Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale ten helikopter nie mógłby dostarczyć stamtąd pojazdu w tak krótkim czasie. Musicie być magikami, panowie.

– Wyjęcie tego królika z cylindra kosztowało mnóstwo pracy – odparł Austin, patrząc na manewrujący śmigłowiec. – Mi-26 zabrał batyskaf z morza i przerzucił do bazy lądowej, gdzie czekały dwa potężne samoloty transportowe Antonow N-124. Do jednego załadowano “Sea Lampreya”, do drugiego helikopter Mi-26 i śmigłowiec NUMA. Lot do bazy NATO na Wyspach Owczych trwał dwie godziny. Kiedy wyładowywano batyskaf i szykowano się do dalszej podróży, przylecieliśmy tutaj, żeby przygotować grunt.

Odpowiedź kapitana zagłuszyły potężne silniki turbinowe. Maszyna zbliżyła się i zawisła w bezruchu. Ośmiołopatowy rotor główny i pięciołopatowy wirnik ogonowy mełły powietrze, ich podmuch tworzył na morzu rozległy krater. Batyskaf odczepiono tuż nad falami i helikopter odleciał. “Sea Lampreya” wyposażono w wielkie pontony. Zanurzył się, ale szybko wrócił na powierzchnię.

Austin zasugerował kapitanowi, że warto przygotować ambulatorium do przyjęcia ciężkich przypadków hipotermii. Potem załoga łodzi dostarczyła Austina i Zavalę do batyskafu. Marynarze odczepili pontony. Pojazd ratowniczy wypuścił powietrze ze swoich zbiorników balastowych i zniknął w granatowoczarnym morzu.

“Sea Lamprey” zawisnął pod wodą na wirnikach napędowych. Austin i Zavala siedzieli w przytulnym kokpicie. Ich twarze oświetlał niebieski blask panela przyrządów. Według listy przeprowadzili kontrolę przedzanurzeniową. Potem Zavala pchnął do przodu drążek sterowy, pochylił tępy dziób batyskafu i pozbył się balastu. Sprowadzał pojazd spiralnie w dół z taką swobodą, jakby jechał z rodziną samochodem na niedzielną wycieczkę.

Austin wpatrywał się w zamgloną, niebieskawą ciemność poza zasięgiem reflektorów.

– Nie zdążyłem cię zapytać przed wejściem na pokład – odezwał się wreszcie – czy ten pojazd jest bezpieczny?

– Jak powiedział kiedyś były prezydent, zależy to od definicji bezpieczeństwa.

Austin jęknął.

– Zapytam inaczej: czy nieszczelności i pompa są naprawione?

– Chyba udało mi się zlikwidować przecieki, ale pompa balastowa działa prawidłowo tylko w idealnych warunkach.

– A jakie są teraz warunki?

– Kurt, mój ojciec często cytował stare hiszpańskie przysłowie: “Do zamkniętych ust nie wpadają muchy”.

– A co, do cholery, muchy mają wspólnego z naszą sytuacją?

– Nic – odparł Zavala. – Tylko pomyślałem, że lepiej zmieńmy temat. Może nie będzie problemu z obsługą balastu.

Pojazd zbudowano jako ostateczny środek ratowniczy. Po wycięciu laserami otworu w zatopionym okręcie i wycofaniu batyskafu, do wnętrza wraka wdzierała się woda. Nie było sposobu, żeby zatkać dziurę. Należało natychmiast ewakuować wszystkich członków załogi. “Sea Lamprey” był prototypem przeznaczonym tylko dla ośmiu pasażerów i dwóch pilotów. Gdyby z krążownika zabrano wszystkich trzynastu marynarzy, limit obciążenia zostałby przekroczony o pięć osób.

– Zrobiłem prowizoryczne obliczenia – powiedział Austin. – Przy założeniu, że przeciętny człowiek waży sześćdziesiąt osiem kilogramów, mielibyśmy ponad tonę ładunku. “Lamprey” jest zbudowany z marginesem bezpieczeństwa, więc powinno się nam udać. Martwi mnie zbiornik balastowy.

– Jeśli wysiądzie pompa główna, mamy zapasową. – Przy konstruowaniu “Sea Lampreya” zainstalowano systemy rezerwowe. Zavala zamilkł na moment. – Zresztą część załogi może już nie żyć.

– Myślałem o tym – odrzekł Austin. – Zwiększylibyśmy margines bezpieczeństwa, gdybyśmy zostawili zwłoki na dole. Ale nie odpłynę, dopóki nie zabierzemy wszystkich. Żywych czy martwych.

W kokpicie zapadła cisza. Słychać było tylko szum elektrycznych silników napędowych, gdy niezgrabny pojazd opadał w głębiny. Wkrótce dotarli do burty krążownika. Austin skierował Zavalę do punktu penetracji. Batyskaf z cichym stukiem uderzył dziobem w stalowe poszycie. Zaszumiały pompy i pojazd został przyssany do metalu.

