Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przez chwilę analizowała to zdanie i nagle wiedziała.

– Jakub! Czy ty, przepraszam, gdy już zmieniłeś zdanie, jak ty to delikatnie i sprytnie nazywasz, wykończyłeś serwer w Poznaniu, żeby i on «zmienił» zdanie i mi ich nie doręczył? – zapytała zdenerwowana.

– Nie, nie wykończyłem... Ale tylko dlatego, że nie umiałem. Wy­kończył go mój kolega Jacek z Hamburga. Wybacz mi, proszę. Kiedyś ci to wytłumaczę.

Było jej przykro, czuła się zraniona przez niego, w zasadzie po raz pierwszy, od kiedy zaistniał w jej życiu.

– Co było w tych mailach? – zapytała podniesionym głosem. Od razu wiedziała, że było to najgłupsze pytanie, jakie mogła zadać.

– Nie odpowiadaj – powiedziała szybko. – To było idiotyczne pyta­nie. Zadzwonię do ciebie później. Teraz muszę się uspokoić.

Odłożyła słuchawkę.

Nic już nie było tak jak kiedyś, «przed nim».

Jak ona w ogóle żyła «przed nim»?

Facet wysyła maił do niej i potem rozkłada cały komputer, żeby ona go nie mogła przeczytać. Kto robi takie rzeczy, kto zadaje sobie tyle trudu, kto wpada w ogóle na takie pomysły?

ON: Budził się rano i myślał o niej. Nie pamięta dokładnie, kiedy to się zaczęło, ale od kilku tygodni niezmiennie tak było. Niepokoił go trochę nastrój, w jaki wprawiały go te myśli. Wyczekiwanie i taki dziw­ny smutek. Nagły ucisk w piersiach lub nagłe niekontrolowane wzru­szenia, gdy w radiu ktoś śpiewa o miłości, a on akurat wypił już trochę wina. To było nowe. Kiedyś zauważał w radiu tylko wiadomości.

Wkradła się niepostrzeżenie w jego życie. Od pierwszej chwili, gdy zaistniała, była niezwykła. Nigdy nie zapomni tego popołudnia, gdy pracując nad swoim programem, nagle kątem oka zauważył na monito­rze swojego komputera, że ktoś przesłał mu wiadomość, używając ICQ. Otworzył ją i przeczytał:

Jestem jeszcze trochę zakochana resztkami bezsensownej miłości i jest mi tak cholernie smutno teraz, że chcę to komuś powiedzieć. To musi być ktoś zu­pełnie obcy, kto nie może mnie zranić. Nareszcie przyda się na coś ten cały In­ternet. Trafiło na Ciebie. Czy mogę Ci o tym opowiedzieć?

Poraziła go tą szczerością. Pozwolił. Nie opowiedziała mu w końcu i tak to się zaczęło.

Dzisiaj też obudził się z myślą o niej i uśmiechnął się do siebie.

Był poniedziałek! Będzie z nim przez całych pięć dni.

Zaczynał się wrześniowy słoneczny dzień w Monachium. Postano­wił, że przy tej pogodzie pojedzie do biura skuterem.

Kiedyś, «przed nią», nigdy nie zauważyłby tego zdarzenia, zatopio­ny w swoich myślach o algorytmach, genetyce i ostatnim dokuczliwym błędzie w programie. Dzisiaj jednak zauważył i był tym w dziwny spo­sób podniecony.

Jeszcze na przedmieściu, na jednym ze skrzyżowań stanął obok srebrzystego mercedesa z odkrytym dachem. Już to było trochę dziw­ne o tej porze dnia i przy tym chłodzie. Kierowcą była kobieta. Mogła mieć trzydzieści lat. Ubrana w granatową, plisowaną, bardzo krótką spódniczkę i obcisłe kremowobiałe body, trzymała w lewej dłoni pusz­kę coli light, którą sączyła przez długą zieloną słomkę. Miała duże owalne okulary słoneczne ze złoceniami na oprawkach. Na siedzeniu pasażera leżała rakieta tenisowa przykryta częściowo katalogami mo­dy. Na wąskim skórzanym siedzeniu za nią leżały porozrzucane w nie­ładzie plastikowe opakowania od płyt kompaktowych. Zatrzymał się tuż obok niej. Na skuterze był zawsze pierwszy w kolejce przy świa­tłach na skrzyżowaniu. Czekając na zielone światło, nagle przechyliła się do tyłu, aby podnieść płytę z tylnego siedzenia. Spódnica uniosła się przy tym i nie można było nie zauważyć, że jej body przy zapin­kach między udami ma kolor spódnicy! Ona trwała w tym wychyleniu i przebierała płyty CD na tylnym siedzeniu tak, jakby znała ich tytuły poprzez dotyk, a on wpatrywał się w te zapinki i starał się ze wszyst­kich sił skupić na myśli, że takie zapinki to bardzo praktyczne rozwią­zanie. Nagle odwróciła głowę w jego stronę, ich okulary spotkały się. Uśmiechnęła się do niego, rozchylając wargi. Zaskoczony, odchylił gwałtownie głowę w zawstydzeniu, czując się jak mały chłopiec przy­łapany na podpatrywaniu przez dziurkę od klucza kąpiącej się starszej siostry. Na twarzach innych kierowców wokół jej kabrioletu widać by­ło poruszenie.

