Kosmita popatrzył na miasto, a Koćko podał mu lornetkę.
— Nieźle zrobione — powiedział gość. — Trójwymiarowy projektor holograficzny o rozdzielczości około miliona zachcu?
— Półtora miliona.
Prezydent wcisnął guzik pilota. Komputery stacji poświęciły połowę mocy obliczeniowej na przetworzenie widoku. Gubałówka eksplodowała. W jej szczycie otworzył się krater który pochłonął stację kolejki linowej. Grad rozpalonych do białości kamieni opadł na miasto jak śmiertelny całun. Pożary wybuchły w kilkunastu miejscach jednocześnie. Ziemia zadrżała. Przez środek Krupówek powstała szczelina. Rozszerzała się z przerażająca szybkością pochłaniając budynki i próbujących uciekać ludzi. A potem wystrzeliła z niej lawa. Prezydent wyłączył obraz. Kawałek szczytu stał na podłodze wyłożonej stalowymi płytami. Po chwili wszystko wróciło do normy. Znowu byli na szczycie górującym nad spokojnym miastem.
— W sumie to tylko dekoracje — powiedział spokojnie.
Gość opuścił lornetkę. Jego spojrzenie było nieodgadnione.
— Zajmuje pana odtwarzanie obrazów zagłady własnego gatunku? — zdziwił się uprzejmie.
— To nie jest odtwarzanie. To nigdy nie nastąpiło. Moje komputery stworzyły ten obraz jako swojego rodzaju wizytówkę. Pokaz możliwości. Jeśli zechcę to mogę tego dokonać. Choć tego miasta już nie ma...
Sceneria zmieniła się w mgnieniu oka. Tym razem to gość uruchomił systemy, nie wiadomo tylko jak tego dokonał. Nie miał przy sobie komputera w dodatku sieć stacji była odporna na wszelkie penetracje. No prawie wszelkie. Obraz przedstawiał spokojną pasterską planetę. Teren porzeźbiony zlodowaceniami i ruchami górotwórczymi wyglądał jak norweskie fiordy. Na niedużych halach porośniętych lichą roślinnością pasły się jakieś nieduże zwierzęta przypominające pekińczyki. Nad niektórymi przepaściami przerzucono mosty plecione z lin.
— Dlaczego mi to pokazałeś? — zapytał prezydent.
— No cóż. Zostawię panu mapę tej ziemi. Może się do czegoś przyda.
— Gdzie to jest?
— Osiemset lat świetlnych stąd.
Wstał z fotela i podszedł tak blisko, że ich twarze niemal się zetknęły.
— Zawsze można wyruszyć znowu. A czasami nawet trzeba.
— To brzmi dość niepokojąco. Jak rozumiem to oznacza, że przystąpisz teraz do wyjaśnienia szczegółów swojej misji?
— Tak jest. Minął czas rozmowy wstępnej. Nadchodzi czas konkretnych dyspozycji.
— Dyspozycji? Chyba żartujecie, ale zamieniam się w słuch.
— Rada Galaktyki oddelegowała swoich przedstawicieli. Chcą się spotkać z panem jutro. Na poziomie dwadzieścia cztery sektor osiemdziesiąty szósty.
— Niech się stanie wedle ich woli. O czym chcą rozmawiać?
— O tej planecie. Resztę przypuszczam wyjaśnią oni. Żegnam.
— Do zobaczenia.
Mały ufok zniknął razem z butelką. Stary Prezydent uśmiechnął się pogardliwie.
— Ach ci mali nałogowcy — westchnął cicho i teleportował się do sali na obwodzie. Siadł na fotelu i pociągnął łyk szampana. Włączył ekran. Ziemia. Tam był wczesny ranek.
— Cholera — powiedział sam do siebie. — Musiało do tego dojść. Wypił szampana do końca. Poczuł że jest pijany. Zdrowo pijany.
— Gdzie te dawne dobre czasy gdy małe zielone ludziki były jedynie wytworem mojej chorej wyobraźni? — jęknął.
XVIII
Nodar ocknął się w kąpieli. W głowie mu trzeszczało. Skóra piekła go we wszystkich miejscach z których wyrwał dreny. Dotknął palcami skóry na udach i na ramionach. Nadal w dotyku nie różniła się niczym od powierzchni tandetnie wykonanej skórzanej walizki. Zamyślił się. Może trzeba było ją usnąć? Usiłował sobie przypomnieć coś na ten temat. Zuriko, on coś powiedział. Pamięć usłużnie podała mu odpowiednią scenę.
— Widzisz, te płyny konserwujące w których zanurza się ciało przed zamrożeniem nie wpływają szczególnie dobrze na skórę.
— Co to znaczy?
— Widzisz, ich zadaniem jest zwiększenie przewodnictwa cieplnego roztworu. Jakby to powiedzieć, przyspieszają zamarzanie. To może zniszczyć komórki skóry. I to dość poważnie. Przy temperaturach krytycznych jest właściwe obojętne czy ciepło wnika do komórki czy z niej uchodzi. Może nastąpić obumarcie komórek a nawet wytworzenie się masy rogowej.
