Rozdział 99
Siedziałem wysoko w kabinie luksusowej motorówki oceanicznej, płynącej Intercoastal Waterway wzdłuż Millionaires Rów w Fort Lauderdale na Florydzie. Czy w końcu dotarliśmy do Wilka? Musiałem w to wierzyć. Szterling przysięgał, że tak, i na pewno nie miał powodu nas okłamywać. Wszystko nakazywało mu mówić prawdę.
Ten akwen odwiedzali turyści w motorówkach, więc założyłem, że nie zostaniemy od razu zauważeni. Poza tym zapadał już zmrok. Mijaliśmy rezydencje, głównie w stylu śródziemnomorskim lub portugalskim, ale od czasu do czasu trafiały się też domy w stylu kolonialnym, jakie kiedyś budowało się w Georgii. Zapewne zbudowano je za „pieniądze z północy”. Okolica roiła się od bogaczy, więc ostrzeżono nas, żebyśmy działali w rękawiczkach i nie następowali nikomu na odciski. Szczerze mówiąc, nie dało się tego zrobić. Za kilka minut mieliśmy nastąpić boleśnie na odciski kilku osobom.
Na pokładzie motorówki był ze mną Ned Mahoney i jego dwa siedmioosobowe zespoły szturmowe. Mahoney zwykle nie uczestniczył w misjach, ale od czasu Baltimore dyrektor zmienił tę zasadę. FBI miało być mocniejsze podczas działań w terenie.
Lustrowałem przez lornetkę wielki nadbrzeżny dom, kiedy nasza łódź przybijała do pomostu. W pobliżu kołysały się drogie jachty i ślizgacze. Postaraliśmy się o plan domu i wiedzieliśmy, że zakupiono go dwa lata temu za dwadzieścia cztery miliony. I mieliśmy nie następować nikomu na odciski.
Na terenie posiadłości Ariego Manninga odbywała się wielka impreza. Według Szterlinga Ari Manning był Paszą Sorokinem, Wilkiem.
– Wygląda na to, że wszyscy bawią się jak za starych dobrych czasów – stwierdził Mahoney. – Człowieku, uwielbiam imprezować. Żarcie, muzyka, tańce, bąbelki.
– No, fajna sprawa. Ale niespodziewani goście jeszcze nawet się nie pokazali.
Ari Manning był znany w Fort Lauderdale i Miami z wystawnych przyjęć, trwających czasem kilka tygodni. Urządzane przez niego imprezy cieszyły się sławą z powodu niespodzianek – wystawień urywków modnych musicali i komedii z Las Vegas, odwiedzin takich gości jak trenerzy Miami Dolphins czy Miami Heat, politycy, dyplomaci, ambasadorowie, czasem nawet członkowie gabinetu prezydenta.
– Wygląda na to, że dziś wieczorem to my będziemy niespodziewanymi gośćmi – powiedział Mahoney, szczerząc do mnie zęby.
– Którzy przylecieli aż z Dallas – dodałem. – Z czternastoosobowym orszakiem.
Operacja była niełatwym zadaniem. Mieliśmy działać wśród tłumu ludzi, nie do uniknięcia na takim przyjęciu. Pewnie dlatego żartowaliśmy dla rozluźnienia. Poprzednio zastanawialiśmy się, czy nie poczekać, ale HRT chciał uderzyć zaraz, skoro Wilk został namierzony. Dyrektor wyraził zgodę i osobiście zadecydował o ataku.
Facet w komicznym marynarskim stroju energicznie odpędzał nas od pomostu. My jednak nadal się zbliżaliśmy.
– Czego chce ten dupek na pomoście? – spytał Mahoney.
– Mamy komplet! Spóźniliście się! – krzyknął do nas tamten. Jego głos niósł się razem z głośną muzyką dobiegającą zza rezydencji.
– Przyjęcie nie zacznie się bez nas! – odkrzyknął Mahoney i włączył róg mgłowy.
– Nie, nie! Nie cumujcie! – krzyknął Marynarski Strój. – Odpływajcie!
Mahoney znów włączył róg.
Motorówka uderzyła w ślizgacz i facet na pomoście zrobił taką minę, jakby miał dostać wylewu.
– Jezu, uważajcie! To prywatne przyjęcie. Nie możecie tu wpaść tak sobie. Jesteście przyjaciółmi pana Manninga?
Mahoney po raz kolejny włączył róg.
– Jak najbardziej. Oto moje zaproszenie. – Wyjął oznakę i broń.
Ja tymczasem zeskoczyłem już z pokładu i biegłem do domu.
Rozdział 100
Przepychałem się przez tłum nieprzyzwoicie nadzianych imprezowiczów, podążających do oświetlonych świecami stołów. Serwowano kolację. Steki i homary, szampan bez ograniczeń i drogie wina. Miałem wrażenie, że wokół widzę same garnitury i kiecki od Dolce amp; Gabbana, Yersace, Yves Saint Laurenta. Ja miałem na sobie dżinsy i niebieską kurtkę FBI.
