Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Potem zapadła ciemność.

16

– Witamy z powrotem w Thorshavn, panie Austin – powiedział recepcjonista w hotelu Hania. – Mam nadzieję, że udała się panu wyprawa na ryby.

– Tak, dziękuję. Trafiłem na niezwykłe okazy.

Recepcjonista wręczył Austinowi klucz i kopertę.

– Ten list przyszedł dzisiaj.

Austin otworzył kopertę i przeczytał wiadomość, napisaną starannie na firmowym papierze hotelowym: Jestem w Kopenhadze. Mieszkam w hotelu Palace. Czy zaproszenie na kolację nadal aktualne? Therri.

Austin uśmiechnął się na wspomnienie jej fascynujących oczu i melodyjnego głosu. Musi pamiętać, żeby zagrać na loterii. Chyba zaczyna mu sprzyjać szczęście. Na hotelowej papeterii napisał odpowiedź: Może dziś wieczorem w Tivoli? Złożył kartkę, dał recepcjoniście i poprosił o wysłanie wiadomości.

– Mógłby pan spróbować zarezerwować mi pokój na dziś w hotelu Palace?

– Oczywiście, panie Austin. Przygotuję panu rachunek.

Austin poszedł do swojego pokoju, wziął prysznic i ogolił się. Kiedy wycierał się ręcznikiem, zadzwonił telefon. Recepcjonista zawiadomił, że zrobił rezerwację w Palace i pozwolił sobie anulować wcześniejszą w hotelu przy lotnisku. Austin spakował się i zadzwonił do Jorgensena. Profesor właśnie prowadził wykład, więc Kurt zostawił wiadomość, że chciałby się z nim później spotkać. Przekazał, że leci do Kopenhagi i czeka na odpowiedź w hotelu Palace.

Austin dał recepcjoniście duży napiwek, potem złapał helikopter kursujący wahadłowo między Thorshavn a portem lotniczym Vagar i wsiadł do samolotu Atlantic Airways do Kopenhagi. Po przylocie na miejsce dojechał taksówką lotniskową do Radhuspladen, głównego placu miasta. Minął pomnik Hansa Christiana Andersena i tryskające fontanny i doszedł do okazałego, starego hotelu Palace z widokiem na ruchliwy plac. Czekały na niego dwie wiadomości. Jedna była od Therri: Tivoli to jest to! Do zobaczenia o szóstej. Drugą zostawił profesor Jorgensen. Przekazał, że będzie całe popołudnie w swojej pracowni.

Austin wrzucił swój worek marynarski do pokoju i zadzwonił do profesora, że już jedzie. Kiedy wychodził z hotelu, przyszło mu do głowy, że golf i dżinsy nie są odpowiednie na wieczorną randkę z piękną kobietą. Wstąpił do sklepu z męską odzieżą w pasażu handlowym i z pomocą doświadczonego sprzedawcy szybko wybrał to, czego potrzebował.

Z głównego placu miasta dojechał taksówką do kampusu Uniwersytetu Kopenhaskiego. Pracownia Biologii Morskiej należała do Instytutu Zoologii. Dwupoziomowy budynek z cegły otaczały trawniki. W klitce profesora z braku miejsca stało tylko biurko z komputerem i dwa krzesła. Wszędzie piętrzyły się stosy papierów, na ścianach wisiały mapy morskie i wykresy.

– Przepraszam za bałagan – powiedział Jorgensen. – Mam gabinet w campusie w Helsingor. Z tego pokoiku korzystam tylko wtedy, kiedy prowadzę tutaj wykłady. – Uprzątnął krzesło, żeby Austin mógł usiąść. Nie bardzo wiedząc, co zrobić z trzymanymi w ręku dokumentami, w końcu położył je na biurku na chwiejącym się niebezpiecznie stosie innych papierów. Wyszczerzył w uśmiechu duże zęby. – Cieszę się, że znów pana widzę, Kurt. Wspaniale, że udało się panu wpaść do naszego pięknego miasta.

– Zawsze z przyjemnością odwiedzam Kopenhagę. Niestety, jutro mam samolot do Stanów, więc będę tu tylko jedną noc.

– Lepsze to niż nic – odrzekł profesor, sadowiąc się za biurkiem. – Miał pan jakieś dalsze wiadomości od tamtej pięknej kobiety, prawniczki, z którą był pan na kawie w Thorshavn?

– Therri Weld? Jestem z nią dziś umówiony na kolację.

– Szczęściarz z pana! Na pewno będzie atrakcyjniejszym towarzystwem niż ja – zachichotał Jorgensen. – Podobało się panu Skaalshavn?

– Skaalshavn to zaskakujące miejsce. Dziękuję, że pozwolił mi pan skorzystać z domku i łodzi.

– Cała przyjemność po mojej stronie. To fascynujący kraj, prawda?

Austin przytaknął.