Rozciągnął się tunel ewakuacyjny z mocnego, giętkiego materiału syntetycznego. Osiem pionowych i poziomych wirników stabilizowało batyskaf pod nadzorem komputerów, które monitorowały jego ruch w stosunku do prądu morskiego. Przyrządy wskazały, że uszczelnianie zostało zakończone. W innej sytuacji cienka sonda spenetrowałaby kadłub w poszukiwaniu wybuchowych oparów.

Sensory czuwały nad ciśnieniem wewnętrznym. Austin odebrał sygnał, że można bezpiecznie wejść. Z aparatem oddechowym wyłonił się z komory powietrznej. Wokół uszczelnienia zauważył przecieki, ale tak małe, że nie warto się było nimi przejmować. Zaczął pełznąć przez tunel ewakuacyjny.

Wewnątrz krążownika załoga i kapitan zapadli w sen podobny do śmierci. Petersena obudziło z drzemki stukanie gigantycznego dzięcioła. Cholerny ptak! Przeklinając hałas, automatycznie zaczął analizować dźwięki. Litery!

CZEŚĆ

Kapitan zapalił latarkę. Szef kuchni też usłyszał hałas i oczy omal nie wyszły mu z orbit. Petersen wymacał zesztywniałymi palcami klucz maszynowy i uderzył nim słabo w kadłub. Potem jeszcze raz, mocniej.

Natychmiast dostał odpowiedź.

ODSUŃCIE SIĘ

Kapitan kazał szefowi kuchni cofnąć się od burty. Przeczołgał się po pokładzie i zawołał do swoich ludzi, żeby się ruszyli. Potem usiadł, oparty plecami o szafkę. Nie bardzo wiedział, czego się spodziewać.

Austin wpełzł z powrotem do “Lampreya”.

– Wszystko w porządku – oznajmił.

– Uruchamiam otwieracz do konserw – odrzekł Zavala i włączył pierścień palników laserowych. Przecinały pięciocentymetrowy metal poszycia tak łatwo, jak nóż pomarańczę. Monitor pokazywał obraz miejsca penetracji. Lasery wyłączały się automatycznie.

Petersen obserwował, jak bladoróżowy krąg zmienia kolor na jaskrawoczerwony. Poczuł na twarzy miłe ciepło. Rozległ się głuchy łoskot, gdy fragment burty wpadł do kabiny. Kapitan musiał osłonić oczy przed jasnym światłem.

Tunel ewakuacyjny wypełniała para. Brzegi otworu były jeszcze gorące od cięcia laserami. Austin przystawił specjalną drabinkę i wysunął głowę z dziury.

– Któryś z panów zamawiał taksówkę? – zapytał.

Mimo swobodnego zachowania zastanawiał się, czy pomoc nie przyszła za późno. Ci ludzie byli w okropnym stanie. Zawołał kapitana Petersena. Podczołgała się jakaś brudna postać i wychrypiała:

– To ja. Kim pan jest?

Austin wszedł do okrętu i pomógł kapitanowi wstać.

– Później przyjdzie czas na prezentację. Proszę powiedzieć swoim ludziom, którzy jeszcze mogą się ruszać, żeby wpełzli do tej dziury.

Petersen przetłumaczył polecenie. Austin paroma wilgotnymi kocami osłonił poszarpane brzegi otworu, a potem pomógł tym, którzy nie mieli siły iść sami. Petersen upadł przy próbie wdrapania się do bafyskafu. Austin wepchnął go i wgramolił się za nim. W komorze powietrznej zobaczył strużki wody w miejscu, gdzie Zavala naprawiał pierścień uszczelniający.

Szybko zamknął za sobą właz. Zavala włączył automatycznego pilota i przeciągał duńskich marynarzy przez komorę powietrzną. Ich obszerne skafandry ratunkowe nie ułatwiały mu zadania. Cud, że ci ludzie jeszcze żyli. A nawet kilku poruszało się samodzielnie. Uratowani, stojąc i siedząc na dwóch wyściełanych ławkach, stłoczyli się jak pasażerowie tokijskiego metra.

– Niestety, nie ma tu przedziału pierwszej klasy – powiedział Austin.

– Nie skarżymy się – odrzekł kapitan. – Moi ludzie na pewno potwierdzą, że lepsze to niż nasze poprzednie warunki bytowe.

Po ulokowaniu załogi Kurt wrócił do kokpitu.

– Mamy małe przecieki wokół uszczelki – zameldował.

Zavala wskazał pulsującą kontrolkę na komputerowym diagramie bafyskafu.

– Nie takie małe. Uszczelka sflaczała jak przebita opona, kiedy tylko zamknęliśmy komorę powietrzną.

Złożył teleskopową rurę ewakuacyjną, odczepił pojazd od wraka i wycofał się. W świetle reflektorów ukazał się wyraźnie okrągły otwór, gdzie lasery wycięły drogę ucieczki. Gdy odsunęli się od okrętu, Zavala uruchomił pompy balastowe. Ich elektryczne silniki ożyły z cichym szumem, nie zadziałała tylko prawa przednia pompa. Dochodził z niej zgrzyt, jakby szuflami zgarniano śmiecie do zsypu. W jednym zbiorniku balastowym pozostała woda, inne wypełniły się sprężonym powietrzem i bafyskaf stracił równowagę.

12
{"b":"109058","o":1}