Ufryzowane głowy odwracały się i padały na mnie piorunujące spojrzenia, jakbym był nieproszonym gościem, który chce zepsuć zabawę. Bo byłem nieproszonym gościem. Gościem z piekła. Ci ludzie nie mieli pojęcia, co się wydarzy.
– FBI! – krzyknął za moimi plecami Mahoney, wprowadzając swoje ciężko uzbrojone drużyny do środka.
Wiedziałem od Szterlinga, jak wygląda Pasza Sorokin, i zmierzałem ku niemu. Widziałem go! Wilk miał na sobie drogi szary garnitur i niebieski kaszmirowy T – shirt. Stał w pobliżu wzdymanego wiatrem namiotu w niebiesko – żółte pasy, w którym pieczono mięsiwa, i rozmawiał z dwoma mężczyznami. Uśmiechnięci, spoceni kucharze, sami Murzyni i Latynosi, smażyli ogromne płaty mięsa i ryb.
Wyjąłem glocka. Pasza Sorokin spojrzał na mnie, ale nie drgnęła mu nawet powieka. Tylko się przyglądał. Nie poruszył się, nie próbował uciekać. Po chwili uśmiechnął się, jakby mnie oczekiwał i cieszył się, że wreszcie dotarłem na miejsce. O co chodziło temu facetowi?
Wezwał gestem siwowłosego mężczyznę, który obejmował kształtną blondynkę, mogącą być jego córką.
– Atticus! – krzyknął i siwy Casanova zjawił się przy nim szybciej niż dobrze wytresowany pikolak.
– Jestem Atticus Stonestrom, adwokat pana Manninga – oświadczył. – Nie macie żadnego powodu, by tu wchodzić, wdzierać się do domu pana Manninga. Przekraczacie swoje uprawnienia i proszę, byście stąd wyszli.
– Nie wyjdziemy. Ale może przeniesiemy się do środka? Tylko my trzej – zaproponowałem Stonestromowi i Sorokinowi. – Chyba że chcesz zostać aresztowany w obecności tych wszystkich ludzi.
Wilk spojrzał na swojego adwokata, a potem wzruszył ramionami, jakby była to dla niego rzecz bez znaczenia. Zaczął iść w kierunku domu. Nagle się odwrócił, jakby sobie coś przypomniał.
– Twój mały też ma na imię Alex, prawda? – powiedział.
Rozdział 101
Nie umarła! Czy to nie cudowne? Czy niezdumiewające?
Elizabeth Connolly znów zagubiła się w swoim świecie. To było najlepsze, co mogła zrobić. Spacerowała po cudownej plaży na północnym wybrzeżu Oahu. Brała do rąk niewiarygodnie piękne muszle, jedną po drugiej, i porównywała je.
Potem usłyszała krzyki: „FBI!”. Nie wierzyła własnym uszom.
FBI było tutaj? W tym domu? Serce waliło jej w piersiach i niemal zamarło, a potem zaczęło walić jeszcze mocniej.
Czy w końcu zjawili się, by ją uratować? A po co innego mieliby się zjawiać? O – mój – dobry – Boże!
Zaczęła dygotać. Łzy spływały jej po policzkach. Muszą ją teraz znaleźć i wypuścić. Arogancja Wilka zniszczy go, spali!
Jestem tu. Jestem tu! Jestem tuż obok!, krzyczała w myślach.
Na przyjęciu zapanowała martwa cisza. Wszyscy szeptali i trudno było coś zrozumieć. Ale wyraźnie usłyszała: „FBI” oraz głośne rozważania na temat tego, czemu Biuro wkroczyło na teren posiadłości. Wszyscy podejrzewali, iż chodzi o narkotyki.
Lizzie modliła się, żeby nie chodziło o narkotyki. Co z nią będzie, jeśli wezmą Wilka do więzienia? Zostanie tu na zawsze. Nie mogła opanować dreszczy.
Musiała dać znać FBI, że tu jest! Ale w jaki sposób? Jak zawsze, była skrępowana i zakneblowana. A oni byli tak blisko…
Jestem w garderobie! Błagam, zajrzyjcie do garderoby!
Zaplanowała kilkadziesiąt wariantów ucieczki, ale każdy zakładał, że Wilk najpierw otworzy drzwi i wypuści ją do łazienki czy toalety albo pozwoli przejść się po domu. Wiedziała, że za skarby świata sama nie wydostanie się z tego zamkniętego pomieszczenia. Była tak przemyślnie skrępowana, że nie miała co o tym marzyć. I nie wiedziała, jak dać znak FBI.
Potem usłyszała czyjś głos. Męski głos. Niski. Spokojny i opanowany.
– Jestem agent Mahoney, funkcjonariusz FBI. Wszyscy mają natychmiast opuścić główny budynek. Proszę zebrać się na trawnikach na tyłach. Wszyscy mają natychmiast wyjść z domu! Ale niech nikt nie opuszcza posesji.