Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zavala gwizdnął.

– Ta zabawka musi być warta fortunę.

Austin pomyślał, ile czasu i pieniędzy Balthazar Aguirrez poświęcił na poszukiwania przedmiotu, który trzymał teraz w dłoni.

– Jest warta o wiele więcej – odrzekł.

Zdjął płaszcz i przypasał miecz. Zrobił na próbę kilka kroków i okazało się, że pochwa obija mu się o nogę. Gruby, skórzany pas utrudniał mu też dostęp do kabury rewolweru. Spróbował inaczej. Zarzucił pas z pochwą na ramię. Miecz wisiał teraz przy jego lewym boku. Austin z powrotem włożył płaszcz.

– Zamierzasz poćwiczyć trochę szermierkę? – zapytał Zavala.

– Możliwe. Musisz przyznać, że ta rzecz jest znacznie lepsza niż twój szwajcarski scyzoryk.

– Mój scyzoryk ma korkociąg – przypomniał Zavala. – A co z tą trąbką?

– Lepiej odłóżmy ją na miejsce. Po co mają wiedzieć, że wymknąłem się stąd z tą wykałaczką pod płaszczem?

Starannie ułożyli róg tak, jak go znaleźli. Przeszli do innej części pomieszczenia, gdzie na stole leżała rozpostarta mapa świata. Austin pochylił się nad nią. Wybrzeża na wszystkich kontynentach były zakreślone na czerwono. Przy każdej czerwonej strefie widniała data i lista kilku gatunków ryb. Rejon jeziora, skąd wystartowali, oznaczono dużą gwiazdką. Austin przesunął palcem wzdłuż narysowanej linii od gwiazdki na wschód, do północnego Atlantyku. Nad linią wpisano dzisiejszą datę. Wyprostował się.

– Musimy zatrzymać ten sterowiec, zanim dotrze do Atlantyku. To nie jest lot testowy.

– W porządku. Chciałbym jednak zauważyć, że ma on prawie trzysta metrów długości i pełno tu uzbrojonych ludzi, którzy mogą mieć inne plany.

– Nie musimy opanować całego zeppelina. Wystarczy nam kabina sterownicza.

– Dlaczego od razu tego nie powiedziałeś? Ruszajmy do roboty.

– Poradzisz sobie z pilotowaniem tego starego worka wypełnionego gazem?

– A co w tym trudnego? Otwierasz przepustnicę i celujesz dziobem tam, gdzie chcesz lecieć.

Austin nie wątpił w słowa Zavali. Jego partner przelatał setki godzin wszystkimi typami pojazdów powietrznych, jakie kiedykolwiek zbudowano. Znajdowali się mniej więcej w połowie długości wielkiego sterowca. Jeśli będą się posuwali do przodu i w dół, trafią do kabiny sterowniczej.

Opuścili pomieszczenie z dziwną ekspozycją muzealną i zapuścili się w labirynt korytarzy innych niż te, które napotkali zaraz po wejściu na pokład. Wszystko było tu nowsze i bardziej funkcjonalne. Dotarli do schodów prowadzących w dół. Austin myślał, że są w pobliżu kabiny sterowniczej, ale zmienił zdanie, gdy poczuł zapach słonej wody i ryb. Przypomniała mu się jego wizyta w wylęgarni ryb Oceanusa na Wyspach Owczych.

Zawahał się na szczycie schodów, wyciągnął bowena i wolno zszedł w ciemność. Usłyszał szum silników elektrycznych i bulgot napowietrzaczy. Odgłosy potwierdzały jego teorię, że to wylęgarnia ryb. Kiedy był w połowie schodów, rozbłysło światło i zobaczył, że będzie się musiał zmierzyć nie tylko z biorybami.

Na dole stał doktor Barker i patrzył na niego z wesołym uśmiechem na pociągłej twarzy. Oczy ukrywał za ciemnymi przeciwsłonecznymi okularami.

– Witam, panie Austin – powiedział. – Czekaliśmy na pana. Przyłączy się pan do nas?

Trudno było odmówić. Barkera otaczały ponure typy z karabinami szturmowymi wycelowanymi w schody. Jeden ruch palca na spuście zamieniłby Austina i Zavalę w krwawą miazgę. Jeszcze bardziej przekonująca była mina oszpeconego szefa strażników, który już kilka razy próbował zabić Austina. Człowiek z blizną wykrzywiał wargi w szerokim uśmiechu. Cieszył się, że wreszcie będzie mógł załatwić z nim porachunki.

– Jakże miałbym nie przyjąć tak miłego zaproszenia? – odrzekł Austin i zszedł na dół.

– A teraz rzućcie broń i kopnijcie daleko od siebie – rozkazał Barker.

Austin i Zavala wykonali polecenie. Strażnicy podnieśli rewolwer i strzelbę. Jeden z nich przeszukał Zavalę. Człowiek z blizną podszedł do Austina i dotknął jego płaszcza.

– Nie mogę się doczekać widoku twojej śmierci – warknął.

Durendal parzył Austina w żebra.

– Znam dentystę, który mógłby zrobić cuda z twoimi zębami.

