umealiqa w pierś i strącił z drabiny. Zavala cofnął się przed ciałem, które wylądowało u jego stóp. W ostatniej sekundzie życia twarz Umealiqa wykrzywił wyraz niedowierzania.

72
{"b":"109058","o":1}