Kreol, początkowo traktujący Vanessę z pogardą, po pewnym czasie zainteresował się jej opowieścią… no, przynajmniej jej znaczną częścią. Za nic na świecie nie przyznałby się nawet przed samym sobą, ale w głębi duszy bał się wyjść na ulicę i znaleźć się tam, pośród tych zaczarowanych świateł, gigantycznych domów i okropnych ludzi władających takimi strasznymi miotającymi gromy amuletami. Dziewczyna ani trochę nie wyglądała jak magini, a to znaczyło, że takie przedmioty są w tym świecie czymś normalnym. Uciekając ze swoich czasów, nie przypuszczał, że świat zmieni się aż tak. Zaczął nawet zastanawiać się, czy aby nie popełnił pomyłki. W końcu z Eligorem można było się dogadać…
Natomiast Vanessa całkiem otrząsnęła się z lęku. Oczywiście, to wydawało się dziwne, lecz człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, a po bliższym poznaniu Kreol okazał się całkiem przyzwoitym gościem. Szczególnie gdy już się uspokoił i zaczął trzeźwo myśleć.
Do tego w Van obudził się duch handlowca. W głębi duszy często marzyła, że szybko się wzbogaci, a teraz nagle pojawiła się przed nią taka możliwość. Na razie nie wiedziała jeszcze, jak Kreol miałby jej w tym pomóc, ale przecież sam powiedział, że w poprzednim życiu żył w pałacu i posiadał mnóstwo niewolników, a to znaczy, że magowie dobrze zarabiają. A tutaj, gdzie praktycznie nie ma konkurencji, będzie jeszcze łatwiej. Co prawda od razu odrzuciła przestępczość. Oczywiście, magia Kreola umożliwiłaby bezkarne wypatroszenie paru banków, ale na samą myśl o naruszeniu prawa sumienie policjantki oraz wnuczki policjanta zaczynało się buntować.
Vanessa zastanowiła się chwilę i zdecydowała się pomyśleć o tym później. Najpierw trzeba pomóc nowemu znajomemu zadomowić się we współczesnym świecie, a dopiero potem można zabrać się za planowanie. W muzeum nic nie będą od niej chcieli do samego rana, więc o tym też można było nie myśleć. Van w zadumie pokiwała głową i zdecydowanie wzięła w swoje kobiece ręce los przybyszów z przeszłości.
– Na początek musimy się stąd wynieść – zarządziła. – Nie wiem, kiedy wróci profesor Green, ale lepiej na niego nie czekać.
– Kto wróci? – Kreol spojrzał na nią spod oka. – O czym mówisz, kobieto?
– Profesor Green – cierpliwie wyjaśniła Vanessa. – W waszym świecie byli profesorowie?
Jako że w sumeryjskim, który tak nieoczekiwanie opanowała, nie istniało takie słowo, można było się bez trudu domyślić, że pięć tysięcy lat temu profesorowie nie istnieli, ale Van wolała się upewnić.
– Nie wiem, jak ich nazywaliście – zbagatelizowała. – Mędrcy, filozofowie, myśliciele…
– O czym mówisz, kobieto? Co ma do tego jakiś filozof?!
– To człowiek, który tutaj mieszka! – wyjaśniła Vanessa z niecierpliwością. – Ten, który przyniósł tu trumnę i… ciebie.
– I mnie, panie, i mnie! – przypomniał o sobie Hubaksis.
– Tak, i ciebie – burknęła Vanessa.
– A, to tak! – zrozumiał w końcu Kreol. – A po co mamy gdzieś chodzić? Niech no tu tylko przyjdzie, tak go podsmażę…! Od razu załaduję laskę i choćby był nawet potrójnym magiem, przerobię go na pokarm dla robaków, na Tiamat i jej wodza Kingu!
– Nawet o tym nie myśl! – zdenerwowała się Vanessa. – Nie wolno zabijać ludzi!
– Dlaczego? – zdziwił się Kreol.
– No właśnie, dlaczego? – jeszcze bardziej zdziwił się Hubaksis. – Pan i ja zabiliśmy wielu różnych ludzi, dlaczego teraz nie wolno?
– Nie interesuje mnie, co się z wami działo w starożytnym Babilonie! – podniosła głos Vanessa. – Teraz jesteście w San Francisco, więc bądźcie uprzejmi przestrzegać prawa! Inaczej nie pomogę wam i róbcie sobie co chcecie!
Kreol zbaraniał. Za jego czasów, w Sumerze, kobieta zajmowała miejsce gdzieś między meblami a domowymi zwierzętami. Żadna z jego niewolnic nie śmiałaby nie tylko rozmawiać z nim, ale nawet spojrzeć mu prosto w oczy. A ta wrzeszczy na niego, jakby to było całkiem normalne. Początkowo Kreol chciał się rozzłościć, ale mag raczej nie lubił pochopnie podejmować decyzji. Zwłaszcza po tej pamiętnej. Pomyślawszy chwilę, przypomniał sobie, że w niektórych narodach kobiety były równe mężczyznom, a nawet chyba słyszał o takim, gdzie rządziły. Dlatego postanowił wybaczyć głupiej dzikusce i przez jakiś czas traktować wyrozumiale jej dziwactwa.
