– Gdyby jeszcze znaleźć właściciela mojej malarii, mielibyśmy spokój. To nie znaczy, że mam coś przeciwko malarii. Mogę równie dobrze dekować się na malarię jak na co innego. Po prostu uważam, że dzieje się niesprawiedliwość. Dlaczego ja mam mieć czyjąś malarię, a ty mojego trypra?
– Mam coś gorszego niż twój tryper – powiedział Yossarian. – Przez tego twojego trypra muszę brać udział w akcjach bojowych, dopóki mnie nie zabiją.
– To jeszcze pogarsza sprawę. Gdzie tu jest jakaś sprawiedliwość?
– Dwa i pół tygodnia temu miałem przyjaciela nazwiskiem Clevinger, który uważał, że to jest bardzo sprawiedliwe.
– Jest to najwyższy rodzaj sprawiedliwości – tryumfował wówczas Clevinger klaszcząc w dłonie i śmiejąc się wesoło. – Przypomina mi to Hipolita Eurypidesa, gdzie młodzieńcza swawolność Tezeusza staje się zapewne przyczyną ascetyzmu jego syna, co ściąga na nich nieszczęście i doprowadza ich wszystkich do zguby. Może ten epizod z damą z Kobiecego Korpusu Pomocniczego nauczy cię, jak niebezpieczna jest rozwiązłość płciowa.
– To mnie nauczyło, jak niebezpieczne mogą być cukierki.
– Czy nie widzisz, że twoje kłopoty wynikają również z twojej winy? – mówił dalej Clevinger z nie ukrywaną satysfakcją. – Przecież gdyby nie te dziesięć dni w szpitalu z chorobą weneryczną tam, w Afryce, to mógłbyś zaliczyć dwadzieścia pięć lotów i wrócić do kraju, zanim zginął pułkownik Nevers i na jego miejsce przyszedł pułkownik Cathcart.
– A ty? – odpowiedział Yossarian. – Nie złapałeś trypra w Marakeszu, a masz takie same kłopoty jak ja.
– Nie wiem – wyznał Clevinger udając zatroskanie. – Widocznie mam jakiś bardzo ciężki grzech na sumieniu.
– Naprawdę w to wierzysz? Clevinger roześmiał się.
– Oczywiście, że nie. Lubię tylko z ciebie pożartować.
Zbyt wiele było niebezpieczeństw, z którymi Yossarian musiał się nieustannie liczyć. Byli na przykład Hitler, Mussolini i Tojo, i wszyscy trzej uparli się, żeby go zabić. Był porucznik Scheisskopf, fanatyk defilad, i nalany pułkownik z wielkim wąsem, fanatyk odwetu, i oni też chcieli go zabić. Byli Appleby, Hayermeyer, Black i Korn. Siostry Cramer i Duckett, był tego prawie pewien, też pragnęły jego śmierci, podobnie jak Teksańczyk i facet z Wydziału Śledczego, co do którego nie miał najmniejszych wątpliwości. Jego śmierci pragnęli barmani, murarze i kierowcy autobusów z całego świata, właściciele domów i lokatorzy, zdrajcy i patrioci, kaci, krwiopijcy i lokaje. To była tajemnica, którą Snowden wyjawił mu w locie nad Awinionem – wszyscy oni chcieli go wykończyć i Snowden puścił na ten temat farbę, zalewając cały tył samolotu.
Poza tym mogły go załatwić gruczoły limfatyczne. Były nerki, osłonki nerwowe i ciałka. Były guzy mózgu. Była choroba Hodgkina, białaczka i amiotroficzna lateralna skleroza. Były żyzne, czerwone pastwiska tkanki łącznej, gotowe przyjąć i wykarmić komórkę rakową. Były choroby skóry, choroby kości, choroby płuc, choroby żołądka, choroby serca, krwi i arterii. Były choroby głowy, choroby szyi, choroby piersi, choroby kiszek, choroby krocza. Były nawet choroby stóp. Miliardy sumiennych komórek utleniało się dzień i noc jak tępe zwierzęta w skomplikowanym procesie utrzymywania go przy życiu, a każda z nich była potencjalnym zdrajcą i wrogiem. Było tych chorób tyle, że jedynie ktoś z chorą wyobraźnią mógł myśleć o nich tak często jak on i Joe Głodomór.
Joe Głodomór zestawiał listy chorób śmiertelnych i porządkował je w kolejności alfabetycznej, żeby móc w każdej chwili trafić palcem w tę, którą chciał się przejmować. Bardzo go denerwowało, kiedy mu się jakaś choroba zawieruszyła albo kiedy nie mógł uzupełnić swojej listy, i wtedy zlany zimnym potem pędził po ratunek do doktora Daneeki.
– Daj mu tumor Ewinga – radził Yossarian doktorowi, który przyszedł się go poradzić w sprawie Joego Głodomora – i dodaj mu melanomę. Joe Głodomór lubi choroby przewlekłe, ale jeszcze bardziej lubi galopujące.
Doktor Daneeka nie znał żadnej z tych chorób.
– Jak ty to robisz, że znasz tyle chorób? – spytał z zawodowym szacunkiem.
