Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Ruiny spichlerza na wyspie Ołowiance — odgadł bez trudu.

Przekręcił się aby popatrzeć na Stary Żuraw w Gdańsku. Uśmiech w jednej chwili odpłynął mu z twarzy. Żuraw tam był. Mury do wysokości półtora metra zachowały się. Wyżej nadbudowano je z jakiegoś białego tworzywa sztucznego. To co za jego czasów było wykonane z poczerniałego drewna odtworzono z jasnego. Za dźwigiem nie było śladu miasta. To znaczy było. Za Żurawiem na niewielkim wzniesieniu stała pagoda obsadzona wokoło drzewkami miłorzębu. A potem opuścił wzrok niżej i miał ochotę zawyć. Wzmocnione kamieniem nabrzeże opadało w dół i kończyło się nie taflą wody ale piaskiem. Tam gdzie kiedyś był kanał portowy znajdowała się obecnie droga wyłożona kamiennymi płytami po której jakiś człowiek wyglądający na Araba prowadził stadko objuczonych wielbłądów. Na dachu żurawia siedziało stadko małpek. Nodar zamknął oczy.

— A teraz policzę do dziesięciu i wszystko ma wrócić do normy — powiedział na głos. — Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć!

Otworzył oczy, ale upiorny obraz nie znikał. Wstał z trawy i popatrzył dalej. Znajdował się w środku miasta. To wokoło wyglądało na dzielnicę willową lub nawet pałacową. Na pagórkach kryjących zapewne w sobie gruz dawnego Gdańska wznosiły się lekkie japońskie domki zbudowane z lakierowanego na czerwono drewna i grubej tektury bambusowej.

— O w mordę — wykrztusił. —Żółtki.

Opadł z powrotem na trawę. Oczywiście mógł się mylić ale był prawie pewien, że w tym mieście tam nie będzie żadnej gruzińskiej misji wojskowej. Wygrzebał z kieszeni lornetkę i starając się możliwie dokładnie wtopić się w tło obserwował okolicę.

— A czego właściwie się mogłem spodziewać — powiedział sam do siebie. —Łamara już pewnie od dawna nie żyje, a ten wieprzek Prezydent jeśli nawet wrócił z stamtąd to pewnie przed wielu laty i też nie żyje. Ale powinienem chociaż naszczać na jego mogiłę. Chyba że żółtki zrównali ja z ziemią. Wówczas mogę się do nich przyłączyć i wielkim młopem rozbijać jego pomniki, jesli ma takowe, a tak swoją drogą to ta pagoda wygląda na dość starą...

Urwał. Zamyslił się. Jego misja przestała mieć sens. Ale musiał jeszcze się upewnić. Zresztą jeśli istniała Gruzja mógł nadal służyć swojemu narodowi.

X

Wieczorem.

Małe studenckie święto. Grzane piwo z samowara, trochę muzyki ognisko płonące między namiotami. Obozowisko było plamą światła na ciemnym stepie. Wśród wzgórz wiały wiatry. W powietrzu unosił się betonowy pył. Dostawał się we włosy, do oczu, do piwa. Jakiś student z młodszego rocznika, chyba Mykoła, miał ze sobą gitarę. Brzdąkał na niej najpierw melodię z piosenki o pekińskiej kaczce smażącej się w pikantnym sosie z młodych pędów bambusa. Powiał wiatr. Silniejszy podmuch wpadł pomiędzy namioty. Wiszące nad wejściami latarki ze świeczkami w środku zakołysały się. Ognisko wykonane z resztek patyków nazbieranych nad Wisłą strzeliło nieco jaśniejszym płomieniem. Człowiek pojawił się znikąd. Był bardzo stary, niegolony. Wyszedł prosto z ciemności. Ubrany był w antyczne trampki, zupełnie jak te które wykopali w ubiegłym sezonie. Był prawie nagi jeśli nie liczyć przepaski na biodrach wykonanej z kawałka jeansowej szmaty. Dawno nie obcinane włosy opadały mu na czoło. Tors pokryty miał Starymi wygojonymi już bliznami. Wyglądał jak duch jednego z dawnych mieszkańców tego miasta. Obrzucił ich niewidzącym spojrzeniem, a potem zaczął znikać. Pierwszy ruszył się Pawło. Przyskoczył dość blisko nieznajomego i rzucił mu pod nogi zegarek. Dziwny człowiek rozpływał się w powietrzu, ale zegarek leżał nadal w pyle. Wreszcie gdy starzec zniknął zupełnie student podszedł i podniósł czasomierz z ziemi. Wywołał datę, bo godzina nie zgadzała się już na pierwszy rzut oka.

— I jak? — zapytała Damao, która siedziała na tyle blisko, żeby zobaczyć co robi.

— Według niego minęło ponad jedenaście dni.

