Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Urwało mi jaja! Aarfy, urwało mi jaja! – Aarfy nie słyszał, więc Yossarian pochylił się i potrząsnął go za ramię. – Aarfy, ratuj! – błagał bliski płaczu. – Jestem ranny! Jestem ranny!

Aarfy odwrócił się powoli z pustym, błazeńskim uśmiechem.

– Co? – spytał.

– Jestem ranny, Aarfy! Ratuj mnie!

Aarfy uśmiechnął się znowu i dobrodusznie wzruszył ramionami.

– Nie słyszę, co mówisz – powiedział.

– Przecież widzisz! – krzyknął Yossarian z niedowierzaniem i wskazał na rozszerzającą się kałużę krwi wokół siebie. – Jestem ranny! Pomóż mi, na miłość boską! Aarfy, ratuj!

– Nadal cię nie słyszę – poskarżył się Aarfy wyrozumiale, przykładając swoją kluchowatą dłoń do wyblakłej konchy ucha. – Co mówisz?

– Mniejsza z tym – odpowiedział Yossarian gasnącym głosem, nagle zmęczony krzykiem i całą tą przygnębiającą, irytującą i śmieszną sytuacją. Umierał i nikt o tym nie wiedział. Mniejsza z tym.

– Co? – krzyknął Aarfy.

– Mówiłem, że urwało mi jaja! Nie słyszysz? Mam ranę w pachwinie!

– Nie słyszę – powiedział z pretensją Aarfy.

– Powiedziałem już, mniejsza z tym! – wrzasnął Yossarian czując z przerażeniem, że znalazł się w pułapce, i zaczął drżeć z zimna i osłabienia.

Aarfy z żalem pokręcił głową i zbliżył swoje nieprzyzwoite, jakby nabrzmiałe mlekiem ucho tuż do twarzy Yossariana.

– Musisz mówić głośniej, mój drogi – powiedział.

– Daj mi spokój, ty bydlaku! Daj mi spokój, tępy, niewrażliwy bydlaku! – załkał Yossarian. Chciał uderzyć Aarfy'ego, ale nie miał siły unieść ręki, postanowił więc zasnąć i osunął się na bok zemdlony.

Był ranny w udo i kiedy odzyskał przytomność, zobaczył klęczącego nad sobą McWatta. Poczuł ulgę, mimo że nadal widział rozmazaną, pulchną twarz Aarfy'ego, który z pogodnym zainteresowaniem zaglądał McWattowi przez ramię. Yossarian uśmiechnął się blado do McWatta, czując się bardzo chory, i spytał:

– Kto pilnuje sklepu? – McWatt nawet nie drgnął. Z narastającym strachem Yossarian zebrał siły i powtórzył pytanie najgłośniej, jak tylko mógł.

McWatt podniósł wzrok.

– O rany, cieszę się, że żyjesz! – zawołał z potężnym westchnieniem ulgi. Wesołe, przyjazne zmarszczki wokół jego oczu zbielały z napięcia i wypełniły się potem, kiedy owijał nie kończącym się bandażem gruby kompres z waty, którego ciężar Yossarian odczuwał na wewnętrznej stronie uda. – Przy sterach jest Nately. Biedny chłopak mało się nie rozpłakał, kiedy usłyszał, że cię trafiło. Myśli, że nie żyjesz. Masz przeciętą arterię, ale chyba udało mi się zatamować krew. Dałem ci też morfinę.

– Daj mi jeszcze trochę.

– Chyba jeszcze za wcześnie. Dam ci, jak zacznie boleć.

– Już mnie boli.

– A co tam, było nie było – powiedział McWatt i wstrzyknął Yossarianowi w ramię jeszcze jedną ampuikę morfiny.

– Jak powiesz Nately'emu, że ze mną w porządku… – zaczął Yossarian i powtórnie stracił przytomność; wszystko rozpłynęło się w jakąś poziomkową galaretkę i utonęło w niskim, wibrującym pomruku. Ocknął się w karetce i mrugnął porozumiewawczo na widok posępnej miny ponurego jak turkuć podjadek doktora Daneeki, ale po sekundzie czy dwóch wszystko znowu przybrało kolor płatków róży, a potem zapadło się w niezgłębioną ciemność i znieruchomiało na dobre.

Yossarian obudził się w szpitalu i natychmiast znów zasnął. Kiedy obudził się powtórnie, nie pachniało już eterem, a w łóżku naprzeciwko leżał w piżamie Dunbar i twierdził, że on nie jest Dunbar, tylko Fortiori. Yossarian pomyślał, że Dunbar zwariował. Wydął sceptycznie wargi w odpowiedzi na rewelację Dunbara i zasnął niespokojnym snem na dzień lub dwa, a potem obudził się, kiedy nie było żadnej z sióstr, i wstał z łóżka, żeby przekonać się na własne oczy. Podłoga kołysała się jak tratwa przy plaży, a szwy po wewnętrznej stronie uda wgryzały mu się w ciało jak rząd ostrych rybich zębów, gdy kulejąc zrobił kilka kroków, aby odczytać nazwisko na karcie w nogach łóżka naprzeciwko. I rzeczywiście Dunbar miał rację: nie był już Dunbarem, tylko podporucznikiem Anthonym F. Fortiorim.

