Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Gratuluję pomysłu.

– To zbędne. Wolałbym usłyszeć coś więcej o Kainie. Dotychczas pani mi tylko wyjaśniła kwestię identyfikacji. Proszę dalej. Wszystko, co pani wie o Bourne’ie, wszystko, co pani o nim powiedziano.

Uważaj. Żadnego napięcia w głosie. Jedynie… szacujesz dane. Marie, ty tak powiedziałaś. Kochana, najdroższa Marie. Dzięki Bogu, że cię tu nie ma.

– Nasze informacje są niepełne. Zdołał zatrzeć większość najistotniejszych śladów, bez wątpienia nauczył się tego od Carlosa. Ale nie wszystkie. Udało nam się naszkicować pewien obraz. Zanim trafił do „Meduzy”, był najwyraźniej francuskojęzycznym biznesmenem w Singapurze, przedstawicielem sieci amerykańskich importerów z całego kraju, od Nowego Jorku po Kalifornię. Prawda jest taka, że go w końcu zwolnili, a potem próbowali załatwić ekstradycję do Stanów, żeby go postawić przed sądem. Ukradł im setki tysięcy. W Singapurze miał opinię odludka, poza tym ważnej postaci we wszelkich operacjach przemytniczych, i człowieka wyjątkowo bezwzględnego.

– A przedtem? – przerwał Jason, znów czując pot na czole. – Przed Singapurem. Skąd się wziął?

Uważaj! Obrazy. Chryste, widział ulice Singapuru. Prince Edward Road, Kim Chuan, Boon Tat Street, Maxwell, Cuscaden. O Boże!

– Tego nie sposób się dogrzebać. Krążą tylko pogłoski bez znaczenia. Na przykład taka, że to jezuita, który porzucił zakon i oszalał. Inna znowu, że był młodym, prężnym bankierem, przyłapanym na defraudacji funduszy, w czym miało swój udział także kilka innych singapurskich banków. Nic konkretnego, nic, co by można wyśledzić. Przed Singapurem nic.

Mylisz się, było bardzo dużo. Ale nic z tego nie należy do sprawy. Jest ta próżnia, którą trzeba wypełnić, a ty nie potrafisz mi pomóc. Może nikt nie potrafi. Może nikt nie powinien.

– Na razie nie dowiedziałem się od pani niczego szczególnie wstrząsającego – powiedział Bourne – niczego, co mnie interesuje.

– To już nie wiem, czego pan chce! Zadaje mi pan pytania, naciska o szczegóły, a kiedy odpowiadam, zbywa pan moje informacje jako nieistotne. O co panu właściwie chodzi?

– Co pani wiadomo o… pracy Kaina? Skoro zależy pani na kompromisie, proszę mi dać jakaś podstawę. Jeżeli mamy różne informacje, dotyczą pewno tego, co on zrobił, zgoda? Kiedy po raz pierwszy zwrócił waszą uwagę, uwagę Carlosa? Szybko!

– Dwa lata temu – odparła Madame Lavier zbita z tropu niecierpliwością Jasona, zirytowana, wystraszona – z Azji przeniknęła wiadomość o białym mężczyźnie oferującym usługi zaskakująco podobne do usług Carlosa. Ten ktoś prędko stawał się prawdziwą firmą. W Mulmejn zamordowano ambasadora. Dwa dni potem w Tokio zginał ważny polityk, tuż przed sesją parlamentu. Tydzień później podłożono bombę do samochodu redaktora naczelnego pewnej gazety, po czym nie minęło czterdzieści osiem godzin, jak na ulicy w Kalkucie został zastrzelony bankier. Za każdą akcją stał Kain. Zawsze Kain. – Kobieta przerwała, śledząc reakcję Bourne’a. Nic po sobie nie pokazał. – Nie rozumie pan? Był wszędzie. Skakał od zabójstwa do zabójstwa, przyjmował kontrakty błyskawicznie i na pewno bez wybrzydzania. Strasznie się spieszył i umacniał swoja reputację tak prędko, że wprawił w osłupienie najbardziej otrzaskanych fachowców. Nikt nie wątpił, że on sam jest fachowcem, a najmniej Carlos. Poszły instrukcje: wywiedzcie się o tego człowieka, zbierzcie wszelkie dane. Widzi pan, Carlos rozumiał to, czego nie rozumiał nikt z nas, i po niecałym roku okazało się, że miał rację. Napłynęły raporty od informatorów z Manili, Osaki, Hongkongu i Tokio. Kain przenosi się do Europy, donosili. Sam Paryż będzie jego bazą operacyjną. Wyraźne wyzwanie, rzucona rękawica. Kain zamierzał zniszczyć Carlosa. Miał się stać nowym Carlosem, a jego usługi jedynymi usługami pożądanymi przez tych, którzy ich szukali. Tak jak wy ich szukaliście, monsieur.

– Mulmejn, Tokio, Kalkuta… – Jason usłyszał nazwy wymykające mu się z ust, szeptane z głębi gardła. Znów napływały, zawieszone w wonnym powietrzu. Cienie zapomnianej przeszłości. – Manila, Hongkong… – Przerwał. Usiłował rozpędzić mgły, wbijając wzrok w niewyraźne, dziwaczne kształty przemykające na ekranie pamięci.