— Przecież się uduszę!
— Dlaczego.
— Zdajesz sobie sprawę że człowiek oddycha przez skórę. A w każdym razie zwiększa wymianę gazową z otoczeniem. — Wartości zaniedbywanie małe. Zresztą to prawie bez znaczenia po upływie dwunastu, może osiemnastu godzin głębsze warstwy skóry przejmą funkcje zniszczonej warstwy wierzchniej. Nasze preparaty przyspieszą ten proces. To będzie trochę tak jak ze zmiana skóry przez węża.
Komputer wydał cichy brzęczyk. Nodar drgnął w wannie i popatrzył w stronę terminalu.
— Krytyczny stopień zasilania — poinformowała go maszyna.
— Typ zasilania?
— Awaryjne geotermiczne.
— Szansa wzrostu?
— Na podstawie analizy długofalowych zjawisk geofizycznych dwadzieścia siedem koma cztery procent.
— Rezerwa?
— Dwadzieścia godzin. Wymaga włączenia ręcznego.
— Wyłącz się.
Ekran ściemniał. Światła stawały się coraz bardziej żółte aż wreszcie świetlówki świeciły już tak słabo, że ledwie było je widać. Nodar wygrzebał się z wanny. Mięśnie pracowały prawie bez zakłóceń. Obok umieszczono niegdyś drabinę. Była teoretycznie ze stali kwasoodpornej, całkowicie nierdzewnej, ale jak się z bliska okazało pokrywała ją skorupa korozji. Za jej pomocą dźwignął się na równe nogi i trzymając się szczebli zaczął wykonywać przysiady. Stawy zaprotestowały energicznie. Żałował, ze morfina nie przetrwała okresu hibernacji. Z drobnych ranek po drenach wykraplało się trochę krwi. Po pięciu zaledwie minutach przerwał ćwiczenie i spróbował policzyć sobie puls. Nie udało mu się to więc zatkał palcami uszy i wsłuchał się w bicie swojego serca. Biło słabo. Ruszył w strone sarkofagu. Znajdowała się tu dźwignia służąca do włączenia awaryjnych systemów energetycznych. Przesunął ją jednym śmiałym ruchem. (Stawowi łokciowemu bardzo się to nie podobało). Zamknął oczy oczekując na uderzenie blasku, ale lampy zaświeciły tylko nieco mocniej niż poprzednio. Czepiając się ścian dostał się do terminala komputerowego i uruchomił go.
STOPIEŃ ZASILANIA KRYTYCZNY — poinformowała go maszyna.
ODŁĄCZ SYSTEMY WITALIZUJĄCE I HIBERNATORIUM — wystukał. — ZREDUKUJ O POŁOWĘ OŚWIETLENIE.
Połowa lamp wyłączyła się. Jednocześnie pozostałe zaświeciły się mocniej
DOKONAJ PRZEGLĄDU AWARYJNYCH SYSTEMÓW ENERGETYCZNYCH
MODUŁ KONTROLNY USZKODZONY BRAK ODCZYTU.
Westchnął. Skóra wysychała i zaczynał odczuwać poważny dyskomfort. Obok hibernatora stała walizka z jego rzeczami osobistymi. Walizka była aluminiowa i teoretycznie nie powinna podlegać korozji. Nie mógł poradzić sobie z zamkiem i w pewnej chwili urwał go po prostu. Blacha rozłaziła się w palcach, a znaczna jej część wyglądała na dotkniętą zarazą cynkową, choć nie wiedział, że tego typu proces może zachodzić w aluminium. Jego wyjściowe ubranie nie oparło się zębowi czasu. Wysunął nóż z pochwy i ten zabłysnął w kiepskim świetle. Ostrza nie szpeciła najmniejsza plamka. Uśmiechnął się i sprawdził ostrość kciukiem. Nóż nadal był ostry jak brzytwa. Wykonał długie delikatne nacięcie na nodze. Skóra podawała się z pewnym trudem. Zaczepił o nią palce i zaczął zdzierać. Odchodziła nawet całkiem nieźle, a pod nią rysowała się głębsza warstwa, właściwie już gotowa do użytku, ale jeszcze bardzo delikatna.
— Trzeba będzie poczekać — mruknął o siebie.
Z walizki wydobył zegarek. Zegarek jaki dostawał każdy pracownik POF, kwarcowy, zasilany baterią jądrową. Mógł chodzić przez dziesięć tysięcy lat. A zapewne i znacznie dłużej. Starł warstwę brudu z cyferblatu. Była pierwsza w nocy. Wcisnął guziczek z boku aby wyświetlić sobie datę dzienną i roczną. Zegarek posłusznie wykonał polecenie. Gruzin wpatrzył się w zdumiewającą informację jaka ukazała się jego oczom.
— To niemożliwe — szepnął a potem przyłożył urządzenie do ucha.