Światło zmieniło się na zielone, ale zanim ruszyła, zdążył to zauwa­żyć pierwszy raz. Nie był jeszcze jednak pewien. Zaczął się wyścig o najlepsze miejsce przy niej na następnych światłach. Cieszył się, że zdecydował się dzisiaj na skuter. Nawet jeśli przyjedzie ostatni, i tak będzie miał miejsce zaraz «przy scenie». Nie, nie mylił się! Na każdych kolejnych światłach sutki jej piersi pod obcisłym kremowym body co­raz bardziej się odciskały. Oczarowany, wpatrywał się w te piersi zza swoich ciemnych okularów i zastanawiał się, czy to chłód tego poranka, czy to jej głód, czy to może oni, kierowcy.

Otwierając drzwi swojego biura, usłyszał telefon. To była ona. Mu­siało się coś stać. Przedtem dzwoniła do niego tylko jeden raz. Kiedy jednak wyszeptała to «tęskniłam za tobą», niepokój minął i wrócił mu erotyczny nastrój. Zastanawiał się właśnie, jak dowiedzieć się od niej, czy też ma takie body, z zapinkami między udami, niekoniecznie kre­mowe, gdy ona nagle zapytała go o e-mail z soboty.

Nie spodziewał się tego. Nie przyszło mu do głowy, że Jacek, po­proszony o zdjęcie jednego jedynego maiła, «zdołuje» cały komputer. Jak zna Jacka, na pewno «zrobił to dla pewności».

I chociaż jeszcze nigdy nie widział jej źrenic, wyobrażał sobie, że mu­szą być ogromne i szczególnie piękne, gdy mówi to wyjątkowe zdanie:

«Wiesz, że będzie mi dobrze, gdy to zrobisz. Zrobisz to, prawda?».

Nie zrobi. Nie przeczyta jej tego tekstu.

Dla tych źrenic właśnie. Chciałby przecież chociaż raz je zobaczyć.

ONA: Nie umiała jeszcze nazwać tego, co się z nim działo. To nie było «zakochanie». Wiedziała, że przy zakochaniu nie ma aż tak silnych objawów. Chociaż nagle zdała sobie sprawę, że mogła się mylić w jego przypadku.

Kiedyś próbował jej wyjaśniać wszystko, co dzieje się w mózgu osób dotkniętych «gwałtownym uczuciowym powikłaniem» ogólnie znanym jako miłość, za pomocą swojej chemicznej teorii miłości. We­dług niego nie miało to nic wspólnego z szaleństwem, namiętnością i zauroczeniem. Brzmiało raczej jak raport laboranta. Sprowadzał wszystko do hormonów, dopaminy i odpowiedniego garnituru genów. Starał się ją przekonać, że można być szczęśliwym dzięki jakimś czaro­dziejskim «inhibitorom wychwytu zwrotnego serotoniny». I chociaż brzmiało to jak fragment tytułu jakiejś okropnie nudnej pracy doktor­skiej, wiedziała, że cokolwiek to było, ona dowie się dokładnie, co to znaczy. Chociażby po to, żeby się upewnić, że on nie ma racji. Gdy pi­sał to wszystko do niej, czuła się szczęśliwa i wiedziała na pewno, że żadne inhibitory nie mają z tym absolutnie nic wspólnego.

Słuchała tych tekstów – a w zasadzie czytała je – zgadzała się z nauko­wą możliwością ich prawdziwości, ale nigdy nie uwierzyła w nie do końca,

Nie mogła. Byłoby to równoważne z wiarą, że muzyka Chopina to tylko perfekcyjnie zaprogramowana sekwencja uderzeń w klawisze.

W to nie mogłaby nigdy uwierzyć.

Poza tym od kilku tygodni wiedziała na pewno, że Jakub jest i tak najbardziej romantycznym mężczyzną, jakiego spotkała w swoim ży­ciu.

Jeśli naprawdę Bóg stworzył ludzi, to przy nim spędził trochę wię­cej czasu.

Nagle poczuła, że go uwielbia bardziej niż kiedykolwiek.

Zadzwoniła jeszcze raz.

– Jakubku, czy nie mogłeś zniszczyć tego maiła bez niszczenia ca­łego serwera? Teraz nie będę cię miała cały poniedziałek, a tak się cie­szyłam i czekałam. Czy ten twój kolega może im teraz pomóc szybko to naprawić w tym Poznaniu?

Odłożyła słuchawkę i nagle wiedziała dokładnie, co zrobi.

Wzięła dyskietkę z ICQ, zamówiła taksówkę, powiedziała sekretar­ce, że się źle czuje i musi iść do lekarza oraz że jeśli nie wróci przed siedemnastą, to żeby wyłączyła jej komputer.

44
{"b":"101711","o":1}