Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– rezygnując zarówno z powołania, jak i ze stopnia oficerskiego

– i narażałby życie jako zwykły żołnierz w piechocie albo w artylerii polowej, albo może nawet jako kapral w wojskach desantowych, gdyby nie cały szereg nadprzyrodzonych zjawisk, w rodzaju nagiego człowieka na drzewie kilka tygodni temu, podczas pogrzebu nieszczęsnego sierżanta, i zagadkowego, niepokojącego, podtrzymującego na duchu proroctwa wygłoszonego przez proroka Flume'a w lesie przed kilkoma zaledwie godzinami: “Powiedz im, że wrócę, kiedy nadejdzie zima".

26 Aarfy

W pewnym sensie wszystkiemu winien był Yossarian, bo gdyby nie przesuną} linii frontu podczas Wielkiego Oblężenia Bolonii, major… de Coverley byłby może na miejscu i mógłby go uratować, a gdyby nie zapełnił pokojów dla szeregowców dziewczynami, które nie miały innego dachu nad głową, Nately może nie zakochałby się w swojej kurewce, która teraz siedziała naga od pasa w dół w pokoju pełnym opryskliwych mruków, którzy grali w oko nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Nately obserwował ją ukradkiem ze swego wyściełanego żółtego fotela, podziwiając znudzoną, flegmatyczną siłę, z jaką znosiła to masowe lekceważenie. Głęboko go wzruszyło jej ziewnięcie. Jeszcze nigdy w życiu nie widział tak heroicznego opanowania.

Dziewczyna pokonała pięć kondygnacji stromych schodów, aby sprzedać się grupie zblazowanych szeregowców, którzy mieli już pełno dziewczyn u siebie; nikt jej nie chciał za żadną cenę, nawet kiedy się bez entuzjazmu rozebrała, żeby ich skusić swoim dużym ciałem, jędrnym, pełnym i naprawdę ponętnym. Sprawiała wrażenie raczej zmęczonej niż zawiedzionej. Usiadła pogrążając się w tępej bezczynności i obserwując z bezmyślnym zainteresowaniem grę, mobilizowała całą swoją oporną energię, żeby wykonać kolejne nieciekawe zadanie: dokończyć ubierania się i wrócić do pracy. Po chwili się poruszyła, potem wstała z mimowolnym westchnieniem i sennym ruchem weszła w swoje obcisłe bawełniane figi i ciemną spódniczkę, zapięła pantofle i wyszła. Nately wyślizgnął się w ślad za nią i kiedy prawie w dwie godziny później Yossarian z Aarfym weszli do pokojów dla oficerów, ona znowu wchodziła w swoje figi i spódniczkę, i było to prawie jak nachodzące kapelana uczucie, że przeżywa coś po raz drugi, gdyby nie Nately, który stał jak półtora nieszczęścia z rękami w kieszeniach.

– Ona chce odejść – powiedział omdlewającym, nieswoim głosem. – Nie chce dłużej zostać.

– Zapłać jej, żeby została z tobą przez cały dzień – poradził mu Yossarian.

– Oddała mi pieniądze – wyznał Nately. – Ma mnie dosyć i chce poszukać kogoś innego.

Dziewczyna włożyła pantofle i zatrzymała się rzucając bezczelnie zapraszające spojrzenie na Yossariana i Aarfy'ego. Piersi miała duże i spiczaste pod cienkim białym sweterkiem bez rękawów, który obciskał jej kształty rozszerzając się opływowe na kuszących biodrach. Yossarian odwzajemnił jej spojrzenie i poczuł nagły przypływ zainteresowania. Potrząsnął przecząco głową.

– Baba z wozu, koniom lżej – z niewzruszonym spokojem skomentował sprawę Aarfy.

– Nie mów tak o niej! – zaprotestował żywo Nately głosem, w którym była prośba i przygana zarazem. – Chcę, żeby została ze mną.

– Co ty w niej takiego widzisz? – spytał drwiąco Aarfy z udanym zdziwieniem. – Przecież to tylko kurwa.

– I nie nazywaj jej kurwą.

Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami i po chwili skierowała się w stronę drzwi. Nately z bólem serca rzucił się, żeby je przed nią otworzyć. Potem wrócił złamany, a jego wrażliwe oblicze wyrażało bezgraniczny smutek.

– Nie martw się – pocieszał go Yossarian najczulej, jak tylko mógł. – Na pewno znajdziesz ją jeszcze. Wiemy przecież, gdzie się kręcą wszystkie tutejsze kurwy.

– Proszę cię, nie mów tak o niej – poprosił Nately z taką miną, jakby miał się za chwilę rozpłakać.

– Przepraszam – mruknął Yossarian. Aarfy zagrzmiał jowialnie:

– Ulice roją się od setek kurew nie gorszych od niej. Ta nawet wcale nie jest ładna. – Wybuchnął srebrzystym śmiechem, w którym pobrzmiewała nuta wyższości i pewności siebie. – Pobiegłeś otworzyć przed nią drzwi, jakbyś był zakochany.