– Tam i gdzie indziej – ciągnęła Lavier. – I to był błąd Kaina. W dalszym ciągu jest. Różni ludzie mogą różnie myśleć o Carlosie, ale ci, którzy skorzystali na jego zaufaniu i szczodrości, są lojalni. Jego informatorów i najemników niełatwo kupić, chociaż Kain próbował nie raz i nie dwa. Carlos ma opinię człowieka skorego do wydawania surowych sądów, ale, jak to mówią, lepszy diabeł, którego się zna, niż ten nie znany, który przyjdzie. Kain nie zdawał sobie sprawy, zresztą nie wie do dziś, jaka ogromna jest siatka Carlosa. Kiedy zjechał do Europy, nie miał pojęcia, że odkryliśmy jego poczynania w Berlinie, Lizbonie, w Amsterdamie… nawet w Omanie.

– Oman – powiedział mimowolnie Bourne. – Szejk Mustafa Kalig – wyszeptał do siebie.

– Brak dowodów! – przerwała Lavier wyzywającym tonem. – Rozmyślnie stworzona zasłona dymna, gra pozorów, fikcyjny kontrakt! Przypisał sobie morderstwo, które było ich wewnętrzną sprawą. Nikt postronny nie zdołałby przeniknąć przez taką ochronę. To kłamstwo!

– Kłamstwo! – powtórzył Jason.

– Tyle kłamstw – dodała Madame Lavier z pogardą. – Jakkolwiek Kain nie jest głupi. Kłamie po cichu, rzuci słówko tu i tam wiedząc, że podawane z ust do ust obrośnie treścią. Prowokuje Carlosa na każdym kroku, wyrabia sobie markę kosztem człowieka, którego miejsce chce zająć. Ale nie dorasta Carlosowi do pięt. Zawiera kontrakty, chociaż nie może ich wypełnić. Wy to tylko jeden przykład, znamy kilka innych. Mówi się, że właśnie dlatego przepadł na całe miesiące, unikał ludzi takich jak wy.

– Unikał ludzi… – Jason ścisnął przegub. Znowu zaczął dygotać, odgłos dalekiego grzmotu wibrował gdzieś głęboko pod czaszką. – Jest pani… pewna?

– Oczywiście. Nie umarł, po prostu się ukrywał. Kain zawalił więcej niż jedno zlecenie, tego się nie dało uniknąć. Przyjął ich zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Ale ilekroć sfuszerował, po nieudanym zabójstwie dokonywał na własną rękę innego, bardzo spektakularnego, żeby zachować dobre imię. Wybierał jakąś ważną figurę i wysyłał na tamten świat. Wszystkimi to zabójstwo wstrząsało, a stał za nim Kain, bez dwóch zdań. Na przykład ten ambasador w Mulmejn: nikt się nie domagał jego śmierci. Wiemy też o dwóch innych, o rosyjskim specjaliście w Szanghaju, a ostatnio o bankierze w Madrycie.

Słowa padały spomiędzy jaskrawoczerwonych warg poruszających się gorączkowo w dolnej części upudrowanej maski, tuż obok niego. Słyszał je. Słyszał też wcześniej. Wcześniej je przeżywał. Już nie cienie, tylko wspomnienia z zapomnianej przeszłości. Obrazy zlały się z rzeczywistością. Potrafił skończyć każde zdanie kobiety, instynktownie rozpoznawał każde imię, miasto czy zdarzenie, o którym wspominała.

Mówiła o nim.

Alfa, Bravo, Charlie, Delta…

Kain to Charlie, a Delta to Kain.

Jason Bourne był zabójcą Kainem.

Jeszcze ostatnia sprawa, tamto krótkie wyzwolenie od ciemności dwa dni temu na Sorbonie. Marsylia. Dwudziesty trzeci sierpnia.

– Co się zdarzyło w Marsylii? – zapytał.

– W Marsylii? – Madame Lavier aż się wzdrygnęła. – Jak pan może! Jakich kłamstw panu naopowiadano? Jakich jeszcze kłamstw?

– Proszę mi tylko powiedzieć, co zaszło.

– Pan oczywiście ma na myśli Lelanda, tego wszędobylskiego ambasadora. Jego śmierci tym razem ktoś się domagał, ktoś za nią zapłacił, a kontrakt zawarł Carlos.

– A jeśli pani powiem, że zdaniem niektórych to dzieło Kaina?

– Kainowi zależało, żeby wszyscy właśnie tak myśleli! Nie mógł gorzej obrazić Carlosa. Ukraść mu zabójstwo! Nie chodziło o pieniądze. Chciał tylko pokazać światu, naszemu światu, że zdoła dotrzeć na miejsce pierwszy i wykonać robotę, za którą zapłacono Carlosowi. Ale mu się nie udało, pan wie. Z zabójstwem Lelanda nie miał nic wspólnego.

70
{"b":"101695","o":1}