– Mój samochód, moje radio – oświadczyła wcześniej w odpowiedzi na jego uwagę.
Poprosił ją więc, by mu jeszcze raz opowiedziała o rozmowie z Farmerem, a ona to chętnie zrobiła, zadowolona, że odchodzą od tematu wczorajszego starcia. Siobhan mówiła, a Grant powoli sączył kawę. Choć nie było śladu słońca, miał na nosie okulary przeciwsłoneczne – ray-bany w szylkretowej oprawie.
– Brzmi nieźle – powiedział, gdy skończyła opowieść.
– Też tak myślę – potwierdziła.
– Aż za łatwo.
– Tak łatwo, że się niemal na tym wyłożyliśmy – parsknęła.
Wzruszył ramionami.
– Chodzi mi o to, że nie było tu nad czym kombinować. To coś takiego, co się albo wie, albo nie, i koniec.
– Tak jak mówiłeś. Innego rodzaju wskazówka.
– Ilu twoim zdaniem masonów mogła znać Philippa Balfour?
– Co?
– Przecież ty w ten sposób doszłaś do tego. A jak jej się to udało?
– Studiowała historię sztuki, nie?
– To prawda. Myślisz, że mogła mieć do czynienia z kaplicą Rosslyn na zajęciach?
– Niewykluczone.
– I myślisz, że Quizmaster o tym wiedział?
– Jakim cudem?
– Może mu powiedziała, co studiuje.
– Może.
– Bo inaczej nie zdołałaby chyba rozwiązać tej zagadki. Rozumiesz do czego zmierzam?
– Chyba tak. Chodzi ci o to, że do rozwiązania potrzebna była specjalistyczna wiedza, której poprzednie wskazówki nie wymagały.
– Coś w tym rodzaju. Oczywiście istnieje jeszcze inna możliwość.
– Mianowicie?
– Że Quizmaster orientował się, że ona coś wie o kaplicy Rosslyn, i to niezależnie od tego, czy mu powiedziała co studiuje, czy nie.
Siobhan od razu domyśliła się, do czego zmierza.
– Bo ją zna osobiście? Sugerujesz, że Quizmaster to ktoś z grona jej znajomych?
Zmierzył ją wzrokiem znad swych ray-banów.
– Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby Ranald Marr okazał się masonem. Ktoś z jego pozycją…
– Prawda, mnie też nie. – Siobhan zamyśliła się. – Może trzeba będzie do niego wrócić i zapytać.
Zjechali z głównej drogi, wjechali do wioski Roślin i Siobhan zaparkowała obok sklepu z pamiątkami. Brama w murze otaczającym kaplicę była zamknięta na głucho.
– Otwierają dopiero o dziesiątej – powiedział Grant, odczytując informację z tablicy. – Ile mamy jeszcze czasu, twoim zdaniem?
– Jeśli przyjdzie nam czekać do dziesiątej, to niewiele. – Siedząc w samochodzie, Siobhan sprawdziła na laptopie, czy nie ma nowych wiadomości.
– Ktoś tu musi być – stwierdził Grant i walnął pięścią w bramę. Siobhan wysiadła z samochodu i przyjrzała się murowi otaczającemu dziedziniec kaplicy.
– Potrafisz się wspinać? – spytała.
– Możemy spróbować – odparł. – Tylko co nam to da, jeśli kaplica też się okaże zamknięta?
– A może ktoś tam akurat sprząta?
Kiwnął głową i w tym momencie usłyszeli szczęk odsuwanej zasuwy. Brama się otwarła i stanął w niej jakiś mężczyzna.
– Jeszcze zamknięte – oświadczył surowym tonem.
Siobhan wyciągnęła legitymację.
– Jesteśmy z policji, proszę pana. Niestety nie możemy czekać.
Podążyli za nim do bocznego wejścia do kaplicy. Cały budynek był pokryty ogromną płachtą. Ze swej poprzedniej bytności tutaj Siobhan wiedziała, że istnieją jakieś problemy z dachem i przed przystąpieniem do remontu próbowano najpierw osuszyć ściany. Kaplica sprawiająca od zewnątrz wrażenie niewielkiej, dzięki niezwykle bogatemu zdobnictwu, od środka wydawała się znacznie większa. Już samo sklepienie budziło zachwyt, mimo iż było mocno zawilgocone i miejscami pokryte pleśnią. Grant stał w środkowej nawie i tak jak ona podczas pierwszej wizyty, oniemiały rozglądał się wokół.
– To niewiarygodne – powiedział cicho, ale jego słowa i tak wróciły echem odbitym od ścian. Wszędzie wokół widać było mnóstwo płaskorzeźb, jednak Siobhan wiedziała dokładnie, czego szukać, i podeszła wprost do Słupa Czeladnika. Stał obok schodów wiodących w dół do zakrystii. Miał jakieś dwa i pół metra wysokości i opleciony był wokół wijącymi się płaskorzeźbami.