– Chyba jestem w niej zakochany – wyznał Nately zawstydzonym, stłumionym głosem.

Aarfy zmarszczył pulchne, okrągłe, różowe czoło z błazeńskim niedowierzaniem.

– Cha, cha, cha, cha! – zaśmiewał się poklepując się z uciechy po rozległych zgniłozielonych bokach swojej oficerskiej kurtki. – To ci dopiero bomba. Jesteś w niej zakochany? To prawdziwa bomba! – Aarfy miał tego samego popołudnia randkę z siostrą Czerwonego Krzyża, której ojciec był właścicielem znanej wytwórni mleczka magnezjowego. – Takiej dziewczyny powinieneś sobie poszukać, a nie uganiać się za pospolitą dziwką. Przecież ona nawet nie potrafi schludnie wyglądać.

– Wszystko mi jedno! – krzyknął Nately desperacko. – l proszę, żebyś się zamknął. Nie chcę w ogóle z tobą na ten temat rozmawiać.

– Zamknij się, Aarfy – powiedział Yossarian.

– Cha, cha, cha, cha! – śmiał się dalej Aarfy. – Wyobrażam sobie, co by powiedzieli twoi rodzice, gdyby się dowiedzieli, że zadajesz się z takimi flądrami. Twój ojciec jest bardzo dystyngowanym człowiekiem, sam wiesz.

– Nie powiem im – oświadczył Nately z determinacją. – Nie wspomnę o niej słowem ojcu ani matce, powiem im dopiero po ślubie.

– Po ślubie? – Rozbawienie Aarfy'ego doszło do szczytu. – Cha, cha, cha, cha! Teraz mówisz już zupełnie głupio. Przecież ty w ogóle jesteś jeszcze za młody, żeby wiedzieć, co to jest prawdziwa miłość.

Aarfy był autorytetem w sprawie prawdziwej miłości, ponieważ pokochał prawdziwą miłością ojca Nately'ego i perspektywę pracy u niego po wojnie na dobrym stanowisku w nagrodę za przyjaźń z Natelym. Aarfy był prowadzącym nawigatorem, który zagubił się po ukończeniu studiów i dotąd nie mógł się odnaleźć. Był jowialnym, wielkodusznym nawigatorem, który zawsze przebaczał kolegom z eskadry wściekłe wymyślania, jakimi go obrzucali za każdym razem, kiedy zabłądził w locie bojowym, prowadząc ich prosto w zmasowany ogień artylerii przeciwlotniczej. Tego wieczoru zabłądził na ulicach Rzymu i nigdy już nie odnalazł siostry Czerwonego Krzyża na wydaniu, ze znaną wytwórnią mleczka magnezjowego w posagu. Zabłądził w akcji na Ferrarę w dniu, kiedy zestrzelono Krafta, jak również w cotygodniowym dziecinnie łatwym locie na Parmę, kiedy usiłował wyprowadzić samoloty nad morze w pobliżu Livorno. Yossarian, zrzuciwszy bomby na nie bronione obiekty w głębi lądu, oparł się o grubą ścianę płyty pancernej z przymkniętymi oczami i wonnym papierosem w palcach. Nagle skądś się wziął ogień przeciwlotniczy i w telefonie pokładowym rozległ się wrzask McWatta:

– Artyleria! Artyleria! Gdzie my, do cholery, jesteśmy? Co się, u diabła, dzieje?

Yossarian przerażony otworzył oczy i ku swemu wielkiemu zdumieniu zobaczył pęczniejące czarne obłoczki wybuchów walące się na nich z góry i okrągłe jak melon, pogodne oblicze Aarfy'ego, który patrzył swoimi małymi oczkami na zbliżające się wybuchy z łagodnym oszołomieniem. Yossariana zatkało. Nagle poczuł, że zdrętwiała mu noga. McWatt zaczął nabierać wysokości i wrzeszczał przez telefon domagając się instrukcji. Yossarian rzucił się do przodu, żeby zobaczyć, gdzie się znajdują, i pozostał w tym samym miejscu. Nie mógł się ruszyć. Jednocześnie uświadomił sobie, że jest mokry. Spojrzał w dół na swoje krocze i poczuł, że robi mu się słabo. Wielka, nieregularna, szkarłatna plama rozpełzała się gwałtownie w górę po koszuli, jak ogromny morski potwór wypływający, aby go pożerać. Był ranny! Oddzielne strumyczki krwi, cieknące z jednej przesiąkniętej nogawki jak niezliczone, niepowstrzymane kolumny rojących się czerwonych robaczków, łączyły się w kałużę na podłodze. Serce w nim zamarło. Drugie potężne uderzenie wstrząsnęło samolotem. Yossarian zadrżał z obrzydzenia na widok swojej paskudnej rany i wrzasnął do Aarfy'ego:

79
{"b":"107014","o":1}