Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Yossarian poprzedniego wieczoru robił wszystko, co mógł, aby go ostrzec.

– Nie masz najmniejszej szansy, chłopie – powiedział zachmurzony. – Oni nienawidzą Żydów.

– Ale ja przecież nie jestem Żydem – odpowiedział Clevinger.

– To nie ma najmniejszego znaczenia – zapewnił go Yossarian i, jak się okazało, miał rację. – Oni są przeciwko wszystkim.

Clevingera ta ich nienawiść poraziła jak snop oślepiającego światła. Ci trzej nienawidzący go ludzie mówili jego językiem i nosili jego mundur, lecz gdy zobaczył ich wyprane z miłości twarze zastygłe raz na zawsze w skurczu złośliwej wrogości, zrozumiał natychmiast, że nigdzie na świecie – ani w faszystowskich czołgach, samolotach i łodziach podwodnych, ani w bunkrach, przy celownikach karabinów maszynowych, moździerzy i miotaczy ognia, ani nawet wśród najwprawniejszych artylerzystów doborowej dywizji przeciwlotniczej “Herman Goering" czy wśród strasznych bywalców wszystkich piwiarni Monachium i innych miast – nie ma nikogo, kto pałałby do niego większą nienawiścią.

9 Major Major Major Major

Majorowi Majorowi Majorowi Majorowi pech towarzyszył od kolebki.

Podobnie jak Miniver Cheevy, urodził się za późno – dokładnie o trzydzieści sześć godzin za późno, co musiało się odbić na zdrowiu jego matki, łagodnej, chorowitej kobiety, która po półtoradniowych bólach porodowych była zbyt wyczerpana, aby kontynuować spór o imię dziecka. Jej mąż kroczył szpitalnym korytarzem bez uśmiechu, z determinacją człowieka, który wie, czego chce. Ojciec majora Majora był potężnym, ponurym mężczyzną w ciężkich butach i w czarnym wełnianym garniturze. Bez wahania wypełnił formularz aktu urodzenia i nie zdradzając najmniejszego wzruszenia wręczył go siostrze oddziałowej. Pielęgniarka wzięła od niego blankiet i podreptała gdzieś bez słowa. Patrzył w ślad za nią, zastanawiając się, czy ona ma na sobie coś pod fartuchem.

Na sali jego żona leżała pod kocami wyczerpana, niczym zasuszona stara jarzyna, pomarszczona, sucha i blada, a jej osłabione tkanki niezdolne były do najmniejszego ruchu. Leżała w samym końcu sali, koło okna z popękanymi, brudnymi szybami. Niespokojne niebo siąpiło deszczem, dzień był zimny i ponury. W innych częściach szpitala kredowobiali ludzie o starczych, sinych wargach umierali zgodnie z planem. Mężczyzna stanął wyprostowany przy łóżku i przez dłuższą chwilę patrzył na leżącą kobietę.

– Dałem chłopcu na imię Kaleb, tak jak sobie życzyłaś – oświadczył wreszcie cicho.

Kobieta nie odpowiedziała i mężczyzna uśmiechnął się powoli. Zaplanował sobie to doskonale: żona śpi i nigdy się nie dowie, że ją okłamał, kiedy leżała na łożu boleści w powiatowym szpitalu na sali dla ubogich.

Takie były mizerne początki przyszłego nieudanego dowódcy eskadry, który spędzał teraz na Pianosie większą część dnia pracy podpisując oficjalne dokumenty nazwiskiem Washington Irving. Major Major pracowicie fałszował podpisy lewą ręką, żeby uniknąć zdemaskowania, chroniony przed wtargnięciem niepożądanych osób autorytetem władzy, której wcale nie pragnął, zamaskowany przyklejonymi wąsami i ciemnymi okularami, co miało stanowić dodatkowe zabezpieczenie przed kimś, kto mógłby przypadkowo zajrzeć przez staromodną celuloidową szybkę, z której jakiś złodziej wyciął sobie kawałek. Pomiędzy tymi dwoma punktami znaczącymi jego nieszczęsne przyjście na świat i obecny wątpliwy sukces mieściło się trzydzieści jeden ponurych lat samotności i frustracji.

Major Major urodził się za późno i był zbyt nijaki. Jedni rodzą się nijacy, inni w pocie czoła do nijakości przychodzą, innych nijakość szuka sama. W przypadku majora Majora wszystkie trzy stwierdzenia były prawdziwe. Nawet w gronie zupełnych miernot wyróżniał się swoją jeszcze większą miernością i każdy, kto się z nim zetknął, pozostawał pod wrażeniem jego nieprzeciętnej przeciętności.