— Anomalia czaso przestrzenna — powiedział ktoś. — Nie sądziłem, że mogą zawierać w sobie żywych ludzi.

— Chyba nas nie widział — zauważyła Sumiko.

Ze swojego namiotu wygrzebał się Miszczuk.

— Co się stało? — zaciekawił się.

Opowiedzieli mu. Uniósł brwi ze zdziwienia.

— Prawdziwa anomalia — powiedział w zadumie. — To znaczy, że ktoś posłużył się teleportacją.

— Jak to? — zdziwiła się Sumiko. — Przecież to zakazane.

Pawło złapał go za ramię.

— Słuchaj, to był Stary Prezydent?

Rozległy się okrzyki zdumienia. Miszczuk uśmiechnął się.

— Co za przypuszczenie. Stary Prezydent musi wyglądać zupełnie inaczej.

— Ale wszystko pasuje — powiedział ktoś. — Stary, w antycznym ubraniu i w anomalii czasoprzestrzennej... Jemu wolno się teleportować.

Tomasz pokręcił przecząco głową.

— Nie to nie tak. Po pierwsze Stary Prezydent jest z pewnością znacznie młodszy. Po drugie nigdy nie pozwoliłby sobie na takie poderwanie autorytetu. Nie zapominajcie, że jest teraz władcą ziemi. Ludzie się go boją i szanują. Gdyby zaczął sobie spacerować jako oberwany dziad...

— Może się w ten sposób maskuje, a może zwariował. Może też mieć nas tak głęboko gdzieś że nie obchodzi go to co my o nim myślimy.

Tomasz uśmiechnął się.

— To prawdopodobne.

Usiedli spowrotem na krzesłach, a jemu też podsunęli jedno.

— Mówiłeś, że anomalie są związane z teleportacją. Nas w szkole uczyli że anomalie czasoprzestrzenne wiążą się z polami czasu stojącego... — zaczęła Damao.

— To nie zupełnie tak — wyjaśnił ochoczo. — Po prostu gdy włączymy pole czasu stojącego, czas jest czymś w rodzaju cieczy. Jeśli czas zwolnimy w jednym miejscu...

— Jak zwolnić czas? — zdziwiła się Damao. — Czas można co najwyżej wyłączyć.

— Można też i zwolnić. Nie ważne. Gdy czas w jednym punkcie przestrzeni zwalnia, to w innym przyspiesza. W przypadku pola czasu stojącego, czas musi odreagować. Dlatego generator pola zaopatruje się w płytę z czystego węgla, która umieszczona jest pod spodem. Trzeba je wymieniać, w lodówkach średnio co dwa lata. Czas zatrzymany w polu rekompensuje się anomalią w płycie. Jest to niebezpieczne, do pewnych granic. Płyta musi być w swojej objętości niemal idealnie czysta. Gdy czas w lodówce wynosi zero, w płycie zbliża się do nieskończoności. Oczywiście entropia nie może przyjmować takich współczynników, toteż nigdy nie uda się stworzyć idealnego pola czasu stojącego. Takiego jakie znacie z podręczników. Oczywiście można się zbliżyć do tego poziomu, ale w pewnej chwili staje się to groźne. Jeśli czas i entropia zbliżają się do nieskończoności to wyobraźcie sobie co dzieje się z płytą.

— Węgiel jest dość stabilny — zauważyła Sumiko.

— Sama powiedziałaś, że dość stabilny. W rzeczywistości węgiel po upływie czasu zbliżonego do nieskończoności zamieni się w inny pierwiastek. Dwa lata jakie upływają do zmiany płyty wychwytującej oznaczają przejście co najmniej pięćdziesięciu procent węgla w supermasywny pierwiastek o liczbie atomowej 239. Jest on jednocześnie niemal nieskończenie stabilny.

— A gdyby podgrzewać go dalej? — zaciekawił się Pawło.

— Zapadnie się w samego siebie tworząc czarną dziurę na poziomie kwantowym. Taka czarna dziura będzie prawie nieszkodliwa, póki będzie połykać pojedyncze cząstki elementarne. Z chwilą jednak gdy zabierze się za atomy staje się śmiertelnie niebezpieczna, bo przy odpowiednio długim czasie wzrostu wessała by w końcu całą ziemię.

Ktoś gwizdnął.

— To po co nam to świństwo? Nielepiej obywać się bez lodówek?

— Och jest na to sposób. Przy zastosowaniu odrobiny antymaterii można dziurę przebiegunować uzyskując małe źródło materii w postaci różnych pierwiastków.

— Skąd ty to wszystko wiesz? — zaciekawiła się Damao.

Założyła nogę na nogę. Patrzył przez chwilę w zadumie na jej opaloną łydkę, która wysunęła się spod kimona.

— Przeszedłem specjalny kurs — powiedział wreszcie z ociąganiem. Widać było, że nie chce kontynuować tego tematu.

23
{"b":"103193","o":1}