Przymknął oczy i zaraz z głębin pamięci wypełzły mu jak czerwie wypadki poranka. Tajemniczy Gruzin. Strzelają do siebie. I Człowiek z Góry Bólu. Nie poradzili sobie z Gruzinem. A przecież było ich tylu. Westchnął. Prezydent wezwał kilku na dywanik, a jemu przesłał tylko notkę że jest niezbyt zadowolony. To znaczy nie tak. Pochwalił sposób zorganizowania pułapki, a zganił za to że tamten wymknął im się z rąk. Tak to było. Ale przecież Stary Prezydent użył lasera więc wszystko wróciło do normy. Nie było Gruzina był Gruzin i znowu go nie było. Ale może wraz z nim przepadły jakieś informacje? Gruzin... A Gruzji już nie ma. Skąd się wziął?
Westchnął. To przekraczało jego zdolności pojmowania. Szkoda że ożywiać można tylko ciała które są w jednym kawałku. I tylko przez niecałe dwadzieścia minut po śmierci.
Sala zapełniała się powoli. Kursanci siadali daleko od siebie zajmując wyznaczone miejsca. Na podium niewiadomo jak i skąd, zapewne za pomocą teleportacji pojawił się czerwony fotel i siedzący w nim staruszek. Artur postarał się nastawić na to co miał usłyszeć. Wyjął notes i dyktafon.
— Przepraszam — szepnął ktoś za nim. — Pan pierwszy raz?
— Tak.
— Nie wolno korzystać z żadnych metod rejestracji treści wykładów. Przecież to mogłoby się dostać w niepowołane ręce.
— Nie dysponuję pamięcią absolutną...
— Dysponuje pan. Proszę czekać.
W kątach amfiteatru pojaśniało. Staruszek wszedł na katedrę i ujął w dłoń mikrofon.
— Widzę, że są już wszyscy. Proszę założyć słuchawki.
Założył na uszy wiszące na oparciu fotela słuchawki.
— Proszę przestać myśleć.
— Co? — zdziwił się.
Niespodziewanie poczuł jak gdyby mózg mu eksplodował.
— Myślę, zaraz mnie zabije — przestraszył się.
Poczuł nagłą ulgę.
— Procedura wzbudzania mózgu zakończona. Proszę zdjąć słuchawki — powiedział staruszek.
Wyglądał na zadowolonego z siebie.
— Informacja dla osób przechodzących wzbudzanie po raz pierwszy. W tej chwili wasz umysł pracuje wykorzystując nie siedem procent komórek nerwowych ale osiemdziesiąt. Produkcja białek pamięciowych została przyspieszona do około dwudziestu razy. Stan ten potrwa w przybliżeniu pół godziny.
Wszyscy usiedli wygodniej. Akustyka była bez zarzutu. Każde słowo prelegenta docierało wyraźnie do uszu słuchaczy.
— Zebraliśmy się dzisiaj abyście mogli dowiedzieć się co nieco o naszym podstawowym wrogu. O Dysydentach. Jak wygląda dysydent każdy widzi.
Ściana za im rozbłysła portretem Sergieja Susłowa.
— Dysydenci rozmnażają się jak króliki. Dla wyjaśnienia dodam że kontakty płciowe nie są potrzebne do tego procesu.
Artur przymknął oczy. Czy to miał być dowcip? Chyba tak bo prelegent zawiesił na chwilę głos czekając na salwę śmiechu, która jednak nie nastąpiła.
— Dysydentem może być każdy. Wasz brat, sąsiad, przyjaciel ojciec. Nie można ich rozróżnić po sposobie ubierania się, sposobie mówienia czy zachowaniu. Nie głoszą publicznie swoich haseł. A jeśli starają się kogoś zwerbować robią to poprzez swojego człowieka z drugiej półkuli którego nigdy wcześniej nie widzieliście. Werbunek poprzedza wielomiesięczna, a czasem wieloletnia obserwacja. Teraz garść faktów. Podstawowym zajęciem dysydentów jest szerzenie wywrotowych idei na drukach ulotnych i za pomocą poczty komputerowej oraz działania skierowane przeciw zarządzeniom Starego Prezydenta — mówca skłonił się w stron jednej ze ścian za, którą zapewne znajdowały się sektory stacji zamieszkane przez władcę.
— Dla przykładu. Sto dziesięć lat temu Sergiej Susłow zastrzelił jednego z pierwszych agentów. Było nas wówczas siedmiu na całej planecie. Przy zabitym znalazł niestety urządzenie telportacyjne i zdołał je skopiować w oparciu o mikroprocesory odzyskane z kuchenek do grzanek. Model ten wycofano natychmiast z użycia ale należy mniemać, ze spora ich ilość krąży na czarnym rynku. Następnie posługując się siecią komputerową włamał się do baz danych stacji orbitalnej i ukradł schematy dalszych kilkunastu urządzeń. Wspólnie z pewnym fizykiem skonstruowali bombę wodorową i odpalili ją na pustyni w Australii łamiąc tym punkt osiemnasty Regulaminu Pobytu Na Planecie Ziemia. W dalszym kontynuowaniu radosnej działalności przeszkodziliśmy my. Fizyk został schwytamy, a Susłow zniknął z pola widzenia na osiemdziesiąt lat. Pojawił się ponownie dziesięć lat temu.