– To ten? – spytał Grant.
– Tak, ten.
– No to czego teraz szukamy?
– Jak znajdziemy, to się dowiemy. – Siobhan przesunęła dłonie po zimnej powierzchni kolumny, potem ukucnęła. U podstawy kolumny wiły się jeden za drugim splecione smoki. Ogon jednego z nich raptownie się zaginał, tworząc niewielkie zagłębienie. Siobhan wsadziła w nie palec i wydłubała kawałek papieru.
– O jasna cholera – mruknął Grant.
Nie próbowała nawet zakładać rękawiczek czy chować karteczkę do plastikowej osłonki. Wiedziała z góry, że Quizmaster nie zostawił na niej żadnych śladów, które mogłyby się przydać w laboratorium. Kartka pochodziła z notesu i była trzykrotnie złożona. Siobhan ją rozprostowała, Grant się przysunął i oboje równocześnie odczytali wiadomość.
Jesteś Poszukiwaczem. Twoim następnym celem jest Pieklisko. Wkrótce otrzymasz dalsze instrukcje.
– Nic nie rozumiem. Tak dużo trudu i zawracania głowy i tylko tyle? – powiedział Grant podniesionym głosem.
Siobhan raz jeszcze przeczytała wiadomość, potem obejrzała odwrotną stronę, jednak ta była zupełnie pusta. Grant obrócił się na pięcie i wymierzył kopniaka w powietrze.
– Skurwiel! – warknął i wywołał tym grymas zgorszenia na twarzy przewodnika. – Założę się, że ten bydlak świetnie się bawi, jak nas tak przegania z miejsca na miejsce.
– Myślę, że generalnie o to w tym chodzi – odparła Siobhan cicho.
Zwrócił się ku niej.
– O co mianowicie?
– Żeby się nami bawić. Sprawia mu przyjemność, że kręcimy się w kółko.
– Dobrze, ale przecież on tego chyba nie widzi, nie?
– No właśnie nie wiem. Czasami mi się zdaje, że on cały czas nas obserwuje.
Grant spojrzał na nią, potem podszedł do przewodnika.
– Pana nazwisko? – zapytał.
– William Eadie.
Grant wyciągnął notatnik.
– I gdzie pan mieszka, panie Eadie? – Skrupulatnie zanotował wszystkie dane.
– To nie Quizmaster – uspokoiła go Siobhan.
– Kto? – zapytał Eadie drżącym głosem.
– Nieważne – odparła Siobhan i pociągnęła Granta za ramię. Wrócili do samochodu i Siobhan wystukała maiła: Czekam na wskazówkę do Piekliska.
Wysłała go i oparła się do tyłu.
– I co teraz? – spytał Grant, a ona wzruszyła ramionami. Jednak chwilę później laptop zasygnalizował nadejście nowej wiadomości. Kliknęła na skrzynkę odbiorczą.
Gotowa do poddania? To będzie pewniejsze coś. Grant ze świstem wypuścił powietrze.
– To ma być wskazówka, czy tylko się z nami drażni? – zapytał.
– Może jedno i drugie.
Potem przyszła kolejna wiadomość: Pieklisko dziś do szóstej wieczorem.
Siobhan pokiwała głową.
– Jedno i drugie – powiedziała.
– Do szóstej? Daje nam tylko osiem godzin?
– Więc nie traćmy czasu. Co może być pewniejsze?
– Nie wskazówka.
Spojrzała na niego.
– Myślisz, że to nie jest wskazówka?
– Nie o to mi chodzi – powiedział, lekko się uśmiechając. – Popatrzmy na to jeszcze raz. – Siobhan ściągnęła wiadomość na ekran. – Wiesz, na co mi to wygląda?
– Na co?
– Na hasło do krzyżówki. Zwróć uwagę, że nie jest to napisane zbyt gramatycznie, prawda? Tak jakby miało sens, ale niezupełnie.
– Myślisz, że trochę naciągane?
– Bo gdyby to było hasło krzyżówkowe… – Grant wydął usta, a między brwiami pojawiła mu się niewielka pionowa bruzda. – Gdyby to było hasło, to na przykład „poddanie” mogłoby znaczyć „danie”, tak jak w „dać pod rozwagę” zamiast „poddać pod rozwagę”. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął notes i długopis.
– Muszę to mieć przed oczami – wyjaśnił, przepisując wiadomość. – To klasyczna konstrukcja krzyżówkowa: część hasła mówi ci, co masz zrobić, druga część podaje znaczenie, jakie uzyskasz, kiedy to coś zrobisz.
– Ciągnij dalej. Może w którymś momencie zacznę coś z tego rozumieć.
Uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od przepisanej wiadomości.