Idiota. A może podświadomie chciał żeby go capnęli? Budka zatrzasnęła się z trzaskiem. Włączył się alarm. Nodar z wściekłością kopnął w szklaną taflę drzwi. I wtedy stał się cud. Tafla roztrzaskała się w drobny mak.
— Zwykłe szkło — zdziwił się.
A potem zaczął uciekać w mrok i ciemność. Dalej i dalej i dalej. Aż dobiegł do czegoś w rodzaju dworca.
— «Powietrzna Taksówka Twój Przyjaciel» — głosił napis nad drzwiami. Wszedł do środka.
Za ladą siedziały dwie panienki nieco znudzone i przysypiające.
— Chciałbym się dostać do Vancouwer — powiedział.
Panienki uśmiechnęły się po czym jedna z nich zaszczebiotała.
— Nasze pojazdy dowiozą pana wszędzie.
— Ile to będzie kosztowało? zaniepokoił się.
— Trzy złote za dzień wynajmu. Posiada pan uprawnienia do kierowania?
— Tak — zełgał błyskawicznie.
— Odstawić pojazd może pan w naszych filiach w Vancouwer lub w enklawach.
— Chciałbym wynająć na tydzień.
— To będzie ze zniżką. Osiemnaście złotych.
Położył monety na ladzie i jeszcze zostało mu co najmniej drugie tyle. Druga dziewczyna obudziła się z półdrzemki.
— Poprowadzę — powiedziała.
W hangarze za recepcją stało siedem niedużych bąbli z przejrzystej masy. Otworzyła gościnnie drzwiczki pierwszego z brzegu. Miał ochotę zapytać o tankowanie, ale czuł że nie powinien. Wsiadł do środka i zapiął pasy. Dziewczyna pilotem otworzyła bramę. Przyciski na tablicy były podpisane. Włączył pole siłowe wokół, a potem nacisnął guzik z napisem start. Pojazd wypruł do góry świecą i wybił w dachu dziurę. Przeciążenie wdusiło go w fotel. Kopnął na oślep w tablicę rozdzielczą. Włączyło się radio.
— Drodzy słuchacze tu Gdańsk nocą. Nadajemy jak zwykle waszą ulubioną audycję. Wasza muzyka, nasze wiadomości. Brygada porządkowa informuje nas właśnie o dewastacji budki informacji turystycznej. Wybito tam szybę w drzwiach. Coś podobnego jakie to atawizmy wychodzą z ludzi. Tak zdewastować budkę. Za pół godziny gościć będziemy szefa brygady porządkowej oraz doktora Sericiusa z państwowego szpitala psychiatrycznego którzy skomentują dla nas ten bezprecedensowy akt zwyrodniałego wandalizmu.
Wcisnął inny guzik. Ściany kuli zrobiły się matowe. Następny guzik spowodował włączenie się świateł. Popatrzył na wysokościomierz. Był już na wysokości dwudziestu tysięcy metrów. Zaklął i wcisnął kolejny guzik.
— Autopilot. Proszę o dyspozycje.
— Pułap dwa tysiące. Szybkość sto na godzinę. Kierunek północno-wschodni — powiedział.
Kula opadła i zwolniła znacznie. Odetchnął z ulgą. Gdy uciekając z łagru ukradł rosyjski helikopter było łatwiej. Ale to było pięć tysięcy lat temu a technika poszła trochę do przodu.
— Podaj dane techniczne pojazdu — powiedział.
Zza konsoli wysunął się płaski ekran. Wyświetliła się na nim sylwetka maszyny którą leciał. Czytał podpisy pod spodem.
Latałka QX model 2403. Przebieg 18`657`562 kilometrów. Szybkość teoretyczna 800 km/h. Sprawność silnika po ostatnim remoncie 79%. Pułap maksymalny 25000 m.
— Idiotyczna nazwa — powiedział sam do siebie. — Autopilot pułap dwadzieścia metrów.
Urządzenie obniżyło się. Leciał na łanem traw.
— Autopilot proszę określić pozycję na wyświetlonej mapie.
Maszyna spełniła jego polecenie. Był gdzieś w okolicach Łeby. To znaczy byłby, gdyby Łeba jeszcze istniała. Zauważył to niespodziewanie. Na ziemi pojawiły się cztery ogniście czerwone kropki goniące pojazd. Tkie samejak wtedy przed aulą. Silnik nagle zatrzymał się i latałka opadła ku ziemi. Cztery kropki nadal tam były. Otaczały go na około. Rzucił się do drzwi ale były zablokowane.
— Do diabła — zaklął.
— Do diabła? To da się zrobić — powiedziało radio.
A potem na kranie pojawiła się twarz. Twarz człowieka w białej furażerce z idiotycznymi wąsikami. Paweł Koćko. Prezydent. Furażerka stara jak świat, miała wyhaftowane z boku złotą nicią trzy litery — POF.