— Może umarł, a ten to uzurpator? — zapytał ktoś z audytorium.
— Jest prostsze wyjaśnienie. Wlazł do lodówki i zatrzasnął za sobą wieko. W polu czasu stojącego mógł przeczekać nawet tysiąc lat.
Ale pozostaje pytanie kto go uwolnił. Od dziesięciu lat jego komórka prowadzi ożywioną działalność. W chwili obecnej jest ich prawdopodobnie więcej niż agentów. Oczywiście tą niewygodną dla nas tendencję postaramy się odwrócić. Waszym zadaniem będzie śledzenie wyznaczonych osób, które podejrzewamy o sprzyjanie Susłowowi. Proszę założyć słuchawki.
Założył automatycznym ruchem. Tym razem dźwięk był inny. Trwał dłużej i przypominał nieco szum fal.
— To wszystko na dzisiaj — powiedział starzec. — Dziękuję za uwagę.
Wszyscy ruszyli do wyjścia. Znalazł Święto Wiosny bez problemu.
— I jak ci się podobało?
— Trochę krótkie to wystąpienie.
— Najważniejszą część wtłoczyli pod hipnozą. To był tylko wstęp.
— Pod hipnozą?
— Gdy kazał po raz drugi założyć słuchawki. Słyszałeś szum w uszach?
— Tak.
— No właśnie. Fale mózgowe odpowiednio spreparowane. Przekaz bezpośredni.
— A to technika.
— Wybacz, czy nie jesteś przypadkiem z Gdańska? Twój akcent wydaje mi się znajomy.
— To zabawne. Teraz jestem z Gdańska ale poprzednio studiowałem w Vancouwer, tyle że to fałszywe wspomnienie.
— Ach w strefie etnicznej. Choć, zjemy coś.
Wyszli przez jedne z drzwi. Artur zatrzymał się jak ogłuszony. Stali na ulicy na, którą wyszli jak się wydawało prosto ze ściany budynku. Ulica wyglądała dziwnie. Była szeroka pokryta asfaltem, jechały nią dymiące w nieprzyjemny sposób pojazdy. Trawniki były zadeptane i pokryte psimi odchodami, a chodnikiem przewalał się tłum zakutanych w kurtki i płaszcze ludzi. Po środku ulicy biegły tory zrobione nie z jednego paska plastyku, ale z dwu sztab metalu. Ze zgrzytem przejechało po nich coś dziwnego, co najwyraźniej czerpało energię z drutów wiszących nad nimi. Po drugiej stronie od głównej ulicy odchodziła kolejna nieco węższa. Teraz dopiero poczuł chłód. Był chłodny jesienny wieczór. W powietrzu pachniało śniegiem. Ucieszył się że zna ten zapach.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytał zdumiony.
— To aleja Niepodległości w Warszawie w końcu dwudziestego wieku. Nie, nie cofnęliśmy się w czasie — uśmiechnęła się widząc jego zdumioną minę. — To jest rekonstrukcja. Ścisła rekonstrukcja. Choć przejdziemy na drugą stronę przez stację metra.
Pozwolił się prowadzić jak bezwolne dziecko. Przeszli przejściem podziemnym i znaleźli się po drugiej stronie arterii. Przechodnie śpieszyli się dokądś obojętnie ich mijając.
— Roboty — wyjaśniła. — Wejdźmy tutaj. Zmarzłam kapinkę.
Pchnął drewniane drzwi niedużego budynku. Wewnątrz był bar. Na wysokich stołkach siedzieli staromodnie poubierani ludzie. Pociągnęła go do sali w piwnicach lokalu. Siedli za stolikiem. Dziewczyna przyniosła dwa kufle piwa. Wypił łyk.
— To jest prawdziwe — powiedział. — Myślałem, że może wirtual reality.
— To jest prawdziwe. Tak prawdziwe jak tylko się da. Oczywiście jeśli zaczniesz kopać w trawniku to trafisz na metalowy pancerz oddzielający ten segment.
— A gdybym próbował pojechać metrem?
— No cóż. Dwa przystanki w każdą stronę. Potem proszą o opuszczenie wagonu z powodu awarii.
— A gdyby się nie wysiadło?
— Obawiam się że ewakuują. Tu obowiązuje nadal regulamin.
— Punkt dwudziesty siódmy ustęp drugi: W wydzielonych strefach technicznych oraz środkach komunikacji każdy przebywający zobowiązany jest do wykonywania wszelkich poleceń obsługi ze ślepym posłuszeństwem.