– Skoro mowa o Skaalshavn, ciekaw jestem, co wykazały pańskie testy laboratoryjne.

Profesor poszperał w wysokiej stercie papierów na biurku. Jakimś cudem udało mu się znaleźć właściwy dokument. Zdjął okulary i włożył inne.

– Nie wiem, czy orientuje się pan, czym się głównie zajmuję. Specjalizuję się w badaniach wpływu niedoboru tlenu i zmiany temperatury na populację ryb. Nie uważam się za eksperta w każdej dziedzinie, skonsultowałem moje wnioski z kolegami pracującymi nad wirusami bakteryjnymi. Zbadaliśmy wiele próbek wody i ryb z różnych miejsc wokół hodowli Oceanusa w poszukiwaniu śladów anomalii. Nic nie znaleźliśmy.

– A co z pańską pierwotną teorią, że w wodzie mogą być ślady chemikaliów?

– Nie ma żadnych. Oceanus nie przesadza, chwaląc się, że jego system filtracyjny to cud techniki. Woda jest absolutnie czysta. Inne hodowle ryb, które sprawdzałem, zanieczyszczają środowisko odpadami karmy. Krótko mówiąc, nie znalazłem nic, co mogłoby szkodzić rybom wokół Skaalshavn.

– Więc dlaczego ich ubywa?

Jorgensen zsunął okulary na czoło.

– Mogą być inne przyczyny, których nie badaliśmy. Drapieżniki, degradacja środowiska, brak pożywienia.

– Wykluczył pan całkowicie winę hodowli?

– Nie, dlatego znów wybieram się do Skaalshavn, żeby zrobić więcej testów.

– Z tym może być problem – odparł Austin i opowiedział profesorowi w dużym skrócie o swojej wyprawie do hodowli ryb, która omal nie skończyła się tragicznie. – Chciałbym panu zapłacić za zniszczoną łódź.

Jorgensen był oszołomiony.

– Łódź to najmniejszy problem. Mógł pan zginąć. Ja też spotykałem patrole w motorówkach, kiedy robiłem testy. Tamci ludzie nie wyglądali przyjaźnie, ale nigdy mnie nie zaatakowali. Nawet mi nie grozili.

– Może nie podobała im się moja gęba.

– Też nie jestem gwiazdorem filmowym – odrzekł profesor – ale nikt nie próbował mnie zabić.

– Może wiedzieli, że wyniki pańskich testów będą negatywne. W takim wypadku nie mieli powodu pana straszyć. Rozmawiał pan o swoich badaniach z Gunnarem?

– Tak, był zawsze w domu, kiedy wracałem z terenu. Bardzo się interesował tym, co robię. – Jorgensena nagle olśniło. – Rozumiem! Uważa pan, że jest informatorem Oceanusa?

– Nie mam pewności, ale podobno pracował w tej firmie podczas budowy hodowli ryb. Możliwe, że nadal go zatrudniają.

Profesor zmarszczył brwi.

– Zawiadomił pan policję o swojej przygodzie?

– Jeszcze nie. Szczerze mówiąc, wszedłem na teren prywatny.

– Ale nie można zabić człowieka tylko dlatego, że jest wścibski!

– Owszem, trochę przesadzili. Jednak wątpię, żeby farerska policja coś zdziałała. Oceanus zaprzeczy, że nasze drobne przepychanki w ogóle miały miejsce. Ich reakcja na moją niewinną ciekawość wskazuje, że coś ukrywają. Chciałbym się tam po cichu rozejrzeć, a policja tylko narobiłaby szumu.

– Jak pan uważa. Nie znam się na tym. Jestem naukowcem. – Jorgensen zmarszczył czoło w zamyśleniu. – Czy to stworzenie w zbiorniku, które tak pana przestraszyło, to na pewno nie był rekin?

– Wiem tylko, że było wielkie, głodne i białe jak duch.

– Ryba-duch. Interesujące. Będę musiał to przemyśleć. Na razie przygotuję się do podróży na Wyspy Owcze.

– Chce pan tam jednak wrócić? Po mojej przygodzie może to być niebezpieczne.

– Tym razem popłynę statkiem badawczym. Oprócz tego, że będzie nas wielu, zapewni mi to dostęp do pełnego zestawu aparatury naukowej. Chętnie zabrałbym ze sobą archeologa do zbadania tamtych grot.

– Niezbyt dobry pomysł, ale w Skaalshavn jest kobieta, która pewnie mogłaby pomóc. Jej ojciec penetrował groty. Powiedziała mi, jak się tam dostać. Ma na imię Pia.

– Żona pastora?

– Tak, znają pan? Wspaniała kobieta.

– O, tak… – przyznał profesor i nagle się zaczerwienił. – Spotkaliśmy się kilka razy. Trudno jej nie zauważyć. Może zmieniłby pan plany i wrócił tam ze mną?

Austin pokręcił głową.

31
{"b":"109058","o":1}