Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tu sei pazzo – zamruczała w odpowiedzi, zadowolona.

– Perche?

– Bo mówisz, że mnie kochasz. Jak możesz kochać dziewczynę, która nie jest dziewicą?

– Dlatego że nie mogę się z tobą ożenić. Zerwała się znowu, groźna i rozgniewana.

– Dlaczego nie możesz się ze mną ożenić? – spytała szykując się, żeby go znowu walnąć, jeżeli odpowiedź będzie dla niej niepochlebna.

– Czy dlatego, że nie jestem dziewicą?

– Nie, kochanie. Dlatego że jesteś wariatką.

Przez chwilę wpatrywała się w niego gniewnie nie rozumiejąc, a potem odrzuciła głowę do tyłu i zrozumiawszy zaniosła się serdecznym śmiechem. Spoglądała teraz na niego z nową aprobatą, a soczysta, wrażliwa skóra jej smagłej twarzy pociemniała jeszcze i rozkwitła, naprężając się i piękniejąc od napływu krwi, oczy jej zaszły mgłą. Zgasił oba papierosy i bez słowa przypadli do siebie we wszechogarniającym pocałunku, gdy nagle do pokoju wszedł bez pukania zataczający się z lekka Joe Głodomór, żeby spytać, czy Yossarian chce z nim pójść na poszukiwanie jakichś dziewczyn. Joe Głodomór stanął jak wryty na ich widok i wypadł z pokoju. Yossarian jeszcze szybciej wyskoczył z łóżka i krzyknął do Lucjany, żeby się ubierała. Dziewczyna oniemiała. Brutalnie wyciągnął ją za ramię z łóżka i popchnął w stronę ubrania, a potem skoczył do drzwi, żeby je zatrzasnąć przed nosem Joego Głodomora, który nadbiegał z aparatem fotograficznym. Joe zdążył wstawić nogę w drzwi i nie chciał jej cofnąć.

– Wpuść mnie! – błagał żarliwie, wijąc się i skręcając maniakalnie.

– Wpuść mnie!

Przestał napierać na chwilę, żeby przez szparę w drzwiach zajrzeć Yossarianowi w oczy z czarującym, jak sobie wyobraził, uśmiechem.

– Ja nie Joe Głodomór – tłumaczył z powagą. – Ja wielki fotograf z tygodnik “Life". Wielkie zdjęcie na wielka okładka. Ja z ciebie zrobić wielka gwiazda w Hollywood, Yossarian. Multi dinero. Multi rozwody. Multi fiki-fik od rana do wieczora. Si, si, si!

Yossarian zatrzasnął drzwi, kiedy Joe Głodomór cofnął nogę, usiłując sfotografować ubierającą się Lucjanę. Joe Głodomór zaatakował krzepką drewnianą przeszkodę z zapałem fanatyka, cofnął się dla nabrania rozpędu i znowu rzucił się szaleńczo naprzód. Yossarian między atakami zdołał wskoczyć w ubranie. Lucjana włożyła swoją zielono-białą letnią sukienkę przez głowę i miała ją powyżej pasa. Yossarian uczuł nagły przypływ żalu na widok Lucjany niknącej na zawsze w majtkach. Schwycił ją za łydkę uniesionej nogi i przyciągnął do siebie. Podskoczyła na drugiej nodze i przylgnęła do niego. Yossarian całował namiętnie jej uszy i przymknięte oczy i głaskał tylną stronę jej ud. Zaczęła mruczeć zmysłowo, ale zaraz Joe Głodomór w kolejnym desperackim ataku uderzył swoim wątłym ciałem o drzwi, omal ich obojga nie przewracając. Yossarian odepchnął Lucjanę.

– Vite! Vite! – poganiał ją. – Zbieraj swoje rzeczy.

– Co ty wygadujesz? – spytała.

– Prędzej! Prędzej! Nie rozumiesz po angielsku? Ubieraj się prędzej!

– Stupido! – warknęła: – Vite to po francusku, nie po włosku. Subito! Chciałeś powiedzieć, subito.

– Si, si. To właśnie chciałem powiedzieć. Subito!

– Si, si – odpowiedziała posłusznie i pobiegła po pantofle i klipsy.

Joe Głodomór zrezygnował z ataków i robił zdjęcia przez zamknięte drzwi. Yossarian słyszał trzaski przesłony aparatu fotograficznego. Kiedy oboje byli ubrani, zaczekał na kolejną szarżę Joego Głodomora i gwałtownym ruchem otworzył przed nim drzwi. Joe Głodomór wpadł do pokoju jak zataczająca się żaba. Yossarian przepuścił go zręcznie i ciągnąc za sobą Lucjanę wymknął się na korytarz. Z wielkim hałasem zbiegli po schodach, zaśmiewając się do utraty tchu i trącając się rozbawionymi głowami, ilekroć przystawali na chwilę, żeby odpocząć. Na dole spotkali wracającego Nately'ego i ochota do śmiechu im przeszła. Nately był wycieńczony, brudny i nieszczęśliwy. Krawat miał przekrzywiony, koszulę pogniecioną, szedł z rękami w kieszeniach. Minę miał zgnębioną i beznadziejną.

– Co się stało, mały? – spytał go Yossarian współczująco.

– Znowu spłukałem się co do centa – odpowiedział Nately uśmiechając się krzywo, z roztargnieniem. – I co ja teraz zrobię?