Szef strażników przerwał rewizję osobistą, złapał Austina za klapy i przydusił. Na rozkaz Barkera cofnął się.

– Nie wolno tak traktować gości – pouczył go Barker i odwrócił się do Joego. – Pan Zavala, jak się domyślam?

Kąciki ust Zavali uniosły się lekko. Jego łagodny ton nie mógł zamaskować pogardy w głosie.

– A pan to ten stuknięty naukowiec, doktor Barker, jak się domyślam? Kurt dużo mi o panu opowiadał.

– Na pewno same dobre rzeczy – odrzekł Barker. Wydawał się ubawiony. Zerknął na Austina. – Wybieracie się, panowie, na bal kostiumowy?

– Zgadza się – przytaknął Austin. – Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, pójdziemy dalej.

– Nie uciekajcie tak szybko. Dopiero przyszliście.

– Skoro pan nalega… Chcielibyśmy jednak opuścić ręce, jeśli można.

– Proszę bardzo, tylko nie dawajcie moim ludziom powodu do zabicia was na miejscu.

– Dzięki za ostrzeżenie. – Austin rozejrzał się. – Skąd pan wiedział, że jesteśmy na pokładzie? Ukryte kamery?

– W tym zabytku nie ma takich skomplikowanych urządzeń. Dla bezpieczeństwa w całym sterowcu zainstalowaliśmy sensory. Lampka kontrolna w kabinie sterowniczej pokazała zmianę temperatury powietrza w prawym pomieszczeniu obsługi silników. Kiedy poszliśmy to sprawdzić, zastaliśmy otwarty właz. Myśleliśmy, że to przypadek, dopóki nie zauważyliśmy, że brakuje dwóch płaszczy.

– Ależ byliśmy nieostrożni…

– Ta nieostrożność może was kosztować życie. Jeśli chcieliście zwiedzić nasz statek, chętnie byśmy wam go pokazali.

– Może następnym razem.

– Nie będzie następnego razu.

Barker podszedł bliżej i zdjął przeciwsłoneczne okulary. Austin zobaczył jego blade oczy. Pierwszy raz widział je na otwarciu wystawy w waszyngtońskim muzeum. Tęczówki niemal niczym nie różniły się od białek i przypominały ślepia jadowitego węża.

– Pan i NUMA narobiliście mi mnóstwo kłopotów – powiedział Barker.

– Pańskie kłopoty dopiero się zaczynają – odparł Austin.

– Odważne słowa jak na człowieka w pańskiej sytuacji. Ale spodziewałem się ich po tym, jak w Waszyngtonie pokrzyżował pan plany Umealiqowi.

Zavala po raz pierwszy usłyszał to imię.

– Kto to taki? – zapytał.

– Ten facet z blizną – wyjaśnił mu Austin. – Podobno znaczy to “kamienna dzida”.

Zavala uśmiechnął się lekko.

– Uważa pan tę sytuację za śmieszną? – zapytał Barker.

– Myślałem, że to imię znaczy po kiolyańsku “focze łajno” – odrzekł Zavala.

Umealiq sięgnął do kościanego noża przy pasie i zrobił krok naprzód. Barker wyciągnął rękę i powstrzymał go. Przyjrzał się w zamyśleniu ludziom z NUMA.

– Co wiecie o Kiolya?

– Innuici uważają was za szumowiny Arktyki – odparł Austin.

Barker poczerwieniał.

– Właśnie przez Innuitów cały świat sądzi, że ludzie Północy to głupkowato uśmiechnięte karykatury, które biegają w futrach i mieszkają w lodowych domkach.

Austin był zadowolony, że udało mu się wkurzyć Barkera.

– Słyszałem, że kiolyańskie kobiety cuchną zjełczałym tranem.

Zavala wyczuł dobrą zabawę i włączył się.

– Naprawdę śmierdzą jeszcze gorzej. Dlatego te palanty tutaj wolą swoje własne, męskie towarzystwo.

– Możecie nas obrażać, ile chcecie – powiedział Barker. – Wasze kiepskie dowcipy to ostatnie słowo skazańca. Moi ludzie są jak rycerze zakonni w dawnych czasach.

Mózg Austina pracował na najwyższych obrotach. Barker miał rację. On i Joe mogli wymyślać różne obelgi, ale byli bezradni, mając przeciwko sobie tylu dobrze uzbrojonych ludzi. Trzeba znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Ziewnął i zapytał:

– A co z tym zwiedzaniem, które nam pan obiecał?

– Cóż za nietakt z mojej strony, że o tym zapomniałem.

Barker ruszył przodem. Wszedł na pomost biegnący środkiem pomieszczenia. Z obu stron bulgotała woda, ale źródło hałasu było ukryte w ciemności. Barker znów założył przeciwsłoneczne okulary i wydał rozkaz jednemu ze swoich ludzi. Sekundę później pomieszczenie zalało niebieskie światło z plastikowych zbiorników wpuszczonych w podłogę po obu stronach pomostu. Pod przezroczystymi, odsuwanymi pokrywami pływały wielkie ryby.

69
{"b":"109058","o":1}