Литмир - Электронная Библиотека

Na tych kartach Rorschacha, które są kolorowe, dominuje, pamiętam (albo wydaje mi się, że pamiętam), barwa czerwona, w plamach o różnej intensywności i kształcie. I na tej pierwszej karcie, kiedy już ochłonąłem z szoku, a także na następnych, tak naprawdę widziałem tylko krew, krew i amputowane lub wycięte części ciała, ludzkie organy. Gdy co jakiś czas pokazywano mi kawałek zieleni, próbowałem udawać, że widzę kwiat albo owoc, w głębi serca wiedziałem jednak, że to nieprawda, i brakowało mi siły przekonywania. Regularność tych makabrycznych reakcji wprawiła mnie w takie zakłopotanie i zażenowanie, że poczułem się zmuszony zwrócić z nerwowym śmiechem uwagę, iż zdaję sobie sprawę z ich chorobliwej powtarzalności. (Przy prezentacji czarno-białych kart miałem podobny, choć mniejszy dylemat z symbolami genitalnymi: nie chciałem, żeby prowadzący test pomyślał, że boję się je zobaczyć; z drugiej strony nie chciałem, żeby doszedł do wniosku, że widzę ich zbyt dużo).

Po zaliczeniu testów czekała nas długa rozmowa. Nastrój był; swobodny. W trakcie wymiany zdań wspomniałem naturalnie, że piszę powieść, na którą podpisałem już kontrakt z wydawcą. O czym jest ta powieść? Do tej pory skręcam się na myśl o tym pytaniu (i wciąż niesamowicie się cieszę, że nigdy nie musiałem pisać recenzji „Paragrafu 22" ani notki na jego okładkę). Akcja toczy się pod koniec drugiej wojny światowej – tyle mniej więcej mogłem powiedzieć, nie mijając się z prawdą- i opowiada o ludziach z amerykańskiej eskadry bombowców stacjonujących na wyspie niedaleko włoskiego wybrzeża. I przysięgam, że dopiero wówczas, próbując o tym sensownie mówić, zdałem sobie po raz pierwszy sprawę, jak uporczywie skupiam się na ponurych detalach ludzkiej śmiertelności, na chorobach, wypadkach, groteskowych okaleczeniach. Znowu nurzałem się w czerwieniach i różach kolorowych kart Rorschacha, we krwi, w śmierci takich postaci, jak Kid Sampson, Snowden, a nawet mój bezbarwny żołnierz w bieli. Od początku, od drugiego rozdziału, starałem się ściśle trzymać nakreślonego wcześniej konspektu, ale aż do tego momentu nie uświadamiałem sobie, ile jest w nim krwawych scen. Zdecydowanie za dużo, jak na powieść, którą wiele osób uznało później za najśmieszniejszą, jaką w życiu przeczytali.

Uderzyło mnie później – nie mogło uderzyć już wtedy – że w „Paragrafie 22", wszystkich moich następnych powieściach oraz jedynej napisanej przeze mnie sztuce rozwiązanie akcji poprzedzone jest w przedostatnim rozdziale śmiercią jakiejś postaci, która nie jest jednak głównym bohaterem. W „Paragrafie 22" śmierć Snowdena, który zginął czterysta stron wcześniej -zginął w gruncie rzeczy, zanim zaczęła się w ogóle akcja powieści – opisana jest dokładnie dopiero w przedostatnim rozdziale. A w mojej ostatniej książce, „Ostatnim rozdziale", śmierć Lewisa relacjonowana przez jego żonę poprzedza surrealistyczną katastrofę w finale, chociaż Yossarian wcale w niej nie ginie. Nawet w poprzedniej powieści „Namaluj to" – pisząc ją, zdawałem już sobie sprawę z istnienia tego stałego wzorca i próbowałem z nim zerwać – śmierć Sokratesa, o której opowiada Platon w „Krytonie" (mnie oczywiście w tłumaczeniu), prawie wbrew mojej woli zapowiada finałowe kilka stron. I słuchajcie uważnie: w tej książce, ku swojemu zaskoczeniu, robię dokładnie to samo! Nie zerwałem z tą regułą. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje – nie wynika to z żadnej estetycznej ani filozoficznej zasady. Zaryzykowałbym tezę, że każdy osobnik bez względu na to, jak wielką jest obdarzony kreatywnością, ma swój własny charakter pisma i może swobodnie tworzyć tylko w granicach swojej natury. Powieści innych pisarzy, podobnie jak dojrzałe utwory klasycznych kompozytorów, są do siebie bardziej podobne, niż chcielibyśmy sądzić.

Zdałem sobie sprawę z czegoś jeszcze. Kiedy przedstawiam czułe stosunki między dwiema osobami, dotyczą one na ogół ojca i dziecka, tak jak w „Coś się stało" oraz w „Bóg wie", gdzie najbardziej przykre wspomnienia króla Dawida dotyczą śmierci jego syna Absaloma oraz noworodka narodzonego ze związku z Batszewą.

