Литмир - Электронная Библиотека

– To co, wybierzemy się na przejażdżkę? – Vanessa postukała palcami w blat stołu. – Pokażę wam Golden Gate.

– C-co? – Kreol aż przestał pisać. – Bramę ze złota?! Za moich czasów takie mieli tylko imperatorzy!

– Bogato! – Hubaksis wyciął dolną wargę.

– Nie, nie zrozumiałeś – zmarszczyła się Van. – To nie jest prawdziwa brama. To most.

– Most? – Kreol zdziwił się jeszcze bardziej. – Most ze złota?! A wy co – nie macie co robić ze złotem, że budujecie z niego mosty? I dlaczego w takim razie nazywa się „bramą”?

– Oj, przecież nie jest ze złota! To tylko taka nazwa!

– Jakaś głupota! – fuknął Kreol. – Zwariowany wiek. Za moich czasów most nazywano mostem, bramę – bramą, złoto – złotem, a głupka – głupkiem. Myślę, że wasz cesarz ma poważne kłopoty z głową, jeśli tak nazwał most. I po co w ogóle nazywać most? Przecież to nie jest miasto…

– A za waszych czasów nie nazywali mostów? – zapytała Vanessa jadowitym tonem.

– Nazywali, dlaczego by nie. – Kreol wzruszył ramionami. – Nazywali. Powiedzmy: „most na rzece Tygrys”. Albo „most na rzece Eufrat”. A najczęściej po prostu „most”. Nie, oczywiście żartuję, spróbuj zbudować most na Tygrysie. Przeprawiali się na promach…

– Wystarczy! – Dziewczynę zmęczył głupi spór. – Idziecie ze mną, czy nie? Jeśli nie, pójdę sama. Znudziło mi się siedzieć w czterech ścianach…

– Niech będzie, rozprostuję kości – miłościwie zgodził się Kreol. – Tylko wezmę ze sobą narzędzia. I księgę też.

– Może od razu weźmiesz całe mieszkanie? – wyburczała Vanessa. – Jak chcesz, ty będziesz to taskał.

Van znalazła swoją starą sportową torbę, w której bez trudu zmieścił się cały dobytek maga, w tym także potężne tomisko. Torba bardzo dobrze pasowała do jego nowego ubrania i nie zwracała uwagi. Tylko najgłupszy złodziej mógłby ukraść worek wyglądający na wypchany hantlami i innym sprzętem sportowym.

– Nie będzie ci ciężko to nieść? – zapytała Van złośliwie, patrząc, jak mag wrzuca bagaż na ramię.

– Jak ty niczego nie rozumiesz, kobieto. – Kreol pokiwał głową. – Potrzymaj no.

Vanessa machinalnie wzięła od niego bagaż i aż krzyknęła ze zdziwienia. Torba wyglądająca na niezwykle ciężką, w rzeczywistości prawie nic nie ważyła – w każdym razie nie więcej niż kilogram.

– Ach, cały czas zapominam, jaki z ciebie sprytny cza… mag – powiedziała z zrozumieniem. – Zaklęcie Ulżenia? – uściśliła.

– Oczywiście. Sama mówiłaś, że moje narzędzia wzięto za pozłacane…

– Tak, oczywiście, zapomniałam… Księgę też zdążyłeś już zaczarować?

– A jakże! – pochwalił się z dumą.

Ku rozgoryczeniu Vanessy, wyglądający przez okno samochodu Kreol nie przejawiał szczególnego zdziwienia. Pierwsze wrażenie minęło i teraz mag patrzył obojętnie na cuda San Francisco. Co innego Hubaksis. Dżinn co chwila achał i ochał, i wszystko wskazywał palcem. – Domy do samego nieba! Ludzi więcej niż w Babilonie! I ani jednego strażnika!

– Khem… – odkaszlnęła Van znacząco, patrząc właśnie na policjanta nudzącego się koło radiowozu. – W ogóle to są, tylko wyglądają inaczej…

– A jak? – ze szczerym zainteresowaniem zapytał Hubaksis.

Zamiast odpowiedzi Vanessa milcząco wskazała ruchem głowy tegoż policjanta.

– Mogę się mylić – bez przekonania zaczął Hubaksis, drapiąc się po nosie – ale, według mnie, w takim właśnie ubraniu chodziłaś… no, na początku.

– Oczywiście – odparła nieporuszona Vanessa. – Widzisz, mój maleńki przyjacielu, według waszej przedpotopowej terminologii mnie także można nazwać strażnikiem.

Hubaksis stropił się. Kreol powoli uniósł głowę, do tej pory przechyloną od niechcenia na bok. Potem, wraz z dżinnem jednocześnie zachichotali.

– Nie rozśmieszaj mnie, kobieto! – Kreol aż pokładał się ze śmiechu.

– Kobieta strażnik?! – wtórował mu dżinn. – W życiu nie słyszałem nic równie głupiego! Tylko nie przekonuj mnie, że trafiliśmy do królestwa amazonek!

– Jakich znowu amazonek?! – nadęła się obrażona Vanessa. – U nas panuje równouprawnienie płci, ot co!

