Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A tak gnijesz tutaj.

Doktor Daneeka wybuchnął gniewem.

– Tak? Za to przynajmniej wyjdę z tej wojny cało, czego nie można powiedzieć o tobie.

– To właśnie usiłuję ci wytłumaczyć, do jasnej cholery! Proszę cię, żebyś uratował mi życie.

– Ratowanie ci życia nie należy do moich obowiązków – odpowiedział posępnie doktor Daneeka.

– A co należy do twoich obowiązków?

– Nie wiem, co należy do moich obowiązków. Nauczono mnie tylko, że mam przestrzegać etyki zawodowej i nigdy nie zeznawać przeciwko innemu lekarzowi. Posłuchaj. Czy myślisz, że tylko twoje życie jest w niebezpieczeństwie? To co ja mam powiedzieć? Ci dwaj szarlatani, którzy pracują u mnie w ambulatorium, nadal nie potrafią określić, co mi jest.

– Może masz tumor Ewinga – mruknął sarkastycznie Yossarian.

– Naprawdę tak myślisz? – krzyknął z przerażeniem doktor Daneeka.

– E, nie wiem – odpowiedział Yossarian zniecierpliwiony. -Wiem tylko, że więcej już nie polecę. Chyba mnie nie rozstrzelają, co? Mam pięćdziesiąt jeden akcji bojowych.

– Dlaczego nie zaliczysz pięćdziesięciu pięciu, zanim postawisz sprawę na ostrzu noża? – poradził doktor Daneeka. – Tak się rzucasz, a nigdy nie zaliczyłeś obowiązkowej kolejki lotów.

– A jak mam to zrobić, do cholery? Jak tylko zbliżam się do końca, pułkownik podnosi normę.

– Nie możesz zakończyć kolejki, bo stale uciekasz do szpitala albo jeździsz do Rzymu. Miałbyś o wiele mocniejszą pozycję, gdybyś zaliczył pięćdziesiąt pięć akcji i wtedy odmówił dalszych lotów. Może wówczas zobaczyłbym, czy da się coś zrobić.

– Obiecujesz?

– Obiecuję.

– Co obiecujesz?

– Obiecuję, że może pomyślę, czy da się coś zrobić w twojej sprawie, jeżeli zaliczysz pięćdziesiąt pięć akcji i jeżeli załatwisz, żeby McWatt wpisał znowu moje nazwisko do książki lotów, tak żebym mógł dostać dodatek lotniczy bez latania. Boję się samolotów. Czytałeś o tej katastrofie lotniczej w Idaho trzy tygodnie temu? Zginęło sześć osób. To straszne. Nie rozumiem, dlaczego muszę wylatać te cztery godziny miesięcznie, żeby dostać dodatek lotniczy. Czy ja mam za mało zmartwień, żebym musiał się jeszcze martwić, czy nie zginę w katastrofie lotniczej?

– Nie ty jeden – powiedział Yossarian. – Ja też się przejmuję katastrofami lotniczymi.

– Tak, ale ja się jeszcze przejmuję tym tumorem Ewinga – pochwalił się doktor Daneeka. – Czy sądzisz, że dlatego mam stale założony nos i jest mi zimno? Zmierz mi tętno.

Yossarian też bał się rumoru Ewinga i melanomy. Katastrofy czaiły się zewsząd, tak liczne, że tracił rachubę. Kiedy zastanawiał się nad wszystkimi chorobami i wypadkami, które mu zagrażają, był szczerze zdumiony, że udało mu się przeżyć tak długo w dobrym zdrowiu. Zakrawało to na cud. Każdy nowy dzień był pojedynkiem ze śmiercią. A on od dwudziestu ośmiu lat wygrywał.

18 Żołnierz, który wszystko widział podwójnie

Yossarian zawdzięczał zdrowie ćwiczeniom fizycznym na świeżym powietrzu, pracy zespołowej i duchowi sportowemu, gdyż uciekając przed tym wszystkim odkrył po raz pierwszy szpital. Kiedy pewnego popołudnia instruktor wychowania fizycznego w Lowery Field kazał wszystkim wyjść na zajęcia, Yossarian, wówczas jeszcze szeregowy, zgłosił się zamiast tego do izby chorych mówiąc, że boli go w prawym boku.

– Zjeżdżaj stąd – powiedział lekarz dyżurny, który rozwiązywał krzyżówkę.

– Nie możemy kazać mu zjeżdżać – wtrącił się kapral. – Jest nowe zalecenie w sprawie pacjentów z bólami w obrębie jamy brzusznej. Mamy ich trzymać na obserwacji przez pięć dni, bo za dużo tych, którym kazaliśmy zjeżdżać, umierało.

– Dobra – jękną) lekarz – trzymajcie go przez pięć dni na obserwacji, a potem każcie mu zjeżdżać.

Zabrano Yossarianowi ubranie i położono go w sali, gdzie było mu bardzo dobrze, jeżeli tylko nikt w pobliżu nie chrapał. Rano wpadł młody, życzliwy lekarz – Anglik, żeby go spytać o wątrobę.

– Myślę, że to ślepa kiszka – powiedział Yossarian.

