Ale kiedy Yossarian wszedł do pokoju, Aarfy już tam był i Yossarian spojrzał na niego z tym samym uczuciem lęku i zdumienia, z jakim rano nad Bolonią reagował na widmową, kabalistyczną, niezmienną obecność Aarfy'ego w przedniej kabinie samolotu.
– Co ty tu robisz? – spytał.
– Słusznie, spytaj go! – zawołał rozwścieczony Joe Głodomór. – Niech ci powie, co on tu robi!
Kid Sampson z przeciągłym, teatralnym jękiem zrobił pistolet z palca wskazującego i kciuka i strzelił sobie w skroń. Huple, wydmuchując baloniki z gumy do żucia, patrzył na to wszystko z dziecinnym, pustym wyrazem na swojej twarzy piętnastolatka. Aarfy najspokojniej w świecie uderzał fajką o dłoń, przechadzając się tam i z powrotem w korpulentnym samozadowoleniu, wyraźnie ucieszony tym, że jest ośrodkiem zainteresowania.
– Nie poszedłeś z tamtą dziewczyną? – spytał Yossarian.
– Oczywiście, że z nią poszedłem – odpowiedział Aarfy. – Nie sądzisz chyba, że puściłbym ją samą do domu?
– I nie pozwoliła ci zostać u siebie?
– Owszem, chciała, żebym u niej został – zachichotał Aarfy. – Nie martw się o starego, poczciwego Aarfy'ego. Ale nie mogłem przecież nadużyć zaufania tego uroczego stworzenia tylko dlatego, że trochę za dużo wypiła. Za kogo ty mnie masz?
– Jakie nadużywanie zaufania? – powiedział zrozpaczony i zdumiony Yossarian. – Jedynym jej marzeniem było pójść z kimś do łóżka. O niczym innym nie mówiła przez cały wieczór.
– To dlatego, że była trochę wstawiona – wyjaśnił Aarfy. – Ale palnąłem jej małe kazanie i zmądrzała.
– Ty bydlaku! – zawołał Yossarian i opadł bezwładnie na kanapę obok Kida Sampsona. -Dlaczego, do cholery, nie oddałeś jej któremuś z nas, jeżeli sam jej nie chciałeś?
– Widzisz? – odezwał się Joe Głodomór. – Mówiłem, że z nim jest coś nie w porządku.
Yossarian kiwnął głową i spojrzał na Aarfy'ego podejrzliwie.
– Powiedz mi coś, Aarfy. Czy ty w ogóle rżniesz jakieś dziewczyny?
Aarfy, rozbawiony, znowu zachichotał zarozumiale.
– Jasne, że lubię sobie popchnąć. Spokojna głowa. Ale nigdy porządną dziewczynę. Wiem dobrze, jaką dziewczynę można popchnąć, a jaką nie, i nigdy nie popycham porządnych dziewczyn. To była miła panienka. Widać było, że pochodzi z dobrej rodziny. Namówiłem ją nawet w samochodzie, żeby wyrzuciła przez okno ten swój pierścionek.
Joe Głodomór podskoczył w górę z rykiem potwornego bólu.
– Co zrobiłeś? – zawył. – Co zrobiłeś? – l bliski łez zaczął walić Aarfy'ego pięściami po barkach i ramionach. – Powinienem cię zabić za to, coś zrobił, ty parszywy bydlaku. To grzech, co ty robisz. To zwyrodnialec, panowie. Powiedzcie sami, czy to nie zwyrodnialec?
– Najgorszy, jaki może być – przyznał Yossarian.
– Co wy wygadujecie? – spytał Aarfy z autentycznym zdziwieniem, wciągając obronnym gestem głowę pomiędzy swoje dobrze nabite, owalne barki. – Nie wygłupiaj się, Joe – prosił z uśmiechem lekkiego zakłopotania. – Przestań mnie walić, dobrze?
Ale Joe Głodomór nie przestawał, aż wreszcie Yossarian podniósł go do góry i popchnął do jego pokoju. Yossarian apatycznie poszedł do siebie, rozebrał się i zasnął. W sekundę później było już rano i ktoś nim potrząsał.
– Dlaczego mnie budzisz? – jęknął.
Była to Michaela, chuda pokojówka o wesołym usposobieniu i pospolitej, bladej twarzy, a budziła go, żeby mu powiedzieć, że ma gościa. Lucjana! Nie mógł w to uwierzyć. I kiedy Michaela wyszła, został sam na sam z Lucjana, śliczną, zdrową, posągową Lucjana, która tryskała nieposkromioną tkliwą energią, mimo że nie ruszała się z miejsca i spoglądała na niego gniewnie marszcząc brwi. Stała niczym młody kolos płci żeńskiej, rozstawiwszy wspaniałe kolumny nóg wsparte na wysokich koturnach białych pantofli. Miała na sobie śliczną zieloną sukienkę i wymachiwała płaską białą torebką, którą mocno trzepnęła Yossariana po twarzy, kiedy wyskoczył z łóżka, żeby ją chwycić w objęcia. Yossarian, oszołomiony, zatoczył się poza zasięg torebki i ze zdumieniem złapał się za piekący policzek.
