Oczywiście natychmiast po opuszczenia terenu cmentarza, wszyscy uczestnicy pogrzebu mieli od nowa stać się zwierzyną łowną dla fotoreporterów.
– Pijawki – syknął z pogardą jeden z uczestników, wieloletni klient banku Balfour. Mimo to miał zamiar jutro rano kupić kilka gazet i sprawdzić, czy nie znalazł się na którymś ze zdjęć.
Ławki i nawy boczne wypełnione były po brzegi rodziną i przyjaciółmi, więc obecni na uroczystości przedstawiciele policji trzymali się z tyłu, bliżej drzwi wejściowych. Z rękami złożonymi na piersiach i lekko przekrzywioną głową stał tam zastępca komendanta Colin Carswell. Tuż za nim stali ramię w ramię komisarz Gill Templer i inspektor Bill Pryde. Jeszcze bardziej z tyłu kręciło się kilku innych policjantów. Wszyscy mieli świadomość, że zabójca Flipy wciąż jest na wolności, podobnie jak Ranald Marr, mogący nim być. Stojący w kościele John Balfour co chwilę odwracał głowę i rozglądał się po twarzach, jakby kogoś szukając. Nikt znający bank Balfour nie mógł mieć wątpliwości, o kogo mu chodzi…
Rebus stał pod tylną ścianą, ubrany w swój najlepszy garnitur i długi zielony prochowiec z postawionym kołnierzem. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że to wyjątkowo posępna i nieciekawa okolica. Wszędzie wokoło widać było łyse zbocza pagórków, gdzieniegdzie upstrzone stadkami pasących się owiec i porośnięte bezbarwnymi zaroślami kolcolistu. Odczytał wcześniej tabliczkę na bramie dziedzińca kościelnego, z której wynikało, że kościół zbudowano w siedemnastym wieku ze składek miejscowych farmerów. W otaczającym dziedziniec kościelny niskim murze odkryto grobowiec templariusza, co pozwoliło historykom przypuszczać, że w tym miejscu kiedyś musiała się znajdować znacznie starsza kaplica oraz miejsca pochówku. „Płytę nagrobną z grobowca templariusza można obecnie obejrzeć w Muzeum Szkocji”, głosił napis.
Pomyślał o Jean, która w takim miejscu jak to potrafiła odnaleźć rzeczy, o których on nie miał pojęcia – wyraźne drogowskazy ku przeszłości. Ale potem podeszła do niego Gill z twarzą ponurą i rękami wsadzonymi głęboko w kieszenie płaszcza i spytała, co tu robi.
– Oddaję hołd zmarłej.
Zauważył, że Carswell lekko obrócił głowę i też go obrzucił spojrzeniem.
– Chyba, że jest jakiś przepis, który tego zabrania – dodał i odszedł.
Siobhan stała jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, ale jak dotąd machnęła mu tylko z daleka dłonią odzianą w rękawiczkę. Omiatała wzrokiem okoliczne wzgórza, jakby oczekując, że pojawi się tam zabójca. Rebus miał co do tego wątpliwości. Po skończonym nabożeństwie wyniesiono trumnę przed kościół i aparaty fotograficzne ruszyły do krótkiej akcji. Przybyli reporterzy uważnie lustrowali tłum, układając sobie w głowach teksty. Niektórzy już wisieli na telefonach komórkowych i mówili coś cichymi głosami. Rebus pomyślał, że to ciekawe, z jakiego operatora korzystają, bo na jego telefonie wciąż nie było sygnału.
Przenośne kamery telewizyjne, które na chwilę ożyły, by zarejestrować moment wynoszenia trumny z kościoła, teraz już znów zwisały bezczynnie z ramion kamerzystów. Wszędzie panowała uroczysta cisza, w której słychać było jedynie chrzęst stóp wolno kroczącej czwórki niosącej trumnę i czyjś pojedynczy szloch.
John Balfour jedną ręką obejmował żonę. Obejmowało się też kilkoro przyjaciół Flipy, idąc za trumną ze zwieszonymi głowami. Rebus rozpoznał niektórych: Tristram i Tina, Albert i Camille… Nigdzie ani śladu Claire Benzie. Rebus dojrzał też kilku sąsiadów Flipy, a wśród nich profesora Devlina, który zaczepił go jeszcze przed nabożeństwem i zaczął wypytywać o trumienki i postępy w śledztwie. Kiedy Rebus potrząsnął głową, Devlin zapytał, czy dobrze się czuje.
– Bo wyczuwam w panu jakieś napięcie – powiedział.
– Czasami tak bywa.
Devlin przyjrzał mu się uważnie.
– Zawsze brałem pana za pragmatyka, inspektorze – oznajmił.
– Zawsze uważałem, że pesymizm dobrze robi – odparł Rebus i odszedł.
Stał teraz, podpatrując pozostałych żałobników, wśród których widać było znane twarze polityków, między innymi twarz posłanki do szkockiego parlamentu, Seony Grieve. Z kościoła wyszedł David Costello, a tuż za nim jego rodzice. David zmrużył oczy przed nagłym blaskiem światła dziennego i sięgnął do kieszeni po okulary przeciwsłoneczne.
W oczach ofiary pozostaje obraz jej zabójcy…
Ale w okularach Davida Costello można było jedynie dostrzec własne odbicie. Czy o to mu właśnie chodziło? Tuż za nim szli jego rodzice wyraźnie osobno, posuwając się własnymi drogami i bardziej wyglądając na dalekich znajomych niż na małżonków. W tłumie podążającym bezładną masą za trumną, David znalazł się tuż obok profesora Devlina. Ten wyciągnął rękę na przywitanie, jednak David bez słowa patrzył na nią tak długo, aż Devlin ją w końcu cofnął i poklepał chłopaka po ramieniu.
