Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie ma za co przepraszać – odrzekł Austin. – Zawsze chętnie korzystam z okazji dowiedzenia się czegoś nowego.

– Bardzo pan uprzejmy. Ma pan jakieś pytania na temat wystawy?

– Zastanawiałem się nad sponsorem – odparł Austin. Przeczytał na plakacie, że eksponaty wypożyczyła firma Oceanus i zdecydował się strzelić w ciemno. – Słyszałem, że szefem Oceanusa jest niejaki Toonook.

– Toonook?

– Zgadza się.

Gleason przyjrzał mu się niepewnie.

– Mówi pan poważnie?

– Jak najbardziej. Chciałbym poznać tego dżentelmena.

Gleason parsknął śmiechem.

– Przepraszam, ale nie nazwałbym Toonooka dżentelmenem. To innuicki zły duch. Jest uważany za twórcę i niszczyciela.

– Więc to mitologiczna postać?

– Tak. Innuici twierdzą, że jest w morzu, powietrzu i na ziemi. Każdy nieoczekiwany hałas, na przykład skrzypnięcie lodu pod stopami, tłumaczą tym, że Toonook szuka ofiary. Kiedy wiatr wyje niczym stado głodnych wilków, jest to głos Toonooka.

Austin zmieszał się. Therri podała mu imię Toonooka jako szefa Oceanusa.

– Teraz rozumiem, dlaczego rozbawiło pana moje pytanie. Musiałem coś pokręcić.

– Dla Innuitów sprawa jest prosta – odrzekł Gleason. – Kiedy podróżują samotnie, wszędzie spodziewają się ujrzeć Toonooka. Noszą kościane noże i wymachują nimi dookoła siebie, żeby trzymać go na dystans.

Austin spojrzał ponad ramieniem Gleasona.

– Takie noże, jak tamten w gablocie?

Gleason postukał w szybę, gdzie leżał nóż z ozdobnie rzeźbionym białym ostrzem.

– To bardzo rzadki, niezwykły eksponat.

– W jakim sensie?

– Większość innuickich noży służy głównie do zdejmowania skór ze zwierząt. Ten został zrobiony tylko w jednym celu – do zabijania ludzi.

– Dziwne – powiedział Austin. – Zawsze słyszałem, że Eskimosi są spokojni i życzliwi.

– To prawda. Żyją blisko siebie w trudnych warunkach naturalnych. Wiedzą, że do przetrwania konieczna jest współpraca i dlatego mają wiele rytuałów i zwyczajów zapobiegających agresji.

– Ten nóż wygląda bardzo groźnie.

Gleason przytaknął.

– Innuici ulegają takim samym mrocznym żądzom, jak reszta ludzkości. Tę broń zrobiło plemię, które wyłamało się z pokojowego współżycia. Przypuszczamy, że w czasach prehistorycznych przywędrowało z Syberii i osiedliło się w północnym Quebecu. Gwałciło, rabowało, składało ofiary z ludzi… Aż wreszcie inne wspólnoty zjednoczyły się i przepędziły to plemię, które nazwały Kiolya.

– Nic mi to nie mówi.

– To innuicka nazwa zorzy polarnej, którą mieszkańcy Arktyki uważają za symbol zła. Nikt nie zna prawdziwej nazwy tego plemienia.

– Co się z nim stało?

– Rozproszyło się po Kanadzie. Wielu jego członków trafiło do miast, gdzie ich potomkowie założyli organizacje przestępcze. Głównie zabójstwa na zlecenie i wymuszenia. Niektórzy zachowali dawne zwyczaje plemienne, jak na przykład tatuowanie pionowych kresek na kościach policzkowych, dopóki nie zorientowali się, że policja łatwo może ich rozpoznać.

– Jestem ciekaw, jak się urządza takie wystawy, jak ta.

– Jest wiele różnych sposobów. W tym wypadku firma public relations, wynajęta przez Oceanusa, zwróciła się do muzeum z zapytaniem, czy bylibyśmy zainteresowani takim pokazem. Powiedzieli, że sponsorom bardzo zależy na upowszechnieniu wiedzy o kulturze Innuitów, więc zorganizują wystawę i pokryją wszystkie koszty. No, cóż… Nie mieliśmy nic przeciwko temu. To fascynujący pokaz, prawda?

Austin patrzył na kiolyański nóż. Identyczna broń przebiła mu klatkę piersiową w hodowli ryb na Wyspach Owczych. Myślał o pionowych tatuażach na twarzy tamtego nożownika.

– Owszem, fascynujący – odpowiedział.

– Skoro nie mogę przedstawić panu Toonooka, może chciałby pan poznać pełnomocnika Oceanusa?

– Jest tutaj?

– Rozmawiałem z nim zaledwie kilka minut temu w sali dioramicznej. Proszę ze mną.