Yossarian nie wiedział. Nately spędził ostatnie trzydzieści dwie godziny po dwadzieścia dolarów za godzinę z apatyczną dziwką, którą uwielbiał, i nie zostało mu już ani centa z żołdu ani z dużej pensji, jaką otrzymywał co miesiąc od bogatego i szczodrego ojca. Znaczyło to, że nie może spędzić z nią ani chwili dłużej. Nie pozwalała mu nawet iść koło siebie, kiedy przechadzała się ulicami zaczepiając innych żołnierzy, i wściekała się, kiedy zauważyła, że idzie za nią z daleka. Mógł wprawdzie, jeżeli chciał, wystawać przed jej domem, ale nie mógł mieć pewności, czy ona jest u siebie. I nie chciała mu dawać nic bez pieniędzy. Seks zupełnie jej nie interesował. Nately chciał mieć pewność, że nie będzie spać z kimś obrzydliwym ani z żadnym z jego znajomych. Na przykład kapitan Black obowiązkowo kupował ją, ilekroć przyjeżdżał do Rzymu, żeby móc potem znęcać się nad Natelym, opowiadając mu, jak to dogodził jego ukochanej, i patrzeć, jak Nately zagryza się słuchając o haniebnych rzeczach, do jakich ją zmuszał.

Lucjana była wzruszona cierpieniem Nately'ego, ale znów wybuchnęła zdrowym śmiechem, gdy znaleźli się na zalanej słońcem ulicy i usłyszeli, jak Joe Głodomór błaga ich z okna, żeby wrócili i znów się rozebrali, ponieważ on naprawdę jest fotografem z “Life'u".

Roześmiana Lucjana pobiegła chodnikiem na swoich wysokich białych koturnach, ciągnąc za sobą Yossariana z tą samą zmysłową i spontaniczną energią, jaką tryskała od chwili ich spotkania w klubie poprzedniego wieczoru. Yossarian dopędził ją, objął wpół i tak doszli do najbliższego rogu, gdzie Lucjana odsunęła się od niego, wyjęła z torby lusterko, poprawiła włosy i umalowała usta.

– Może poprosiłbyś mnie o adres, żebyś mógł zapisać go na kartce i odnaleźć mnie, kiedy znów będziesz w Rzymie? – zaproponowała.

– Może dałabyś mi swój adres, żebym mógł go zapisać na kartce – zgodził się Yossarian.

– Po co? – spytała wojowniczo, a usta jej naraz wydęły się szyderczo, oczy zaś błysnęły gniewem. – Żebyś mógł go podrzeć na drobne kawałki, skoro tylko odejdę?

– Dlaczego miałbym go drzeć? – zaprotestował zdetonowany Yossarian. – Co ty, do cholery, pleciesz?

– Na pewno podrzesz – obstawała przy swoim. – Podrzesz na drobne kawałki i odejdziesz dumny jak paw, że taka wysoka, młoda, piękna dziewczyna jak ja, Luq'ana, poszła z tobą do łóżka i nie chciała pieniędzy.

– A ile chcesz? – spytał Yossarian.

– Stupido! – krzyknęła rozgniewana. – Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy!

Tupnęła nogą i podniosła rękę tak gwałtownym ruchem, że Yossarian przestraszył się, iż znowu oberwie po twarzy jej wielką torebką. Ona jednak zapisała tylko nazwisko i adres na skrawku papieru, który wsunęła mu do ręki.

– Masz – powiedziała urągliwie, przygryzając wargi, żeby ukryć ich drżenie. – Nie zapomnij. Nie zapomnij podrzeć tego na kawałeczki, kiedy tylko odejdę.

Potem uśmiechnęła się pogodnie, uścisnęła mu rękę i z pełnym żalu “Addio" przytuliła się do niego na chwilę, po czym wyprostowała się i odeszła z nieświadomą godnością i wdziękiem.

Gdy tylko odeszła, Yossarian podarł karteczkę z adresem i odszedł w przeciwnym kierunku, dumny jak paw, że taka piękna młoda dziewczyna jak Lucjana poszła z nim do łóżka i nie chciała pieniędzy. Był bardzo z siebie zadowolony, dopóki nie zajrzał do stołówki w budynku Czerwonego Krzyża i nie zasiadł do śniadania wśród tłumu żołnierzy w najrozmaitszych fantastycznych mundurach. Wtedy nagle stanęły mu przed oczami obrazy Lucjany rozbierającej się, ubierającej się, pieszczącej go i wymyślającej mu żywiołowo w swojej różowej koszulce ze sztucznego jedwabiu, której nie chciała zdjąć nawet w łóżku. Yossarian dławił się tostami i jajkami na myśl o kolosalnym błędzie, jaki popełnił drąc tak bezczelnie jej długie, smukłe, nagie, wibrujące młodością ciało na kawałeczki i wrzucając je z taką beztroską do rynsztoka. Już teraz tęsknił za nią okropnie. W stołówce było tylu hałaśliwych, pozbawionych twarzy ludzi w mundurach. Odczuł tak gwałtowną potrzebę znalezienia się z nią znowu sam na sam, że zerwał się raptownie od stołu i pobiegł z powrotem, szukać strzępków papieru w rynsztoku, ale zostały już spłukane przez dozorcę, który polewał ulicę.

44
{"b":"107014","o":1}