Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przyjście na świat z pewnym podobieństwem do Henry'ego Fondy było tylko pierwszym z długich serii kawałów, które los zgotował nieszczęsnemu majorowi Majorowi w jego niewesołym życiu. Drugim było to, że przyszedł na świat jako Major Major Major. Fakt ten był początkowo tajemnicą znaną tylko jego ojcu. Prawdziwe imię majora Majora zostało ujawnione dopiero przy zapisywaniu go do przedszkola i skutki tego były katastrofalne. Wiadomość ta stała się przyczyną śmierci jego matki, która straciła wszelką chęć do życia, uschła i zmarła, co zresztą było na rękę jego ojcu, który zdecydował się ożenić z tą swoją kłótliwą kasjerką z domu towarowego, skoro inaczej nie mógł jej zdobyć, a nie widział możliwości pozbycia się dotychczasowej żony, jeżeli jej nie spłaci albo nie zatłucze.

Dla samego majora Majora skutki były prawie równie katastrofalne. U progu życia zetknął się z brutalną i zaskakującą prawdą, że nie jest, jak sądził dotychczas, Kalebem Majorem, ale kimś zupełnie obcym nazwiskiem Major Major Major, o kim ani on, ani nikt inny dotychczas nawet nie słyszał. Nieliczni towarzysze zabaw odeszli od niego i nigdy już nie wrócili, gdyż nie mieli zaufania do obcych, zwłaszcza takich, którzy ich już raz oszukali, podając się za kogoś, kogo znali od lat. Nikt nie chciał mieć z nim do czynienia. Zaczął się potykać i upuszczać przedmioty. Zbliżał się nieśmiało i z nadzieją do każdego nowego człowieka i zawsze kończyło się to rozczarowaniem. Ponieważ rozpaczliwie potrzebował przyjaciela, nigdy nie mógł go znaleźć. Wyrósł niezgrabnie na wysokiego, dziwnego, marzycielskiego chłopca o spłoszonych oczach i bardzo delikatnych ustach, na których zapraszający uśmiech zamieniał się w grymas bólu za każdym razem, kiedy go odepchnięto.

Był grzeczny dla starszych, ale oni go nie lubili, mimo że zawsze stosował się do ich poleceń. Mówili mu, żeby nie mówił hop, póki nie przeskoczy, więc nie mówił. Mówili mu, żeby nie odkładał na jutro tego, co ma zrobić dzisiaj, więc nie odkładał. Mówili mu, żeby czcił ojca swego i matkę swoją, więc czcił. Mówili mu, że nie wolno zabijać, więc nie zabijał, dopóki go nie wzięli do wojska. Tam powiedzieli mu, że ma zabijać, więc zabijał. Zawsze nadstawiał drugi policzek i nigdy nie czynił drugiemu, co jemu nie było miłe. Kiedy dawał jałmużnę, jego lewica nie wiedziała, co robi prawica. Nigdy nie używał imienia Pana Boga swego nadaremno, nie cudzołożył i nie pożądał osła bliźniego swego. Co więcej, kochał wręcz bliźniego swego i nigdy nie mówił fałszywego świadectwa przeciwko niemu. Przełożeni Majora Majora nie lubili go za ten skrajny nonkonformizm.

Ponieważ nie miał nic lepszego do roboty, uczył się dobrze. Na uniwersytecie stanowym tak się przejmował studiami, że homoseksualiści podejrzewali go o komunizm, a komuniści o homoseksualizm. Wybrał sobie specjalizację z historii Anglii, co okazało się błędem.

– Historia Anglii! – ryknął z oburzeniem srebrnogrzywy senator z jego stanu. – A dlaczego nie historia Ameryki? Historia Ameryki nie ustępuje żadnej innej historii na świecie!

Major Major przepisał się natychmiast na literaturę amerykańską, ale w tym czasie figurował już w kartotekach FBI. Na samotnej farmie, która była domem rodzinnym Majora Majora, mieszkało sześć osób i terier szkocki. Pięcioro z nich wraz z terierem szkockim było, jak się okazało, agentami FBI. Wkrótce mieli tyle materiału obciążającego Majora Majora, że mogli z nim zrobić, co chcieli. Nie przyszło im jednak do głowy nic lepszego, jak wcielić go do wojska jako szeregowca i po czterech dniach mianować majorem, przez co kongresmeni, którzy nie mieli akurat nad czym się zastanawiać, chodzili tam i z powrotem po ulicach Waszyngtonu mrucząc: “Kto zrobił Majora Majora majorem? Kto zrobił Majora Majora majorem?"