Lampy w pomieszczeniu były przyćmione, żeby stworzyć nastrój nocy polarnej. Lasery rzucały na sufit ruchome światła dalekiej północy. Przed dioramą naturalnej wielkości, ukazującą polowanie na foki, stał samotny mężczyzna. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał ogoloną głowę, jego oczy osłaniały ciemne okulary przeciwsłoneczne.

Gleason podszedł do niego.

– Doktorze Barker, chciałbym panu przedstawić pana Kurta Austina z Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych. Zna pan tę organizację?

– Musiałbym pochodzić z innej planety, żeby nie słyszeć o NUMA.

Uścisnęli sobie ręce. Barker miał dłoń zimną jak zamrożony befsztyk.

– Pozwoli pan, że opowiem o naszym zabawnym nieporozumieniu – zwrócił się Gleason do Kurta. – Pan Austin myślał, że szef Oceanusa nazywa się Toonook.

– Pan Gleason wyjaśnił mi, że to nie człowiek, lecz zły duch – dodał Austin.

Barker przyjrzał mu się przez ciemne szkła.

– To trochę bardziej skomplikowane. W kulturze Innuitów Toonook jest uważany za zło. Ale, jak w innych regionach na przestrzeni wieków, ludzie Północy czczą to, czego się najbardziej boją.

– Więc Toonook jest bogiem?

– Czasami. Jednak zapewniam pana, że szef Oceanusa to człowiek z krwi i kości.

– Więc jak się naprawdę nazywa?

– Woli zachować swoją tożsamość w tajemnicy. Jeśli chce go pan nazywać Toonookiem, proszę bardzo. Konkurenci nazywali go już gorzej. Trzyma się na uboczu i powierza personelowi reprezentowanie swoich interesów. Ja pracuję w firmie Aurora, należącej do Oceanusa.

– Czym się pan zajmuje w Aurorze?

– Genetyką.

Austin rozejrzał się po sali.

– Ten pokaz nie ma z nią wiele wspólnego.

– Lubię pewną odmianę. To ja zasugerowałem Oceanusowi sponsorowanie tej wystawy. Jestem osobiście zainteresowany Kiolya. Mój prapradziadek z Nowej Anglii był kapitanem statku wielorybniczego. Próbował powstrzymać polowania na morsy, co doprowadziło do wyginięcia Kiolya.

– Pan Gleason mówił mi, że inni Eskimosi wypędzili Kiolya, bo członkowie tego plemienia byli złodziejami i mordercami.

– Musieli tak postępować, żeby przetrwać – odparł Barker.

– Chętnie kontynuowałbym tę dyskusję – wtrącił się Gleason – ale widzę, że jeden z asystentów potrzebuje mojej pomocy. Proszę do mnie kiedyś zadzwonić, panie Austin, to porozmawiamy dłużej.

Po odejściu Gleasona Austin zapytał:

– Jakie interesy prowadzi Oceanus, że potrzebuje usług genetyka?

Lodowaty uśmiech zniknął z twarzy Barkera.

– Daj spokój, Austin. Jesteśmy teraz sami, więc już nie musimy udawać. Dobrze wiesz, co robi Oceanus. Wdarłeś się na nasz teren na Wyspach Owczych, narobiłeś mnóstwo szkód i zabiłeś jednego z moich ludzi. Nie zapomnę ci tego.

– Nic z tego nie rozumiem – odrzekł Austin. – Musiał mnie pan z kimś pomylić.

– Wątpię. Prasa duńska wszędzie publikowała twoje zdjęcie. Jesteś bohaterem. Uratowałeś ich marynarzy po tamtej kolizji.

– Po kolizji, którą zaaranżowała twoja firma.

– Wszystko poszłoby dobrze, gdybyś się nie wmieszał. – Cichy dotąd, kulturalny głos stał się opryskliwy. – Ale na tym koniec. Ostatni raz wtrąciłeś się do mojego interesu.

– Twojego interesu? Myślałem, że jesteś skromnym pracownikiem Oceanusa, doktorze Barker. A może powinienem nazywać cię Toonookiem?

Barker zdjął okulary i popatrzył na Austina bladoszarymi oczami. Kolorowe światła pląsały po jego białej twarzy jak po ekranie.

– Nieważne, kim jestem. Ale to, czym jestem, ma bezpośredni związek z twoją przyszłością. Jestem narzędziem twojej śmierci. Obejrzyj się.

Austin zerknął przez ramię. Za jego plecami stali dwaj śniadzi mężczyźni. Blokowali mu drogę. Zamknęli drzwi, żeby nikt nie wszedł do sali. Austin zastanawiał się, co zrobić: pchnąć Barkera na szybę czy przebić się między jego ludźmi do wyjścia. Nie spodobała mu się żadna z tych możliwości i zaczął rozważać jeszcze inną, gdy ktoś zapukał i do sali zajrzał MacDougal.

– Hej, Kurt! – zawołał. – Szukam Charliego Gleasona. Przepraszam, że przeszkadzam.

47
{"b":"109058","o":1}