– Dowiaduję się o nich w szpitalu, studiując “Reader's Digest". Yossarian znał tyle chorób, których należało się obawiać, że czasami miał ochotę pójść do szpitala na dobre i przeleżeć resztę życia pod namiotem tlenowym, z kompletem specjalistów i pielęgniarek czuwających po jednej stronie łóżka przez dwadzieścia cztery godziny na dobę na wypadek, gdyby coś zaczęło nawalać, i z jednym co najmniej chirurgiem z drugiej strony, który, z uniesionym skalpelem, gotów byłby skoczyć i ciąć, gdy tylko zajdzie potrzeba. Tętniak, na przykład; w jaki inny sposób można go uratować w razie tętniaka aorty? Yossarian czuł się znacznie bezpieczniej w szpitalu niż gdzie indziej, mimo że chirurg ze skalpelem wywoływał w nim największe obrzydzenie. W szpitalu mógł zacząć wrzeszczeć i przynajmniej ktoś by przybiegł l usiłował pomóc, gdzie indziej wsadziliby go do więzienia, gdyby zaczął krzyczeć o wszystkich tych sprawach, o których powinno się jego zdaniem krzyczeć, albo posłaliby go do szpitala. Jedną z tych rzeczy, o których chciał zacząć krzyczeć, był nóż chirurga, jaki prędzej czy później czeka wszystkich, którym uda się dożyć do śmierci. Często zastanawiał się, czy rozpozna pierwszy dreszcz, uderzenie krwi, strzyknięcie w kościach, ból, czknięcie, kichnięcie, piętno, letarg, drgnięcie głosu, utratę równowagi lub lukę w pamięci, która będzie sygnałem nieuniknionego początku nieuniknionego końca.
Bał się też, że doktor Daneeka odmówi mu pomocy, kiedy szedł do niego powtórnie po tym, jak wyskoczył z pokoju majora Majora, i miał rację.
– Tobie się wydaje, że masz powody do obaw? – spytał doktor Daneeka unosząc subtelną, nienaganną czarną głowę, aby obrzucić Yossariana gniewnym spojrzeniem łzawych oczu. – To co ja mam powiedzieć? Moja bezcenna wiedza medyczna rdzewieje na tej parszywej wyspie, a tymczasem inni lekarze zgarniają forsę. Czy sądzisz, że przyjemnie mi jest siedzieć tutaj i dzień w dzień odmawiać ci pomocy? Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby odmówić ci pomocy w Stanach albo gdzieś na przykład w Rzymie. Ale odmawianie ci tutaj mnie również nie przychodzi łatwo.
– No to nie odmawiaj. Zwolnij mnie od latania.
– Nie mogę cię zwolnić – mruknął doktor Daneeka. – Ile razy mam ci to powtarzać?
– Właśnie że możesz. Major Major powiedział mi, że właśnie ty jesteś jedynym człowiekiem w eskadrze, który może mnie zwolnić.
Doktor Daneeka nie wierzył własnym uszom.
– Major Major ci to powiedział? Kiedy?
– Kiedy go przewróciłem w rowie.
– Major Major ci to powiedział? W rowie?
– Powiedział mi to u siebie, kiedy wyszliśmy z rowu i wskoczyliśmy do jego pokoju. Powiedział mi, żebym nikomu nie mówił, że to on mi powiedział, więc nie powtarzaj tego nikomu.
– A to nędzny, podstępny intrygant! – zawołał doktor Daneeka. – Miał nikomu o tym nie mówić. Czy powiedział ci też, w jaki sposób mogę cię zwolnić?
– Po prostu pisząc na kawałku papieru, że jestem na granicy załamania psychicznego, i wysyłając to do sztabu grupy. Doktor Stubbs stale zwalnia ludzi w swojej eskadrze, więc dlaczego ty nie możesz?
– I co się dzieje z tymi zwolnionymi przez Stubbsa? – spytał doktor Daneeka drwiąco^ – Trafiają z powrotem na listę personelu walczącego, prawda? A on wpada jak śliwka w gówno. Jasne, że mogę cię zwolnić pisząc na kartce papieru, że jesteś niezdolny do latania. Ale jest pewien haczyk.
– Paragraf dwudziesty drugi?
– Jasne. Jeżeli zwolnię cię od udziału w akcjach bojowych, dowództwo grupy musiałoby zatwierdzić moją decyzję, czego nie zrobi. Wciągną cię z powrotem na listę personelu bojowego, a ja gdzie wtedy będę? W drodze na Pacyfik zapewne. Nie, dziękuję. Nie mam zamiaru narażać się dla twojej przyjemności.
– A może warto spróbować? – nalegał Yossarian. – Co cię tu trzyma na Pianosie?
– Pianosa jest okropna, lepsza jednak niż Ocean Spokojny. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby mnie wysłali w jakąś cywilizowaną okolicę, gdzie mógłbym zarobić od czasu do czasu parę dolarów na skrobankach. Ale na Oceanie Spokojnym nie ma nic, tylko dżungla i monsuny. Gniłbym tam za życia.