Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ktoś, kogo powinniśmy byli wybrać… Bo wybraliśmy tego niewłaściwego.

– Pan to rozumie, monsieur, prawda? Carlos musi się dowiedzieć, że rozumiecie. Wówczas może… powtarzam: może jakoś zrekompensuje wam tamte straty. Ale tylko wtedy, kiedy się przekona, że spostrzegliście swój błąd.

– Czy tak wygląda pani kompromis? – powiedział głucho Bourne, próbując zebrać myśli.

– Wszystko jest możliwe. Proszę mi wierzyć, nic dobrego nie wyniknie z waszych gróźb. Dla nikogo, w tym, szczerze mówiąc, oczywiście i dla mnie. Dojdzie tylko do bezcelowych zabójstw, a Kain tymczasem będzie stał z boku i się śmiał. Przegracie nie raz, lecz dwa razy.

– Jeżeli to prawda… – Jason przełknął ślinę i o mało się nie udusił, kiedy suche powietrze wypełniło mu puste, zaschnięte gardło. – Wobec tego muszę wytłumaczyć swoim ludziom, dlaczego… wybraliśmy… niewłaściwego… człowieka. – Przestań! Skończ zdanie. Opanuj się. – Niech mi pani opowie wszystko o Kainie.

– Po co? – Lavier dotknęła palcami blatu stolika: jaskrawoczerwony lakier do paznokci, broń o dziesięciu ostrzach.

– Skoro wybraliśmy niewłaściwego człowieka, musieliśmy dostać złe informacje.

– Słyszeliście, że dorównuje Carlosowi, tak? Że taniej sobie liczy, że stosuje bardziej oszczędne metody, a ponieważ w grę wchodzą tylko nieliczni pośrednicy, nie ma możliwości wytropienia kontraktu. Tak było, prawda?

– Możliwe.

– Nawet na pewno. Każdy o tym słyszał, tyle że to wszystko kłamstwo. Siła Carlosa leży w jego dalekosiężnych źródłach informacji, niezawodnych informacji, w jego wyrafinowanym systemie docierania do odpowiedniej osoby w stosownym momencie przed zabójstwem.

– Wygląda mi to na zbyt wielu ludzi. Za dużo ich było w Zurychu, za dużo tutaj, w Paryżu.

– Wszyscy ślepi, monsieur. Wszyscy i każdy z osobna.

– Ślepi?

– Powiem wprost: biorę udział w tej operacji od paru ładnych lat, spotkałam już dziesiątki osób, które w taki czy inny sposób odegrały swoje drugorzędne role… zaledwie drugorzędne, i jeszcze się nie zetknęłam z nikim, kto by kiedykolwiek rozmawiał osobiście z Carlosem lub też miał pojęcie, kim on jest.

– Ale to Carlos. Ja pytam o Kaina. Co pani o nim wie?

Panuj nad sobą. Nie wolno ci się odwrócić. Patrz na nią. Patrz na nią!

– Od czego mam zacząć?

– Od czegokolwiek, co tylko przychodzi pani do głowy. Skąd on się wziął?

Nie patrz w bok!

– Z południowo-wschodniej Azji, oczywiście.

– Oczywiście…

O Boże!

– Z amerykańskiej „Meduzy”, to wiemy na pewno.

Meduza! Wichry, ciemność, błyski światła, ból… Teraz ból rozsadzał mu czaszkę. Znalazł się tam, gdzie był kiedyś. O cały świat dalej w przestrzeni i czasie. Ból. Chryste! Ból…

Tao!

Cze-sah!

Tam-Quan!

Alfa, Bravo, Charlie… Delta.

Delta… Kain!

Kain to Charlie.

A Delta to Kain!

– Co się stało? – Kobieta sprawiała wrażenie przestraszonej. Przyglądała się jego twarzy; oczy błądziły, wwiercały się w niego. – Pan jest spocony. Ręce panu drżą. Ma pan atak?

– To prędko mija. – Jason z wysiłkiem puścił przegub i sięgnął po serwetkę, żeby otrzeć czoło.

– Wszystko przez to ciśnienie, prawda?

– Przez ciśnienie, tak… Proszę mówić dalej. Nie ma zbyt wiele czasu. Trzeba dotrzeć do pewnych osób, podjąć decyzje. Jedna z nich prawdopodobnie dotyczy pani życia. Wróćmy do Kaina. Powiedziała pani, że się zjawił z amerykańskiej… „Meduzy”.

– Les mécaniciens du Diable – podjęła Madame Lavier. – Tak przezwali „Meduzę” indochińscy plantatorzy, to znaczy ich niedobitki. Bardzo trafnie, nie sądzi pan?

– Nieważne, co ja sądzę. Ani też co wiem. Chcę usłyszeć, co pani sądzi i wie o Kainie!

– Przez ten atak pan się zrobił nieuprzejmy.

– A przez niecierpliwość niecierpliwy! Twierdzi pani, że wybraliśmy niewłaściwego człowieka, a skoro tak, to widocznie musieliśmy dostać złe informacje. Les mécaniciens du Diable. Czy mam rozumieć, że Kain jest Francuzem?

