Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W tym momencie ktoś z hukiem otworzył drzwi w końcu korytarza. Snop światła z latarki zaczął przesuwać się powoli po ścianach. To mu­siał być strażnik. Murzynka zerwała się gwałtownie i zniknęła za drzwiami toalety. Za chwilę światło latarki strażnika dotarło do ławki, na której siedział Jakub. Strażnik stanął na wprost niego i zaświecił la­tarką prosto w oczy.

– Czy pan wie, że palenie tutaj jest poważnym wykroczeniem? Mógłbym pana ukarać mandatem od tysiąca dolarów w górę – powie­dział głos za światłem latarki. I dodał ze śmiechem: – Ale nie ukarzę, ponieważ doskonale wiem, że do palenia namówiła pana Virginia. Tyl­ko jej tytoń może tak okropnie śmierdzieć. Gdy wyjdzie już z toalety, gdzie się teraz ukrywa, niech pan jej powie, że przedostatni raz jej to uchodzi na sucho. – Zaśmiał się tubalnie i odszedł w kierunku schodów prowadzących do piwnicy.

On cały czas milczał, trochę oszołomiony opowieścią Virginii, któ­ra długo nie wychodziła ze swojej kryjówki w toalecie. W pewnym mo­mencie uchyliła drzwi i zapytała szeptem:

– Już sobie poszedł?

Gdy potwierdził, wyszła energicznym krokiem z toalety i złapała swoje wiadro:

– Teraz muszę już iść. On będzie wracał za kwadrans i zamknie ca­ły budynek, a ja zapomniałam dzisiaj swoich kluczy. Wie pan co? Pan nie tylko chodzi jak Thommy. Ma pan także podobny do niego głos – powiedziała, znikając za zakrętem korytarza.

Gdy już jej nie było, przypomniał sobie, że miała mu pokazać, gdzie jest automat z colą. Zawołał ją. Nie odpowiedziała. Wszedł do toalety, znalazł małą fontannę z wodą pitną i schylił głowę tak, aby strumień obmył mu twarz. Trwał tak schylony jakiś czas. Po chwili, nie wyciera­jąc twarzy, wrócił do centrum komputerowego. Zakończył instalację programu, przygotował krótki opis procedury uruchamiania programu, wysłał e-mail z informacją o tym, co zrobił, do profesora i w Internecie zamówił taksówkę. Wyłączył komputer i wyszedł na korytarz. Przecho­dząc obok ławki przy toalecie, poczuł niepokój. Nie mógł usunąć z pa­mięci obrazu zwłok Einsteina z otwartą czaszką wypełnioną gazetami. Ruszył biegiem do wyjścia. Taksówka już czekała.

– Niech mnie pan zawiezie gdzieś, gdzie można napić się piwa – polecił taksówkarzowi.

W hotelu znalazł się około północy. Tej nocy śnił o Thommym, Virginii, tajemniczej Marilyn i teorii względności. Gdy następnego dnia, jadąc po śniadaniu hotelową limuzyną na stację kolejową mijał cam­pus, przypomniał sobie zdarzenia ostatniego wieczoru i postanowił, że dowie się wszystkiego co tylko możliwe o człowieku, który uratował mózg Einsteina przed spaleniem. Zacznie już dzisiaj, w Nowym Jorku, gdzie będzie za godzinę. Jego pociąg do Penn Station na Manhattanie potrzebuje chyba dokładnie tyle.

Poza tym nie mógł się doczekać, aby tę historię o mózgu Einsteina jak najszybciej opowiedzieć jej. Odkąd j ą znał, zauważył, że zdarzenia, uczucia i myśli nabierają prawdziwego znaczenia dopiero gdy podzieli się informacją o nich właśnie z nią. Z Natalią było dokładnie tak samo.

Nie napisze jej o tym. Opowie. Właśnie tak. Usiądzie przed nią i pa­trząc jej w oczy, opowie. Jeszcze tylko jedna noc i jeden dzień. To szybko minie. Poza tym w Nowym Jorku czas biegnie szybciej. To oczywiście nie była prawda absolutna, tylko względna. Tak relatywi­styczna i einsteinowska. Wiedział o tym od czasu Nowego Orleanu, identycznie leniwego i powolnego jak Teksas. Gdy w Nowym Jorku wiadomości zbliżały się już do prognozy pogody, w Teksasie nie zdą­żyła się skończyć pierwsza reklama po przywitaniu spikera.

Skyline Manhattanu majaczył w oddali, gdy jego pociąg wjeżdżał do tunelu pod Hudson River. Jutro wieczorem leci do Paryża, aby ją spotkać. J-U-T-R-O – przeliterował sobie powoli to słowo w myślach, kontemplując je i ciesząc się jak dziecko.

ONA: Jakubku, czy ja kiedyś mówiłam Ci, jak bardzo lubię myśleć o Tobie? Pewnie mówiłam, ale lubię także myśleć, że jeszcze nie mówiłam. Dzisiaj myślałam o Tobie wiele razy.