– Co się, do cholery, dzieje?

A. Fortiori wstał z łóżka i skinął na Yossariana, żeby za nim poszedł. Chwytając się sprzętów, Yossarian pokuśtykał za nim na korytarz i przez całą sąsiednią salę do łóżka, którego zawartość stanowił strapiony pryszczaty młodzieniec z cofniętą szczęką. Strapiony młodzieniec na ich widok uniósł się skwapliwie na łokciu. A. Fortiori wskazał kciukiem za siebie i powiedział:

– Spierdalaj!

Strapiony młodzieniec wyskoczył z łóżka i uciekł. A. Fortiori położył się na jego miejscu i stał się znowu Dunbarem.

– To był A. Fortiori – wyjaśnił Dunbar. – Nie było wolnego łóżka w twojej sali, więc zrobiłem użytek ze swego stopnia i przepędziłem go na moje miejsce. To bardzo przyjemne uczucie, kiedy się robi użytek ze swego stopnia. Powinieneś kiedyś spróbować. Prawdę mówiąc, powinieneś spróbować już teraz, bo wyglądasz, jakbyś miał za chwilę zemdleć.

Yossarian czuł się tak, jakby miał za chwilę zemdleć, zwrócił się więc do mężczyzny w sile wieku, z masywną szczęką i smagłą twarzą, który leżał obok Dunbara, wskazał kciukiem za siebie i powiedział:

– Spierdalaj!

Mężczyzna zesztywniał i spojrzał na niego wściekłym wzrokiem.

– To jest major – wyjaśnił Dunbar. – Może byś poprzestał na czymś mniejszym i zamienił się na jakiś czas w chorążego Homera Lumleya? Miałbyś wtedy ojca w stanowym zgromadzeniu ustawodawczym i siostrę zaręczoną z mistrzem narciarskim. Wystarczy mu powiedzieć, że jesteś kapitanem.

Yossarian zwrócił się do przestraszonego pacjenta, którego mu wskazał Dunbar.

– Jestem kapitanem – powiedział wskazując kciukiem za siebie. – Spierdalaj!

Przestraszony pacjent na rozkaz Yossariana zeskoczył na podłogę i uciekł. Yossarian położył się na jego miejscu i zamienił się w chorążego Homera Lumleya, któremu zbierało się na wymioty i który nagle pokrył się cały lepkim potem. Przespał się godzinę i zapragnął znowu być Yossarianem. Nie bawił go ani ojciec w stanowym zgromadzeniu ustawodawczym, ani siostra zaręczona z mistrzem narciarskim. Dunbar odprowadził go do jego sali, gdzie wypędził z łóżka A. Fortioriego, każąc mu znów zamienić się na jakiś czas w Dunbara. Po chorążym Homerze Lumleyu nie było ani śladu. Była za to siostra Cramer, która zasyczała świętym oburzeniem jak mokry fajerwerk. Kazała Yossarianowi natychmiast wrócić do swojego łóżka i zagrodziła mu drogę, tak że nie mógł tego zrobić. Jej ładna buzia była jeszcze bardziej odpychająca niż zwykle. Siostra Cramer była dobrym, sentymentalnym stworzeniem i wybuchała bezinteresowną radością na wieść o ślubach, zaręczynach, urodzinach i rocznicach, nawet gdy chodziło o ludzi zupełnie jej obcych.

– Czy pan oszalał? – beształa go wyniośle, potrząsając mu gniewnie palcem przed nosem. – Czy wie pan, że naraża pan swoje życie?

– To moje życie – przypomniał jej Yossarian.

– Chce pan stracić nogę?

– To moja noga.

– To wcale nie jest pańska noga! – odparła siostra Cramer. – Ta noga jest własnością rządu Stanów Zjednoczonych. Tak samo jak każdy inny sprzęt, choćby nocnik. Armia zainwestowała masę pieniędzy, żeby zrobić z pana pilota, i nie ma pan prawa lekceważyć zaleceń lekarza.

Yossarian nie był pewien, czy życzy sobie, żeby w niego inwestowano. Siostra Cramer nadal zagradzała drogę, nie dając mu przejść. Bolała go głowa. Siostra Cramer wykrzykiwała jakieś pytania, których nie rozumiał. Wskazał więc kciukiem za siebie i powiedział:

– Spierdalaj!

Siostra Cramer trzasnęła go w twarz tak mocno, że omal nie zwaliła go z nóg. Yossarian cofnął pięść, żeby ją strzelić w szczękę, lecz właśnie w tym momencie ugięła się pod nim noga. Siostra Duckett podbiegła i zdążyła go podtrzymać.

– Co się tu dzieje? – zwróciła się do nich obojga surowo.

– Pacjent nie chce wracać do łóżka – zameldowała gorliwie siostra Cramer urażonym tonem. – Powiedział do mnie coś absolutnie okropnego. Nie mogę tego nawet powtórzyć!

80
{"b":"107014","o":1}