– Pozwólcie, że zapoznam Alexa z najświeższymi doniesieniami – powiedział Burns, kiedy wszedłem do sali. – Siadaj i jak chcesz, wywal nogi na stół. Mamy nowe przyjemności.
Pokręciłem głową, czując lekkie mdłości, kiedy siadałem. Zakosztowałem już dość „przyjemności”, nie miałem sił na nowe.
– Rosjanie tym razem są skłonni do współpracy – oświadczył Burns. – Nie zaprzeczają, że Andriej Prokopiew ma powiązania z czerwoną mafią. To prawda. Sami obserwowali go od pewnego czasu. Mieli nadzieję, że w ten sposób uda się im spenetrować czarny rynek, na który trafiają miliardy dolarów.
Odchrząknąłem i powiedziałem:
– Ale…
Burns kiwnął głową.
– Tak. Rosjanie mówią teraz, że Prokopiew nie jest tym człowiekiem, którego szukamy. Są tego pewni.
Poczułem całkowity odpływ energii.
– Bo…? – spytałem.
Burns pokręcił głową.
– Wiedzą, jak wygląda Wilk. Przecież był w KGB. Prawdziwy Wilk celowo podsunął nam Prokopiewa. Był jednym z jego rywali w czerwonej mafii.
– Chce zostać rosyjskim ojcem chrzestnym?
– Ojcem chrzestnym… rosyjskim albo innym. Zacisnąłem wargi, po czym westchnąłem ciężko i spytałem:
– Czy Rosjanie wiedzą, jak naprawdę nazywa się Wilk?
Burns zmrużył oczy.
– Jeśli nawet wiedzą, nie powiedzą nam tego. W każdym razie nie teraz. Może też się go boją.
Rozdział 115
Wieczorem tego samego dnia siedziałem przy pianinie na werandzie. Po głowie chodził mi tekst jednego z wierszy Billy’ego Collinsa. Nosił tytuł The Blues. Tak mnie zainspirował, że usiadłem do pianina i skomponowałem melodię. Przegraliśmy z Wilkiem. Przegrana to częsty przypadek w pracy policyjnej, chociaż rzadko kto się do tego przyznaje. Ale uratowano wielu ludzi. Znaleziono Elizabeth Connolly i parę innych osób; Brendan Connolly wylądował w więzieniu. Schwytano Andrieja Prokopiewa. Wyglądało jednak na to, że gruby zwierz się nam wymknął, w każdym razie chwilowo. Wilk nadal przebywał na wolności. Ojciec chrzestny mógł robić, co mu się żywnie podobało, a to nie wróżyło dobrze nikomu.
Następnego dnia pojechałem wcześnie na lotnisko imienia Reagana, odebrać Jamillę Hughes. Jak zwykle przed spotkaniem z Jamillą czułem łaskotanie w brzuchu. Ale nie mogłem się jej doczekać. Nana i dzieci uparły się, by jechać ze mną. W ten sposób okazywali poparcie Jamilli. I mnie. Tak naprawdę sobie nawzajem też. Nam wszystkim.
Hala lotniska była zatłoczona, wydawała się jednak stosunkowo cicha i spokojna, zapewne dlatego, że miała sufity na niebotycznej wysokości. Moja rodzina i ja staliśmy przy wyjściu z terminalu A, w pobliżu bramek. Dostrzegłem Jam, dzieci również i zaczęły mnie szturchać. Ubrana od stóp do głów w czerń, wyglądała lepiej niż kiedykolwiek, a zawsze wyglądała świetnie.
– Jest piękna i ma niesamowitą klasę – powiedziała Jannie i pogładziła mnie po ręce. – Wiesz o tym, co nie, tato?
– Masz rację, jest piękna – zgodziłem się z nią i spojrzałem na córkę, zamiast na Jamillę. – Poza tym zna się na wszystkim. Tylko chyba nie na mężczyznach.
– Naprawdę się nam podoba – mówiła dalej Jannie. – Wiesz o tym, no nie?
– Wiem. Mnie też się podoba.
– Ale kochasz ją? – spytała Jannie, jak to ona, zdroworozsądkowo i przechodząc od razu do rzeczy. – Czy tak?
Nic nie odpowiedziałem. Na ten temat rozmawiałem wyłącznie z Jamillą.
– No jak, kochasz ją? – przyłączyła się Nana. Jej też nie odpowiedziałem, a ona pokręciła głową i przewróciła oczami.
– Co myślicie, chłopaki? – spytałem Damona i małego Alexa. Mój wielkolud klaskał i uśmiechał się, więc znałem jego zdanie.
– Jest w porzo, tato – powiedział Damon i uśmiechnął się szeroko. W towarzystwie Jamilli zawsze bywał trochę nieporadny.