– Brudas! – rzuciła gniewnie, rozdymając wściekle nozdrza z wyrazem pogardy. – Vive comun animale!
Z gwałtownym, rynsztokowym przekleństwem, pełna obrzydzenia i odrazy przemierzyła pokój i otworzyła na oścież wysokie potrójne okno, wpuszczając do środka falę słonecznego blasku i ostrego, świeżego powietrza, które niczym orzeźwiający napój wypełniło zatęchłą sypialnię. Odłożyła torebkę na krzesło i przystąpiła do sprzątania zbierając rzeczy Yossariana z podłogi i mebli, wrzucając skarpetki, chustki do nosa i bieliznę do pustej szuflady komody, a koszulę i spodnie wieszając do szafy.
Yossarian pobiegł do łazienki i wyszorował zęby. Umył też twarz, ręce i przyczesał włosy. Kiedy wrócił, pokój był sprzątnięty, a Lucjana prawie już rozebrana. Twarz jej się wyraźnie wypogodziła. Odłożyła klipsy na komodę i boso podeszła do łóżka, ubrana jedynie w różową koszulkę ze sztucznego jedwabiu, która ledwie zakrywała biodra. Rozejrzała się uważnie po pokoju, aby się upewnić, że panuje należyty porządek, i dopiero wtedy odrzuciła kołdrę i wyciągnęła się z lubością w kocim oczekiwaniu. Przywołała Yossariana gestem, śmiejąc się zmysłowo.
– Teraz – oznajmiła szeptem wyciągając do niego ramiona. – Teraz pozwalam ci pójść ze mną do łóżka.
Nałgała mu coś o jednym jedynym weekendzie w łóżku z narzeczonym, który poszedł do wojska i zginął, co potem okazało się szczerą prawdą, gdyż krzyknęła,,finito!", ledwie tylko Yossarian zaczął, i dziwiła się, dlaczego nie przestaje, aż wreszcie i on doszedł do końca i wszystko jej wyjaśnił.
Zapalił papierosy dla nich obojga. Była oczarowana opalenizną pokrywającą całe jego ciało. Yossariana zastanawiała różowa koszulka, której nie chciała zdjąć. Przypominała męski podkoszulek z wąskimi ramiączkami i zakrywała niewidzialną szramę na plecach, której nie chciała mu pokazać, nawet kiedy już wyznała, że ją tam ma. Napięła się jak stalowa sprężyna, gdy końcem palca powiódł wzdłuż blizny od łopatki prawie do końca kręgosłupa. Zadrżał na myśl o wielu okropnych nocach, jakie musiała spędzić odurzona środkami znieczulającymi albo cierpiąca ból w szpitalu z jego wszechobecną, nieuniknioną wonią eteru, kału, środków dezynfekcyjnych oraz ludzkiego ciała udręczonego i rozkładającego się wśród białych fartuchów, butów na gumowej podeszwie i niesamowitych nocnych świateł połyskujących matowo na korytarzach aż do świtu. Została ranna podczas nalotu.
– Dove? – spytał i wstrzymał oddech w oczekiwaniu.
– Napali.
– Niemcy?
– Americani.
Serce mu pękło i zakochał się. Spytał, czy wyjdzie za niego za mąż.
– Tu sei pazzo – powiedziała mu z dobrym uśmiechem.
– Dlaczego niby jestem wariat?
– Perche non posso sposare.
– Dlaczego niby nie możesz wyjść za mąż?
– Bo nie jestem dziewicą – odpowiedziała.
– A co to ma do rzeczy?
– Kto się ze mną ożeni? Nikt nie chce dziewczyny, która nie jest dziewicą.
– Ja chcę. Ja się z tobą ożenię.
– Ma non posso sposarti.
– Dlaczego nie możesz za mnie wyjść?
– Perche sei pazzo.
– Dlaczego niby jestem wariat?
– Perche vuoi sposarmi.
Yossarian zmarszczył czoło zafrapowany i rozbawiony.
– Nie możesz zostać moją żoną, bo jestem wariat, a jestem wariat dlatego, że chcę się z tobą ożenić. Czy tak?
– Si.
– Tu sei pazz'! – powiedział podniesionym głosem.
– Perchel – krzyknęła dotknięta do żywego, a jej nieuniknione kuliste piersi wznosiły się i opadały podniecająco pod różową koszulką, kiedy oburzona usiadła w łóżku. – Dlaczego niby jestem wariatka?
– Bo nie chcesz wyjść za mnie za mąż.
– Stupido! – krzyknęła i pacnęła go głośno i ogniście w pierś grzbietem dłoni. – Non posso sposarti! Non capisci? Non posso sposarti.
– Rozumiem, rozumiem. Ale dlaczego nie możesz za mnie wyjść?
– Perche sei pazzo!
– Dlaczego?
– Perche vuoi sposarmi.
– Bo chcę się z tobą ożenić. Carina, ti amo – wyjaśnił i popchnął ją delikatnie na poduszkę. – Ti amo molto.