Majora Majora od początku prześladowały trzy nieszczęścia: jego matka, jego ojciec i Henry Fonda, do którego major Major był nieco podobny.niemal od urodzenia. Na długo przedtem, zanim w ogóle miał pojęcie, kto to jest Henry Fonda, wszędzie, gdziekolwiek się pokazał, stawał się przedmiotem niepochlebnych porównań. Zupełnie obcy ludzie uważali, że mogą go krytykować, i w rezultacie już od wczesnej młodości w poczuciu winy zaczął bać się ludzi, odczuwając żałosny przymus nieustannego kajania się przed społeczeństwem za to, że nie jest Henrym Fonda. Niełatwo jest iść przez życie komuś, kto wygląda prawie jak Henry Fonda, jednak major Major ani myślał dać za wygraną, odziedziczył bowiem nieustępliwość po ojcu, który odznaczał się również wysokim wzrostem i poczuciem humoru.

Ojciec majora Majora był trzeźwo myślącym, bogobojnym człowiekiem, a jego ulubionym dowcipem było ujmowanie sobie lat. Był długonogim i długorękim farmerem, pobożnym, miłującym wolność, niezłomnym, przestrzegającym prawa indywidualistą i święcie wierzył, że pomoc federalna dla kogokolwiek poza farmerami to krecia robota socjalistów. Głosił potrzebę oszczędności i pracy i występował przeciwko rozwiązłym kobietom, które mu odmówiły. Jego specjalnością była lucerna i żył z tego, że jej nie uprawiał. Rząd płacił mu dobrze za każdy korzec lucerny, którego nie zebrał. Im więcej lucerny nie uprawiał, tym więcej pieniędzy dostawał od rządu i za każdy nie zarobiony grosz kupował ziemię, aby zwiększyć ilość nie uprawianej lucerny. Ojciec majora Majora pracował bez wytchnienia nad nieuprawianiem lucerny. Długie zimowe wieczory spędzał w domu nie naprawiając uprzęży i codziennie skoro południe zrywał się z łóżka, aby dopilnować, czy nic nie zostało zrobione. Mądrze inwestując stał się wkrótce najpoważniejszym nieproducentem lucerny w okolicy. Sąsiedzi przychodzili do niego po radę w najróżniejszych sprawach, gdyż dorobił się sporej fortuny, co było dowodem mądrości.

– Jako posiejecie, tako będziecie zbierać – radził niezmiennie, na co sąsiedzi niezmiennie odpowiadali “Amen".

Ojciec majora Majora wypowiadał się zawsze za ograniczeniem wydatków rządowych, pod warunkiem, że nie będzie to kolidowało ze świętym obowiązkiem płacenia farmerom jak najwyższych stawek za lucernę, której nikt nie potrzebował, albo wręcz za nieuprawianie lucerny. Był dumnym, niezależnym człowiekiem, który występował przeciwko zasiłkom dla bezrobotnych i nigdy nie wahał się skomleć, kwilić i żebrać, żeby wycyganić, od kogo się tylko da, tyle, ile tylko się da. Był też człowiekiem pobożnym, zawsze chętnym do wygłaszania kazań.

– Bóg dał nam, dobrym farmerom, po dwie silne ręce, abyśmy mogli brać tyle, ile tylko uda nam się zagarnąć – głosił z zapałem na schodach sądu, albo przed wejściem do domu towarowego, gdzie czekał, aż kłótliwa, stale żująca gumę młoda kasjerka, za którą się uganiał, wyjdzie i rzuci mu gniewne spojrzenie. – Gdyby Bóg nie chciał, żebyśmy zgarniali do siebie, nie dałby nam rąk do zgarniania – nauczał. “Amen" mruczeli w odpowiedzi słuchacze.

Ojciec majora Majora wierzył po kalwińsku w przeznaczenie i przyjmował nieszczęścia innych za przejaw woli bożej. Palił papierosy, pił whisky, przepada) za dobrym dowcipem i pobudzającą intelektualną rozmową, szczególnie jego własną, kiedy kłamał na temat swojego wieku albo opowiadał swój ulubiony dowcip o Bogu i o kłopotach żony z urodzeniem majora Majora. Ten jego ulubiony dowcip o Bogu i kłopotach jego żony polegał na tym, że Bóg w ciągu sześciu dni stworzył cały świat, podczas gdy jego żonie aż półtora dnia zajęło wydanie na świat jednego tylko majora Majora. Człowiek mniejszego kalibru mógłby snuć się tego dnia jak błędny po korytarzu szpitala, człowiek słabszy duchem mógłby poprzestać na takich kompromisowych rozwiązaniach, jak Tambur Major, Minor Major czy Vis Major, ale ojciec majora Majora czekał czternaście lat na taką okazję, a nie należał do tych, którzy okazje marnują. Ojciec majora Majora miał dobry dowcip na temat okazji. “Okazja puka do naszych drzwi tylko raz" – mawiał. Ojciec majora Majora powtarzał ten dowcip przy każdej okazji.

22
{"b":"107014","o":1}