Nagle zrobiło się jakieś zamieszanie… Podjechał samochód, trzasnęły drzwi i dróżką prowadzącą od szosy ku bramie zaczął biec mężczyzna ubrany po sportowemu, w wełniany sweterek i szare spodnie. Miał nie ogoloną twarz i przekrwione oczy i Rebus rozpoznał w nim Ranalda Marra. Było jasne, że Marr musiał spędzić noc w swym maserati. Zauważył też, że Holly marszczy twarz i stara się zorientować, co się dzieje. Marr dołączył do konduktu w chwili, gdy ten docierał już do grobu. Bez wahania przepchnął się do przodu i stanął obok Johna i Jacqueline Balfour. John puścił ramię żony i objął Marra, który odwzajemnił uścisk. Templer i Pryde spojrzeli pytająco na Carswella, a ten wolno opuścił obie ręce dłońmi do dołu. Gest był jednoznaczny: spokojnie, mówił, zachowujemy spokój.
Rebus nie sądził, by któryś z reporterów zwrócił uwagę na Carswella. Wszyscy byli zbyt zajęci, starając się zorientować, co się dzieje przy grobie. A potem dostrzegł, że Siobhan zagląda w głąb grobu, patrzy na trumnę i znów na grób, jakby nagle coś tam dostrzegła. A potem obraca się na pięcie i rusza wzdłuż rzędu grobów z głową opuszczoną, jakby czegoś szukając.
– Albowiem jam jest zmartwychwstanie i życie wieczne – zaintonował pastor.
Marr stał obok Balfoura ze wzrokiem wbitym w trumnę i zdawało się, że niczego poza nią nie widzi. Siobhan oddalała się od grobu, energicznie krocząc między rzędami nagrobków. Rebus pomyślał, że chyba reporterzy jej nie widzą, bo przesłaniał ją tłumek stojący przy grobie. W pewnej chwili przy jednym z nagrobków kucnęła i wyglądało, jakby odczytywała widniejący na nim napis. Potem wyprostowała się i ruszyła w dalszą drogę, ale już znacznie wolniej, jakby nagle przestało jej się spieszyć. Potem odwróciła się i dostrzegła, że Rebus ją obserwuje. Posłała mu krótki uśmiech, który jednak wcale go nie ucieszył. Potem znów ruszyła w drogę i po chwili znikła mu z pola widzenia, zasłonięta przez tłumek przy grobie.
Carswell coś szeptał do ucha Gill Templer – zapewne dawał jej wskazówki, jak ma postąpić z Marrem. Rebus przypuszczał, że pozwolą mu spokojnie opuścić cmentarz, po czym zażądają, by im towarzyszył. Być może pojadą z nim do Jałowców i tam go przesłuchają, jednak bardziej prawdopodobne było, że Marr zamiast na stypę trafi do sali przesłuchań na Gaysfield Square, a w miejsce smakołyków ze stołu będzie się musiał zadowolić kubkiem szarobrunatnej herbaty.
– Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz… To było silniejsze od Rebusa: w głowie zadźwięczało mu kilka pierwszych taktów przeboju Bowie’go.
Kilku reporterów już się zbierało, by wrócić do miasta albo ustawić się na drodze do Jałowców i tam dokonać przeglądu zjeżdżających się gości. Rebus wsadził ręce do kieszeni płaszcza i rozpoczął powolny spacer po obwodzie cmentarza. Na lśniącij powierzchnię trumny Flipy spadły pierwsze krople deszczu – pierwsze i ostatnie, jakie kiedykolwiek na nią spadną. Jej matka wydała z siebie bolesny szloch, który wiatr poniósł ku pobliskim wzgórzom.
Rebus zatrzymał się przed niewielkim nagrobkiem. Pochowany tu człowiek żył w latach 1876 do 1937. Umarł, mając niespełna sześćdziesiąt jeden lat, i uniknął najgorszych lat hitleryzmu. Być może z racji wieku uniknął także frontów pierwszej wojny światowej. Był z zawodu cieślą i zapewne swym rzemiosłem obsługiwał okoliczne farmy. Rebus na moment przypomniał sobie starego trumniarza, potem spojrzał na nazwisko wykute na nagrobku – Francis Campbell Finlay – i z trudem opanował uśmiech. Siobhan stała nad pudłem trumny Flipy Balfour i wtedy ją olśniło: dotarło do niej podwójne znaczenie słowa box, znaczącego nie tylko „boks”, ale także „pudło”. A potem spojrzała w głąb grobu i uświadomiła sobie, że oto miejsce, do którego nie dociera słońce. Wskazówka Quizmastera prowadziła ją więc do jednego z tutejszych grobów, dotarło to jednak do niej dopiero tu na miejscu. A potem udała się na poszukiwania Franka Finlaya i znalazła jego grób. Rebus był ciekaw, co jeszcze znalazła, gdy tak siedziała przykucnięta i wpatrywała się w nagrobek. Spojrzał w stronę tłumu żałobników, którzy już zaczęli opuszczać cmentarz. Szoferzy gasili papierosy i zaczynali otwierać drzwi. Nie widział Siobhan, zauważył natomiast, że Carswell odciągnął Marra na bok i wdał się z nim w rozmowę. Wyglądało, że rozmowa jest jednostronna, bo mówi Carswell, a Marr tylko słucha i ze zrezygnowaniem kiwa głową. Potem Carswell wyciągnął rękę, a Marr położył mu na dłoni kluczyki od samochodu.