– Nie, skąd. Kiepsko pan mnie bada. Wspomniałam o tym tylko dlatego, żeby zaznaczyć, jak dogłębnie spenetrowaliśmy „Meduzę”.

– „My”, czyli ludzie pracujący dla Carlosa.

– Można tak to określić.

– Jasne. Jeżeli Kain nie jest Francuzem, to kim?

– Niewątpliwie Amerykaninem. O Boże!

– Skąd wiecie?

– Robi wszystko z typowo amerykańską bezczelnością. Przepycha się łokciami, bez odrobiny finezji. Przypisuje sobie cudze zasługi i przyznaje się do zabójstw, z którymi nie miał nic wspólnego. Przestudiował metody i powiązania Carlosa jak nikt inny na świecie. Dowiedzieliśmy się, że z najdrobniejszymi szczegółami opowiada potencjalnym klientom o różnych operacjach, nierzadko podszywając się pod Carlosa i wmawiając tym durniom, że to on, nie Carlos, zawarł i wypełnił kontrakty. – Przerwała. – Znajoma śpiewka, co? Tak samo zagrał z wami, prawda?

– Być może. – Jason znowu chwycił się za przegub. Powracały do niego zdania. Zdania w odpowiedzi na wskazówki Marie w tamtej straszliwej grze.

Stuttgart. Regensburg. Monachium. Dwa zabójstwa i porwanie przypisywane Baaderowi. Pieniądze ze Stanów Zjednoczonych.

Teheran? Osiem zabójstw, przypisywanych po części Chomeiniemu i po części OWP. Wypłata – dwa miliony. Źródło – poludniowo-zachodni rejon ZSRR

Paryż? Wszelkie kontrakty będą szły przez. Paryż.

Czyje kontrakty?

Sancheza… Carlosa.

– … zawsze taka przejrzysta sztuczka.

Madame Lavier coś powiedziała. Nie dosłyszał.

– Co takiego?

– Pan sobie przypomina czy nie? Użył jej również z wami. W ten sposób otrzymuje zlecenia.

– Zlecenia? – Bourne napiął mięśnie brzucha, póki ból nie sprowadził go z powrotem do stolika, do restauracji w Argenteuil. – Więc je otrzymuje – powtórzył bez potrzeby.

– I wykonuje bardzo sprawnie, temu nikt nie może zaprzeczyć. Jego rejestr zabójstw naprawdę robi wrażenie. Pod wieloma względami Kain jest drugi po Carlosie, nie dorównuje mu, ale o niebo przewyższa les guérilleros. To człowiek niezwykłej zręczności, piekielnie pomysłowy, wyszkolona śmiertelna maszyna do zabijania prosto z „Meduzy”. Ale zgubi go ta jego bezczelność i kłamstwa kosztem Carlosa.

– I na takiej podstawie sadzicie, że jest Amerykaninem? Czy może to tylko uprzedzenia? Wprawdzie lubicie amerykańskie pieniądze, ale nic amerykańskiego poza nimi.

…niezwykle zręczny, piekielnie pomysłowy, wyszkolona śmiertelna maszyna do zabijania… Port Noir, La Ciotat, Marsylia, Zurych, Paryż. Chryste!

– Uprzedzenia nie mają tu nic do rzeczy, monsieur. Został zidentyfikowany ponad wszelką wątpliwość.

– Jak?

Lavier dotknęła nóżki kieliszka, objęła ją palcem wskazującym o czerwonym paznokciu.

– Ktoś przekupił w Waszyngtonie pewnego rozgoryczonego człowieka.

– W Waszyngtonie?

– Amerykanie też szukają Kaina, i to chyba równie zawzięcie jak Carlos. Sprawa „Meduzy” nigdy nie została podana do wiadomości publicznej, więc Kain mógłby im narobić poważnych kłopotów. Ten rozgoryczony potrafił nam udzielić mnóstwa informacji, między innymi dostarczył akta „Meduzy”. Bardzo łatwo poszło dopasowanie nazwisk do tych z Zurychu. Oczywiście Carlosowi, nikomu innemu.

Zbyt łatwo, pomyślał Jason nie wiedząc, czemu ta myśl go uderzyła.

– Rozumiem – powiedział.

– A wy? Jak wy go znaleźliście? Nie Kaina, rzecz jasna, tylko Bourne’a?

Przez mgłę zdenerwowania do Jasona wróciło jeszcze jedno zdanie. Nie jego. Zdanie wypowiedziane przez Marie.

– O wiele prościej – wyjaśnił. – Zapłaciliśmy mu ograniczonym depozytem na jedno konto, nadwyżka poszła ślepym przelewem na drugie. Numery dało się wytropić. To sposób stosowany w sprawach podatkowych.

– I Kain wam pozwolił?

– O niczym nie wiedział. Zapłaciliśmy za te numery… podobnie jak wy za inne, za numery telefonów… na fiche.

69
{"b":"101695","o":1}