Muszę Ci coś koniecznie opowiedzieć. Asia mnie chyba zabije, bo powie­działam jej, że idę tylko do pokoju poprawić makijaż, a tak naprawdę uciekłam do tej Internet Cafe na dworcu metra i piszę do Ciebie. Asia, odkąd się znamy, zabijała mnie już wiele razy, więc z pewnością jakoś to przeżyję.

Ty uwielbiasz takie historię, bo Ty lubisz wyłapywać zdziwienia. Oraz wzru­szenia. Dzisiaj byłam bardzo zdziwiona, l wzruszona także. Nieprawdopodob­nie. Ale od początku.

Ten śliczny student od Alicji (tak na marginesie, Alicja jak zwykle uważa, że jest bardzo i «ostatecznie», cokolwiek to znaczy, zakochana w studencie) pra­cował kiedyś w czasie wakacji dla pewnej niemieckiej wdowy po francuskim przemysłowcu, który wywiózł ją z Niemiec i zamknął w złotej klatce ogromnego domu w południowo-zachodniej części Paryża. Jak myślisz, co mógł robić śliczny student z Polski dla wtedy już ponad czterdziestoletniej wrażliwej wdo­wy, która ma 3 kucharki, tabun sprzątaczek, 2 ogrodników, szofera i weteryna­rza «pod telefonem»? Alicja, gdy jest zakochana, nigdy nie zadaje takich bez­sensownych pytań.

Studenta zaprosiła wdowa, student zaprosił Alicję (bo co mógł zrobić, gdy Alicja nie odstępowała go na krok), a Alicja zaprosiła nas. Wdowie było to obo­jętne, bo zależało jej bardzo na zobaczeniu po latach swojego studenta.

Wdowa podesłała pod hotel dwie limuzyny, bo zrozumiała, że student ma kilkunastu przyjaciół, a nie trzy przyjaciółki. Mimo że student recytuje Alicji wier­sze po francusku, jego francuski nie jest wcale najlepszy. Przynajmniej ten w mowie. Dom, w którym rezyduje wdowa – bo ona sama twierdzi, że mieszka na Mauritiusie, a w Paryżu tylko rezyduje – jest podobny do Belwederu, tyle że większy. Wdowa jest blondynką o smutnych oczach, które mają, głównie na skutek wielu operacji, niedefiniowalny kształt. Wdowa ma dwie przypadłości, z których druga jest po prostu wzruszająca. Pierwsza to chorobliwe uczucie ko­nieczności «współżycia ze światem». Sama mówiła, ale dopiero po trzeciej bu­telce wina, że jest to rodzaj natręctwa i to w psychiatrycznym znaczeniu. Wdo­wa ma w każdym pomieszczeniu (łącznie ze stajnią dla koni) odbiorniki telewizyjne. Uważa bowiem, że w świecie dzieje się tyle tak istotnych rzeczy, że ona musi być o nich informowana. Dlatego wstaje o 5 rano i ogląda wiado­mości na wszelkich możliwych kanałach i we wszystkich możliwych językach. Jak przyjechaliśmy, też oglądała jakieś wiadomości i zaszczyciła nas swoją obecnością dopiero 30 minut później. Wdowa po prostu martwi się o świat i chce dokładnie znać powód swoich zmartwień.

Ponadto uważa, że najbardziej w świecie cierpią i tak zwierzęta. Dlatego ma kilka psów, kilka kotów, kilkanaście kanarków, kilka chomików i tylko jedną czar­ną wietnamską świnię. Świnia jest naprawdę bardzo czarna, ogromna jak znany powszechnie bokser mieszkający w USA, tyle że ładniejsza. Gdy siedzieliśmy w wielkim ogrodzie, świnia biegała jak oszalała, czasami podbiegając do wdowy i trącając ją ryjem, który wdowa z czułością i z rozsuniętymi wargami całowała. Niezapomniany widok. Głośno kwicząca wietnamska świnia biegająca jak osza­lała, ryjąca wypielęgnowane trawniki, tratująca klomby przepięknych róż, pod­biegająca do wdowy, jak dziecko do matki, po swoją porcję czułości i pieszczot.

Ślicznego studenta świnia wyjątkowo dobrze znała i też go dotykała swoim wilgotnym ryjem. Alicja patrzyła na te czułości wietnamskiej świni z odrazą i bardzo przerażona.

Asia z kolei głaskała przeciskającą się między nami świnię z uwielbieniem, a historii wdowy o zwierzętach, które «są prześladowane przez ludzi», słuchała jak zapowiedzi nadejścia lepszego, dla zwierząt głównie, świata. Widziałam w jej oczach, że gdyby mogła, to przytuliłaby wdowę do siebie.

Po kilku takich oszalałych biegach świnia zniknęła w domu wdowy i więcej się nie pokazała. Wdowa wydawała się tym faktem zaniepokojona, ale nie ru­szała się z miejsca.

76
{"b":"101711","o":1}