Podszedłem do niej; moja rodzina dała nam chwilę sam na sam. Zerknąłem na nich. Uśmiechali się do mnie jak cała gromada kotów z Cheshire. Czułem kluchę w gardle. Bóg wie dlaczego. Byłem trochę ogłupiały i miałem miękkie kolana. Też nie wiem dlaczego.
– Niewierze! Wszyscy przyjechali – powiedziała Jamilla, przytulając się do mnie. – Jestem taka szczęśliwa. Nie umiem ci powiedzieć, jak bardzo szczęśliwa, Alex… Chyba się rozpłaczę, chociaż jestem twardym jak skała tajniakiem z wydziału zabójstw. U ciebie wszystko gra? Chyba nie bardzo. Widzę to.
– Och, nic mi nie jest. – Przytuliłem ją do siebie tak mocno, że uniosłem ją w górę, po czym postawiłem z powrotem na podłodze.
Przez chwilę milczeliśmy.
– Będziemy walczyć o małego Alexa – oświadczyła.
– Oczywiście – odparłem. A potem powiedziałem coś, czego do tej pory nigdy jej nie mówiłem, chociaż wiele razy miałem to na końcu języka: – Kocham cię.
– Ja też cię kocham – powiedziała. – Bardziej niż to sobie wyobrażasz. Bardziej niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić.
Samotna łza spłynęła po jej policzku. Scałowałem ją.
Wtedy zobaczyłem fotografa, robiącego nam zdjęcie.
Tego samego fotografa, który zjawił się koło naszego domu, kiedy ewakuowaliśmy się ze względów bezpieczeństwa.
Tego, którego wynajęła adwokatka Christine.
Czy uwiecznił na kliszy łzę Jamilli?
Rozdział 116
Przyjechali do mojego domu przy 5. Ulicy, przyjechali tydzień po tym, jak Jamilla wróciła do Kalifornii.
Znów oni.
To był jeden z najsmutniejszych dni w moim życiu.
Nie do opisania.
Nie do pomyślenia.
Christine, jej adwokatka, prawny opiekun Alexa juniora i pracownica Agencji Opieki nad Dziećmi. Ta ostatnia miała na szyi plastikowy identyfikator i chyba jej obecność doskwierała mi najbardziej. Moje dzieci były wychowane w atmosferze miłości i opieki, nigdy nie spotkała ich krzywda ani zaniedbanie. Nie było potrzeby, żeby ktokolwiek z Agencji Opieki nad Dziećmi zjawiał się u mnie. Wcześniej Gilda Haranzo uzyskała od sądu postanowienie, w myśl którego Christine otrzymała tymczasową opiekę nad małym Alexem. Jako uzasadnienie pozwu podała, że „przyciągam niebezpieczeństwo” i mogę narazić dziecko na krzywdę.
Ironia tej sytuacji była tak bolesna, że wprost nieznośna. Starałem się dobrze wypełniać moje obowiązki policjanta, chciałem, żeby ludzie byli ze mnie zadowoleni, i co w zamian mnie spotkało? Dowiedziałem się, że „przyciągam niebezpieczeństwo”. Czy tylko to można było o mnie powiedzieć?
Mimo wszystko wiedziałem dokładnie, jak powinienem się zachować tego przedpołudnia. Ze względu na dobro małego Alexa. Postanowiłem odsunąć na bok wszystko, co czułem, i skupić się na tym, co dla niego najlepsze. Postanowiłem nie dopuścić do tego, by czuł się wystraszony albo wyprowadzony z równowagi. Wydrukowałem nawet dla Christine długą listę tego, co Alex lubił i czego nie lubił.
Na nieszczęście on sam miał w nosie wszystkie moje starania. Krył się za moimi nogami, byle jak najdalej od Christine i jej adwokatki. Delikatnie pogładziłem go po główce. Ale on trząsł się cały, dygotał z wściekłości.
– Może powinien pan pomóc Christine i zaprowadzić Alexa do samochodu – zaproponowała Gilda Haranzo.
Zechce pan?
Odwróciłem się i czule objąłem mojego wielkoluda. Nana, Damon i Jannie uklękli także i połączyliśmy się w jednym uścisku.
– Kochamy cię, Alex – mówiliśmy. – Będziemy cię odwiedzać, Alex. Ty też będziesz przyjeżdżał do nas. Nie bój się.
Nana wręczyła Alexowi jego ulubioną książeczkę, Gwiżdżąc na Williego, Jannie dała mu jego ulubione pluszowe zwierzątko, wytartą od miętolenia krówkę Muuu. Damon uściskał brata i rozpłakał się.
– Będę rozmawiał z tobą co wieczór. Z tobą i z Muuu – powiedziałem i ucałowałem ukochaną buzię mojego synka. Czułem jego szybko bijące serce. – Co wieczór. Zawsze i jeden dzień, mój słodki synku. Zawsze i dzień.
– Zawsze, tato – odparł mały Alex. A potem zabrali mojego syna.