— Myślę że masz dość — powiedział. — To było naprawdę niezłe ale teraz chyba już koniec.
— To znaczy? — zagadnął Nodar zaczepnie.
— Jesteś można powiedzieć otoczony. Teraz wystarczy że wcisnę guzik i będzie po tobie.
— Kapituluję wobec siły.
— W porządku za chwilę w twoim pojeździe pojawi się pas do teleportacji. Założysz go na biodra i wystukasz ten kod.
Twarz zniknęła z ekranu, a zamiast niej pojawiło się kilka cyfr. Nodar wyjął z torby pas zdobyty po południu. Założył go na biodra i wystukał kombinację.
— Uważaj bo będę wcześniej — szepnął mściwie.
A potem wcisnął guzik i zniknął. Minutę później w kabinie pojawił się teleporter. Przez ułamek sekundy wisiał w powietrzu, a potem upadł na fotel. Na pusty fotel.
IV
Sergiej i Zina zmaterializowali się z cichym sykiem na pokrytym kwiatami trawniku.
— O w mordę, — szepnął — jak tu pięknie.
Zina też wydała z siebie westchnienie pełne podziwu. Stali nad niedużym stawem. Na prawo od nich w błękitnej wodzie przeglądał się śliczny biały pałacyk. Pałacyk stał na wyspie łącząc się z lądem za pomocą mostków.
— Gdzieś już to widziałam — powiedziała marszcząc brwi. Obejrzała się w lewo. W tym końcu jeziora znajdowała się kolejna wyspa, a na niej sztuczne ruiny. Na brzegu wznosiła się widownia.
— Teatr? — zdziwił się Sergiej.
— Wiem co to jest. Pałac na wodzie w Warszawskich Łazienkach. Miałam kiedyś w atykwariacie album o Warszawie!
— Jesteś pewna?
— Całkowicie. Za nami powinno być widać dawną szkołę podchorążych.
Odwrócił się. Istotnie z za drzew majaczyły białe budynki.
— A więc wiemy gdzie jesteśmy. Sądzisz że to oryginalny, wycięty z całym parkiem, czy też może rekonstrukcja?
— Nie wiem, ale chyba nie miałby aż takiej techniki...
Kiwnął poważnie głową. Naraz zamarli. Gdzieś niedaleko rozległy się ciche kląśnięcia. Odwrócili się. Alejką pośród drzew nadjeżdżała dziewczyna. Siedziała z gracją na śnieżno białej klaczce. Klaczka miała długą jasną grzywę, a jej kopyta lśniły jak wypolerowane. Dziewczyna ubrana była w kurtkę z żaglowego płótna i miękkie brązowe buty za kostkę. Jej twarz była ogorzała od słońca i soli jakby większość swojego życia spędziła na pustyniach pozostałych z dawnych mórz szelfowych. Piękne brązowe włosy opadały jej na ramiona. Na czole miała diadem z niedużym szmaragdem. Zina i Sergiej ukryli się w krzakach i obserwowali to zdumiewające zjawisko.
— Jaka ładna — szepnęła Zina.
— Wcale nie jest taka ładna, — zaoponował jej towarzysz — ale sympatycznie wygląda i ma odpowiednią oprawę. Sądzę że to ta wspomniana w rozmowie księżniczka Helena.
— To co robimy?
— Hmm, nigdy jeszcze nie byłem w takim pałacu.
— A ja owszem. Gdy Koćko został Prezydentem to raz. Był w dobrym humorze i zabrał mnie do swojej letniej rezydencji. Tam było podobnie.
— Jak byłaś na statku to nie pokazywał ci tego miejsca?
— Nie, ani razu. Zresztą widziałam tylko tą część z czynszówkami i raz park obok.
— Może ten park i tamten park łączą się.
— Chyba nie, w normalnej Warszawie byłyby daleko.
— Ale to nie jest normalna Warszawa tylko jakaś zwariowana mieszanka. Wycinanka.
— Może masz rację. Słuchaj nie masz jakiejś lepszej sukienki tam na dole na ziemi?
— Niestety, a co nie podoba ci się już?
— Nie wiem czy będzie odpowiednia dla złożenia wizyty.
— Chcesz tam iść?
— Dlaczego by nie? Może da mi się przejechać na tym ładnym koniku. Zresztą w razie czego możemy zawsze zwiać.
Poskrobał się po głowie, a potem obrzucił indiański ruan, w który był ubrany, uważnym spojrzeniem.
— A ja jak wyglądam?
— Chyba też niezbyt oficjalnie. Ale może ujdzie w tłoku.
— I co jej powiemy?
W oczach ormianki zabłysły ogniki.
— Zdaj się na mnie.
Popatrzyli. Dziewczyna obojętnie puściła konia i weszła do pałacu.
— Zaczekaj na mnie chwilę — powiedział Sergiej i zaczął majstrować przy pasie.