– Ale on zabrał nas z mogiły do siebie, do domu – po chwili namysłu powiedział dżinn. – Okradać groby też nie jest dobrze.
– O czym wy mówicie? – zdziwiła się Vanessa. – Przecież to była ekspedycja archeologiczna, rozumiecie? Jeśli grób ma tyle lat, to już nie jest grobem, tylko zabytkiem! Skąd profesor miał wiedzieć, że nie całkiem umarliście?
– Ja tam umarłem całkowicie – sprostował Kreol. – Po prostu potem zmartwychwstałem.
– Nieważne jak było – zbagatelizowała Van. – Spróbujcie tylko sobie wyobrazić jego minę, kiedy wróci i zobaczy pustą trumnę.
Kreol wyobraził sobie i rozchylił usta w uśmiechu. Przez chwilę jeszcze walczył z wątpliwościami, ale w końcu zgodził się wybaczyć także profesorowi.
– Niech tak będzie, zabierajmy się stąd. – Ugodowo kiwnął głową. – Gdzie jest wyjście z tego niedorzecznego domostwa?
– Ej, ej, poczekaj no, poczekaj. – Vanessa podniosła ręce. – Masz zamiar tak się wybrać na ulicę?
– A co ze mną jest nie tak? – znowu obraził się Kreol.
– No, nie wiem jak tam u was, w starożytnym Sumerze, ale u nas po ulicy nie spacerują zombi w rozsypujących się szmatach! Gdybym teraz była na służbie, natychmiast bym cię aresztowała.
– Jeśli wolno mi się odezwać, panie, w Babilonie też by cię zatrzymał pierwszy napotkany strażnik – uprzejmie dodał Hubaksis. – Żywych trupów nigdzie nie lubią.
– Może zrobisz jakąś sztuczkę, żeby doprowadzić się do porządku? – zapytała Van z nadzieją. Miała ogromną ochotę jeszcze raz przekonać się, że trafiła na prawdziwego cudotwórcę.
– Właśnie, panie, wezwij demona-uzdrowiciela! – zaproponował dżinn z entuzjazmem. – Na przykład Walefora.
– Demony szybko mi się skończą, jeśli będę wzywał je do każdej bzdury – odgryzł się Kreol. – Nie zapomniałeś czasem o charakterze mojej umowy? Jedno życzenie, a potem czekaj sobie jedenaście lat. W legionie Eligora jest raptem sześćdziesiąt demonów, a wszystkie chciwe, trzeba im płacić… A ja mam tylko jedną duszę i nie zamierzam znowu jej sprzedawać! Jeden raz wystarczy. Nie, damy sobie radę sami.
Zaklęcie Uzdrowienia mag miał już gotowe. Wymamrotał słowo-aktywator i przeciągnął ręką po twarzy. Na wynik nie trzeba było długo czekać. Jego skóra wróciła do normalnego stanu, chociaż w dotyku nadal była zimna jak u gada. Oczy nabrały zwyczajnej szarej barwy i tylko białka pozostały odrobinę zaczerwienione, ale to zdarza się wielu ludziom. Jedynie włosy nie odrosły, ale do tego zwykłe zaklęcie leczące nie wystarczy.
– Wyglądasz znacznie lepiej! – zachwyciła się Vanessa.
Z nową twarzą Kreol nieco przypominał mieszkańca Kaukazu albo Araba, ale było to i tak znacznie lepsze od poprzedniej twarzy jak u potwora Frankensteina. W poprzednim życiu dożył do dziewięćdziesiątki, ale teraz wyglądał co najwyżej na czterdziestkę.
– A dlaczego tylko twarz? – spytała Van po namyśle, przyglądając się dokładniej Kreolowi.
Rzeczywiście, od ramion w dół wszystko zostało po staremu. Ta sama skóra biała jak brzuch zdechłej ryby, liczne ubytki, a w kilku miejscach – wręcz otwarte rany. Największa i najwstrętniejsza dziura znajdowała się na samym środku piersi, tak że można było podziwiać przez nią wystające żebra.
– Mogę zająć się całością, ale to potrwa długo – beztrosko odpowiedział Kreol. Jego samego nic to nie obchodziło; najważniejsze, że organizm działał normalnie.
– Dobrze, i tak pod ubraniem nikt nie zobaczy – niechętnie zgodziła się Van. – Tylko ubranie też trzeba zmienić.
– A co ci się znowu nie podoba w moim okryciu?
– Panie, spójrz na siebie! – zachichotał Hubaksis. – W Babilonie najgorszy włóczęga był lepiej ubrany!
– U nas też – przytaknęła Vanessa. – Trzeba sprawdzić, może profesor trzyma tutaj jakieś ciuchy?