W rzeczywistości awansował go komputer, który pod względem poczucia humoru dorównywał prawie ojcu Majora Majora. Kiedy wybuchła wojna, Major Major nadal był uległy i potulny. Powiedzieli mu, że ma iść do wojska, to poszedł. Powiedzieli mu, żeby złożył podanie do oficerskiej szkoły lotniczej, to złożył i zaraz następnej nocy znalazł się o trzeciej nad ranem boso w lodowatym błocie, przed obliczem marsowego sierżanta z południowego zachodu, który oznajmił, że potrafi zgnoić każdego ze swoich podkomendnych, i szykował się, żeby im to udowodnić. Rekrutów z jego eskadry zaledwie przed kilkoma minutami kaprale wyrwali brutalnie ze snu i kazali im ustawić się przed kancelarią. Los nadal nie oszczędzał majora Majora. Stanęli na zbiórce w cywilnych ubraniach, w jakich przed trzema dniami zgłosili się do wojska. Ci, którzy zatrzymali się, wkładając buty i skarpetki, zostali odesłani do swoich zimnych, wilgotnych, ciemnych namiotów, żeby je zdjąć, i teraz wszyscy stali boso w błocie przed sierżantem, który toczył po ich twarzach kamiennym wzrokiem i twierdził, że może zgnoić każdego z nich. Nikt nie miał ochoty wdawać się z nim w dyskusję.

Następnego dnia niespodziewany awans Majora Majora do stopnia majora pogrążył wojowniczego sierżanta w bezdennej rozpaczy; gdyż nie mógł się już teraz chwalić że może zgnoić każdego. Przez wiele godzin rozmyślał ponuro w swoim namiocie niczym biblijny Saul, nie wpuszczając nikogo, podczas gdy doborowa gwardia jego kaprali stalą zbita z tropu na straży. O trzeciej nad ranem znalazł wyjście z sytuacji i major Major oraz pozostali rekruci zostali znowu brutalnie wyrwani ze snu i ustawieni boso w mglistym blasku przedświtu na wprost kancelarii, gdzie dziarsko wsparty pod boki sierżant czekał już nie mogąc się doczekać, kiedy będzie mógł do nich przemówić.

– Ja i major Major – oświadczył tym samym twardym, ostrym głosem, jakim przemawiał do nich poprzedniej nocy – możemy zgnoić każdego z was.

Oficerowie bazy zajęli się problemem majora Majora nieco później tego samego dnia. Jak mieli się ustosunkować do takiego majora jak Major Major? Poniżyć go to znaczyło poniżyć wszystkich oficerów równych i niższych stopniem. Z drugiej strony traktowanie go z należnymi honorami było nie do pomyślenia. Na szczęście major Major złożył podanie o przyjęcie do oficerskiej szkoły lotniczej. Rozkaz przeniesienia wpłynął do kancelarii późnym popołudniem, a już o trzeciej nad ranem major Major został znów brutalnie obudzony, po czym sierżant życząc mu szczęśliwej drogi wsadził go do samolotu odlatującego na zachód.

Porucznik Scheisskopf zbladł jak prześcieradło, kiedy major Major zameldował się u niego w Kalifornii boso z błotem zaschniętym między palcami. Major Major był pewien, że obudzono go brutalnie znowu po to, żeby go potrzymać boso na błocie, zostawił więc buty i skarpetki w namiocie. Cywilne ubranie, w którym stanął przed porucznikiem Scheisskopfem, było brudne i wymięte. Porucznik Scheisskopf, którego nie otaczała jeszcze sława specjalisty od defilad, poczuł gwałtowny dreszcz na myśl o majorze Majorze defilującym w najbliższą niedzielę na bosaka w jego eskadrze…

– Niech się pan natychmiast zgłosi do szpitala – wymamrotał, kiedy odzyskał mowę – i powie, że jest pan chory. Proszę tam pozostać, dopóki nie wydadzą panu pieniędzy i nie będzie pan mógł kupić jakiegoś munduru. I jakichś butów. Koniecznie niech pan kupi buty.

– Tak jest, panie poruczniku.

– Nie musi pan zwracać się do mnie w ten sposób, panie majorze – zauważył porucznik Scheisskopf. – Jest pan starszy stopniem.

– Tak jest, panie poruczniku. Może i jestem starszy stopniem od pana porucznika, ale pan porucznik jest moim przełożonym.

– Tak jest, panie majorze, to prawda – zgodził się porucznik Scheisskopf. – Pan major jest starszy stopniem, ale ja jestem przełożonym pana majora. Niech więc pan wykonuje moje polecenia, jeśli chce pan uniknąć nieprzyjemności, panie majorze. Niech się pan zgłosi do szpitala i powie, że jest pan chory. Proszę tam pozostać, dopóki nie wydadzą panu pieniędzy i nie będzie pan mógł kupić jakiegoś munduru.

– Tak jest, panie poruczniku.

– I jakichś butów, panie majorze. Niech pan przede wszystkim kupi jakieś buty.

23
{"b":"107014","o":1}