– Starczy już! – krzyknął Kreol z lekkim zniecierpliwieniem. – Masz mnie za durnia? Równouprawnienie płci… Oczywiście, za moich czasów istniały państwa, w których mężczyzna mógł mieć tylko jedną żonę, ale nawet tam ich nie dopuszczali do walki… kobiet, znaczy.

– Właśnie – zgodził się Hubaksis. – Kobieta nie da rady nawet podnieść halabardy, jaki z niej strażnik?

– Nie chcecie, nie wierzcie – machnęła ręką Vanessa. – Z czasem sami się przekonacie.

– Zobaczymy – sceptycznie burknął mag. Obiecany cud, most Golden Gate zrobił jednak na Kreolu pewne wrażenie. Z szacunkiem pokiwał głową, oceniając ogrom pracy włożony w budowę takiego kolosa, ale od razu zauważył, że w porównaniu z Wieżą Babel to po prostu zabawka.

– Czyżby to nie był mit? – zdziwiła się Van.

– Nasza wieża? – dumnie powiedział Kreol. – Najprawdziwsza prawda. Setki tysięcy robotników budowało ją prawie czterdzieści dziesięcioleci! W budowie uczestniczyło stu dwudziestu należących do Gildii sumeryjskich magów! Nawet wasze budynki są niczym w porównaniu z tym cudem. A właśnie, czy jeszcze stoi?

– Bezsensowne pytanie, panie – ze smutkiem orzekł Hubaksis. – Jeśli Van myśli, że Wielka Wieża jest mitem, to znaczy, iż została zburzona tak dawno, że nikt nawet nie jest pewien, czy kiedykolwiek naprawdę istniała…

– Szkoda… – Pokiwał głową mag. – Przecież ja też naprawdę ją budowałem. Co prawda dopiero pod koniec…

– Wy dwaj jesteście bezcennymi świadkami! – krzyknęła Vanessa. – Każdy historyk dałby sobie uciąć pół nogi, żeby tylko móc z wami porozmawiać i dowiedzieć się, jak było… no, pięć tysięcy lat temu.

– Po co? – Kreol uniósł brwi. – Czyżbyście nie mieli kronik?

– Dobrze, zapomnij. – Van machnęła ręką, zniechęcona. – I tak nikomu nie udowodnisz, kim naprawdę jesteś i skąd się wziąłeś. Nie uwierzą. Co najwyżej wezwą psychiatrę…

– Nie uwierzą… – Kreol uśmiechnął się paskudnie. – A jeśli zamienię ich w stertę węgla, wtedy uwierzą?

– Wtedy zamiast psychiatry wezwą FBI – rozsądnie odpowiedziała Vanessa. – Tajne materiały i takie tam… Tak, a wy naprawdę nie zamierzacie wrócić?

– Dokąd? – nie zrozumiał mag.

– No, z powrotem, do przeszłości… – wyjaśniła Van. – Ja tu się z wami cackam, a wy nagle jutro – hop i znikniecie?

– Co za głupoty opowiadasz, kobieto? – Kreol popatrzył na nią tak, jakby wątpił czy jest przy zdrowych zmysłach. – Jak można wrócić do przeszłości?

– A kto was tam wie, magików diabelskich, co możecie, a czego nie… – wymamrotała Vanessa.

– Kobieto! Bogowie najwyraźniej poskąpili ci rozumu! Żaden mag nie jest w stanie zmienić tego, co już się zdarzyło! Na Ea i Enlila, tego nie mogą nawet sami bogowie!

– Ani Wielki Chan – przytaknął Hubaksis.

– Jaki znowu chan? – spojrzała na niego spod oka Vanessa.

– Wielki Chan dżinnów i ifritów – wyjaśnił. – Panie, jak sądzisz, czy on jeszcze żyje?

– Nie jestem pewien. – Kreol zagryzł wargę. – Z jednej strony, minęło mnóstwo czasu, ale z drugiej strony, wy, dżinny, żyjecie niemalże wiecznie… A co, stęskniłeś się za starym panem?

– Chrońcie mnie bogowie! – Malutki dżinn aż się zatrząsł. – Co też, panie, szybciej się utopię niż odejdę od ciebie! On z pewnością będzie mnie torturował, aż… będzie mnie wiecznie torturował!

– Oj, tak, tak – życzliwie przytaknął mag. Całkiem zagubiona Vanessa prowadziła samochód, starając się zgadnąć, za co też Wielki Chan tak znienawidził tę kruszynę, że aż gotów był poświęcić całą wieczność, byleby tylko udręczyć go jak należy? I dlaczego nie może zrobić tego teraz – czyżby Kreol był silniejszy od władcy dżinnów?

Nieoczekiwanie mag pociągnął nosem jakby coś obwąchiwał. Van także powąchała powietrze, ale nie wyczuła nic poza zapachem benzyny. Jej toyota dawno już wymagała remontu – należało załatać chłodnicę i naprawić jeszcze kilka drobiazgów, ale cały czas brakowało na to czasu.

– Zatrzymaj się tutaj! – ostrym tonem zażądał Kreol.

16
{"b":"106985","o":1}