– Ślepa kiszka jest do niczego – oświadczył Anglik autorytatywnie. – Jak ci nawali wyrostek, możemy go wyciąć i prawie natychmiast odesłać cię do szeregów. Natomiast przychodząc do nas z wątrobą możesz nas wodzić za nos tygodniami. Wątroba, uważasz, jest dla nas wielką, brzydką tajemnicą. Jeżeli kiedyś jadłeś wątróbkę, to mnie bez trudu zrozumiesz. Wiemy dzisiaj prawie na pewno, że wątroba istnieje, i mamy niejakie pojęcie o tym, jak funkcjonuje, kiedy funkcjonuje tak, jak powinna. Poza tym błądzimy po omacku. Bo cóż to jest wątroba? Mój ojciec, na przykład, umarł na raka wątroby i czuł się doskonale aż do dnia śmierci. Nigdy go nawet nie zabolało. Właściwie to szkoda, bo go nienawidziłem. Na tle zazdrości o matkę, rozumiesz?

– Skąd się tu wziął angielski lekarz wojskowy? – zainteresował się Yossarian.

Oficer wybuchnął śmiechem.

– Opowiem ci o tym, jak przyjdę jutro rano. I wyrzuć ten idiotyczny worek z lodem, zanim umrzesz na zapalenie płuc.

Yossarian nigdy go już więcej nie widział. To była jedna z sympatycznych cech lekarzy w tym szpitalu; żadnego z nich nie oglądało się dwukrotnie. Przychodzili, odchodzili i znikali na zawsze. Nazajutrz rano zamiast Anglika przyszła grupa lekarzy, których widział po raz pierwszy w życiu, żeby go spytać o wyrostek.

– Wyrostek mam w porządku – poinformował ich Yossarian. – Doktor powiedział wczoraj, że to wątroba.

– Może to jest wątroba – powiedział najstarszy stopniem, siwowłosy oficer. – Jaki jest opad?

– Nie robiono mu opadu.

– To proszę natychmiast zrobić. Nie możemy ryzykować z pacjentem w takim stanie. Musimy mieć dokumentację na wypadek zgonu. Doktor zapisał coś w notesie i zwrócił się do Yossariana:

– Na razie przykładajcie nadal worek z lodem. To bardzo ważne.

– Nie mam worka z lodem.

– No to postarajcie się. Musi tu gdzieś być worek na lód. I zawołajcie kogoś, kiedy ból stanie się nie do wytrzymania.

Po dziesięciu dniach nowa grupa lekarzy przyniosła Yossarianowi złą wiadomość: stan jego zdrowia jest doskonały i musi opuścić szpital. Uratował go w ostatniej chwili pacjent z naprzeciwka, który zaczął wszystko widzieć podwójnie. Bez żadnego ostrzeżenia usiadł w łóżku i wrzasnął:

– Widzę wszystko podwójnie!

Pielęgniarka pisnęła, sanitariusz zemdlał. Ze wszystkich stron zbiegli się lekarze z igłami, lampami, rurkami, gumowymi młoteczkami i kamertonami. Inni toczyli bardziej skomplikowane instrumenty na kółkach. Pacjenta dla wszystkich nie wystarczyło, specjaliści więc przepychali się podnieceni, powarkując na kolegów z pierwszego rzędu, żeby się pośpieszyli i dali szansę następnym. Pułkownik z wielkim czołem, w rogowych okularach na nosie pierwszy postawił diagnozę.

– To zapalenie opon mózgowych – zawołał z naciskiem, dając znaki pozostałym lekarzom, aby się odsunęli. – Chociaż Bóg mi świadkiem, że nie ma żadnych podstaw, żeby tak sądzić.

– No to dlaczego wybierać akurat zapalenie opon mózgowych?

– spytał z grzecznym uśmiechem major. – Dlaczego, na przykład, nie ostre zapalenie nerek?

– Dlatego, że jestem specjalistą od zapalenia opon mózgowych, a nie od ostrego zapalenia nerek – odparł pułkownik. – I nie mam zamiaru oddawać go bez walki jakimś nerkarzom. Ja byłem przy nim pierwszy.

W końcu jednak lekarze doszli do porozumienia. Uznali zgodnie, że nie mają pojęcia, co jest żołnierzowi, który widzi wszystko podwójnie, i wywieźli go do innego pokoju, a w stosunku do wszystkich pacjentów z jego sali zarządzili dwutygodniową kwarantannę.

Święto Dziękczynienia spędził Yossarian najspokojniej w szpitalu. Jedynym zgrzytem był indyk na obiad, ale nawet ten był zupełnie niezły. Był to najbardziej racjonalny Dzień Dziękczynienia w jego życiu i poprzysiągł sobie uroczyście, że odtąd wszystkie Święta Dziękczynienia spędzać będzie w klasztornym azylu szpitala. Złamał tę uroczystą przysięgę zaraz w następnym roku, spędzając święta w hotelowym pokoiku na intelektualnej rozmowie z żoną porucznika Scheisskopfa, która na tę okazję zawiesiła sobie na szyi numerki identyfikacyjne Dori Duz i z namaszczeniem wytykała Yossarianowi cyniczny i gruboskórny stosunek do Święta Dziękczynienia, mimo że podobnie jak on nie wierzyła w Boga.

48
{"b":"107014","o":1}