Z Testu Apercepcji Tematycznej, któremu poddano mnie, kiedy starałem się o pracę w „McCall's", zapamiętałem archetyp poruszający mnie zawsze, gdy o nim pomyślę. W TAT prosi się badanego, aby skomentował w subiektywny sposób proste, obiektywnie neutralne rysunki, aby wpisał w nie osobistą wizję tego, co się dzieje, aby stworzył jakąś fabułę. Nie było to takie łatwe i założę się, że jest wielu ludzi, którzy nie potrafią w ogóle niczego wymyślić. Obrazek, o którym mówię, jedyny, jaki utkwił mi w pamięci, mam wciąż przed oczyma i pamiętam związane z nim nierozerwalnie emocje.

Kobieta o siwych włosach jest w pokoju z dorosłym ciemnowłosym młodzieńcem. To wszystko. Ale dla mnie ta scena przesycona jest bólem smutnego nie chcianego rozstania. Na twarzach przedstawionych na rysunku osób nie widać żadnych uczuć, lecz ja wyczuwam smutek matki i syna. Chłopak wyjeżdża gdzieś i żal odebrał im głos. Inna patrząca na ten sam rysunek osoba, zorientowałem się później, mogłaby z łatwością zobaczyć scenę uniesienia i triumfu – mogłaby sobie na przykład wyobrazić, że studiujący poza domem chłopak znalazł przyjemną stancję u kobiety, która będzie go chętnie gościć. Ale ja tego nie widziałem. (Mógłbym dzisiaj zaryzykować tezę, że kluczem do mojej interpretacji był być może brak ojca na rysunku, ale wtedy o tym nie pomyślałem. Po raz kolejny starałem się odnaleźć – i wciąż to czynię – podręcznikowe wyjaśnienie ponurego charakteru, jaki nadałem tej scenie. Z całą pewnością na rysunku nie ma ojca, jest tylko matka – a właściwie po prostu kobieta).

Nie znałem go. Nie ma go tam. Zresztą i tak bym go nie rozpoznał. Mam tylko kilka luźnych wspomnień – istnieje zaledwie jedno zdjęcie, na którym jest młodszy niż ja teraz, ale zawsze będzie wydawał się starszy – i nie wszystkie z tych zachowanych w pamięci obrazków są na pewno autentyczne. Posadzony na miejscu kierowcy w jego aucie, a może w dostawczej furgonetce cukierni, dotykam startera i udaję, że kieruję, biorąc z piskiem opon kolejne zakręty. Odwozi mnie do Coney Island Hospital, żeby usunęli mi migdałki. (To nie było wcale zabawne. Leżąc tam potem, oddałbym życie za łyk wody, tak wielkie dręczyło mnie pragnienie). Bawię się z ojcem samolotem z nakręcanym gumą śmigłem, który mi kupił, i widzę idącego od przystanku tramwajowego Lee. Wraca z letniej włóczęgi do Kalifornii i następuje radosne powitanie. („Kiedy człowiek wraca z Kalifornii – powtarzała potem przez lata matka – powinien się umyć".) Śpię w tej samej sypialni co rodzice i przynajmniej raz pozwalają mi wejść do swojego łóżka – myślcie o tym, co chcecie, ale nie wątpię, że to prawda. Ojciec każe mi odejść od otwartego okna, widząc, że mam zamiar zejść po schodach przeciwpożarowych. W dniu jego pogrzebu nie chciałem wsiąść do samochodu, który miał nas zawieźć do domu pogrzebowego, i kiedy przyszli po mnie starsi chłopcy z bloku, zamieniłem ucieczkę przed nimi w zabawę.

Sylvia niezbyt chętnie odpowiadała na pytania o naszym ojcu, a ja nie próbowałem z niej wiele wyciągnąć. Pamięta, jak siedziała przy oknie w nocy, odrabiając lekcje przy świetle ulicznej latarni, ale nie wiąże braku wewnętrznego oświetlenia jakimś oszczędnościowym reżimem – żadna ze znanych nam rodzin nie lubiła rachunków z elektrowni – i kiedy wszyscy zmuszeni zostaliśmy nosić okulary, nie winiła nikogo o swoją wadę wzroku. Pamięta dobrze spędzony z matką straszny tydzień po pogrzebie. Było lato i panował upał. Ktoś ubrał ją, trzynastoletnie dziecko, w czarny strój, ale matka poradziła, żeby włożyła coś lżejszego i wyszła na dwór, gdzie mogło być chłodniej. (Nie było mnie tam wtedy. Nie wiem, gdzie się podziewałem w ciągu tego tygodnia, ale na pewno mnie tam nie było. Pamiętałbym to. W trakcie prawie trzyletniej terapii doszedłem do tego i nie posunąłem się ani o krok dalej). Był dla mnie zawsze dobry, twierdzi Sylvia – wszyscy byli dobrzy. Jego pierwsza żona zachorowała i umarła i niedługo potem on także zachorował i nie zawsze był miły dla Lee. Najmłodszy w liczącej kilku synów rodzinie, która wyemigrowała ze wschodniej Europy w rejon Nowego Jorku, odniósł z nich wszystkich najmniejszy życiowy sukces i był najbardziej życzliwy i uczynny -również wobec krewnych mojej matki.

54
{"b":"107015","o":1}